Twoja Historia

Portal dla tych, którzy wierzą, że przeszłość ma znaczenie. I że historia to sztuka dyskusji, a nie propagandy.

„Plastykowa koniunktura”. Jak Polska stała się Chinami bloku wschodniego?

Władze PRL wierzyły, że tworzywa sztuczne wprowadzą PRL w nowoczesność. Na zdjęciu zakład produkcji polietylenu w NRD.

fot.Bundesarchiv/ Schmidt / CC-BY-SA 3.0 Władze PRL wierzyły, że tworzywa sztuczne wprowadzą PRL w nowoczesność. Na zdjęciu zakład produkcji polietylenu w NRD.

Jakimi przedmiotami chcieli się otaczać nasi rodzice i dziadkowie? Jeśli wierzyć gazetom z drugiej połowy lat 50., tylko plastikowymi! Polska prasa z entuzjazmem zapowiadała rajstopy bez oczek i nietłukące zastawy. A prywaciarze zatarli ręce i wzięli się do roboty.

„Mówicie, że kawa smakuje najlepiej w saskiej porcelanie? – pytał w czerwcu 1958 r. dziennikarz »Sztandaru Młodych«. – To już sprawa gustu. Taki plastykowy talerzyk czy filiżanka nie tłuką się, nie pękają od gorących płynów, a wyglądem przypominają do złudzenia kość słoniową. Poza tym cena. Za 100 zł można kupić cały serwis, którego nie powstydzi się najwybredniejsza gospodyni”.

Nie powinno jednak dziwić, że nawet mało wyrafinowane wyroby Warszawskiej Fabryki Tworzyw Sztucznych budziły taki podziw. Druga połowa lat 50., kiedy wynaleziono, udoskonalono lub zastosowano wydajne technologie zaawansowanych tworzyw sztucznych – polietylenu, polipropylenu czy poliwęglanów – została wszak od razu okrzyknięta „epoką polimerów”.

Na drodze do produkcji „materiałów socjalistycznych”

O ile jednak na Zachodzie, a zwłaszcza w USA, najbardziej znanymi artykułami z tych tworzyw stały się pod koniec dekady latający krążek frisbee i kółko hula-hoop, sprzedawane dosłownie w setkach milionów egzemplarzy, o tyle na Wschodzie (Europy) przynajmniej do początku lat 60. próżno by szukać tak masowych i jednocześnie trywialnych zastosowań. Choć państwowe media wieszczyły „wspaniały plastykowy świat przyszłości”, to jednak nowe produkty nie były tutaj ikoną nowoczesności, lecz zostały wręcz uznane za swoiste „materiały socjalistyczne”. Przodowała w tym Niemiecka Republika Demokratyczna, gdzie istniała silna tradycja przemysłu chemicznego (…).

Czy plastikowe kubki mogą być lepsze od porcelany? "Trybuna Ludów" skłaniała się do odpowiedzi twierdzącej.

fot.S.J. Pyrotechnic/CC BY-SA 2.0 Czy plastikowe kubki mogą być lepsze od porcelany? „Trybuna Ludów” skłaniała się do odpowiedzi twierdzącej.

Także po drugiej stronie Odry i Nysy, chociaż w znacznie trudniejszych warunkach i bez takiego propagandowego szumu, tworzywa sztuczne od przełomu lat 1956 i 1957 stawały się coraz wyraźniejszym symbolem „państwowej” nowoczesności. Jak się zdaje, był to proces naturalny, spontaniczny, bez związku z życiorysem Władysława Gomułki mającego w swojej biografii zarówno działalność w Związku Zawodowym Chemików, jak i przewodniczenie Ogólnokrajowemu Związkowi Robotników Przemysłu Chemicznego.

W odróżnieniu od NRD nie narzekano na brak surowców (choć z braku ropy naftowej przemysł był skazany na droższą i trudniejszą obróbkę węgla), siła robocza nie stanowiła problemu, Polska nie była też tak izolowana od Zachodu jak NRD. Istotną rolę odgrywała również coraz wyraźniejsza i mocniejsza po poluzowaniu cenzury i uchyleniu granicznych furtek świadomość zapaści technologicznej i niskiego standardu życia, wzmagająca – również ze strony władzy – swoiste zapotrzebowanie na nowoczesność dającą przy okazji cień nadziei na poprawę sytuacji. Nie bez znaczenia było przekonanie, że tworzywami sztucznymi można zastąpić przynajmniej część sprowadzanych za dewizy deficytowych surowców, zwłaszcza wełnę, bawełnę, kauczuk i metale kolorowe, jak również zarobić na eksporcie.

Statystycznie polska chemia prezentowała się nie najgorzej (…). Jednak w rzeczywistości ta gałąź zaczęła się szybciej rozwijać dopiero od 1954 r. i jak cały polski przemysł nie grzeszyła ani nowoczesnością, ani wysoką jakością. Fabryk było niemało, jednak tutaj nie liczba była podstawowym wyznacznikiem, lecz zaawansowane technologiczne. Nowoczesne polimery, jak polichlorek winylu, wymagają sieci zakładów wytwarzających podstawowe chemikalia przemysłowe. Tych zaś w Polsce chronicznie brakowało i często należało importować nawet podstawowe półprodukty (…).

Olbrzymie problemy to powolność i marna jakość budownictwa przemysłowego oraz chroniczne schorzenia polskiego przemysłu: niska wydajność, niska kultura techniczna pracowników oraz szwankująca kooperacja. Dobre funkcjonowanie tej ostatniej stanowiło warunek sine qua non i np. w Gorzowskich Zakładach Włókien Sztucznych, produkujących od 1951 r. stylon, konieczną współpracę z fabrykami w Oświęcimiu, Tarnowie i Brzegu Dolnym nie bez powodu nazywano „partyzantką kooperacyjną”.

„Ani sławy, ani odbiorców”

Skutki były podobne jak w FSO – w pierwszym roku wyprodukowano zaledwie 24 tony stylonu, a w 1956 – 685 ton, skromną część planowanej ilości. Nic też dziwnego, że w 1956 r. udział Polski w europejskiej produkcji stylonu wynosił 0,9 proc., a krytykowanej za zacofanie przemysłowe Hiszpanii – 9 proc.

Fatalny był również poziom niemałej części wytwarzanych przez polski przemysł tworzyw sztucznych. Na przykład jakość produkowanego w Prudniku (Prudnickie Zakłady Przemysłu Bawełnianego) tzw. inletu „nie zjednuje mu ani sławy, ani odbiorców. Nie wolno go prać w gorącej wodzie, bo się rozlatuje. […] Po zamoczeniu nawet w zimnej wodzie można go drzeć prawie jak papier”.

Takie krytyczne uwagi nasiliły się – co zrozumiałe – jesienią 1956 r., ale jednocześnie pojawiło się w prasie niemało tekstów wskazujących na „codzienne” osiągnięcia polskiej chemii i nadzieje, jakie powinien z tym łączyć przeciętny konsument. Trudno zakładać, aby to było w jakikolwiek sposób sterowane (o ile w ogóle można było jesienią 1956 r. sterować prasą!), raczej szukano nowych tematów, a przy okazji – odrobiny konsumpcyjnej nadziei.

Początkowo polskie wyroby, produkowane między innymi przez Zakłady Przemysłu Bawełnianego w Prudniku (na zdjęciu), nie wyróżniały się jakością.

fot.Włodek k1/CC BY-SA 3.0 Początkowo polskie wyroby, produkowane między innymi przez Zakłady Przemysłu Bawełnianego w Prudniku (na zdjęciu), nie wyróżniały się jakością.

„Trybuna Ludu” informowała z nieukrywaną dumą, że w Zakładach Doświadczalnych Instytutu Włókiennictwa w Łodzi wyprodukowano ze sztucznych włókien kilka nowych gatunków tkanin – sukienkową, gabardynę i boston. Miały się odznaczać nie tylko świetną jakością, ale i z powodzeniem zastąpić wełniane tekstylia. Osiągnięcia wyglądały tak obiecująco, że z inicjatywy Ministerstwa Przemysłu Lekkiego powołano specjalny zespół mający do połowy listopada przedłożyć plan uruchomienia produkcji w 1957 r. (a przy okazji zaoszczędzić importowaną wełnę).

Miesiąc później informowano o przygotowaniach do produkcji nylonowych tkanin futerkowych w łódzkiej Fabryce Pluszu i Dywanów, w 1957 r. z krosien miało zejść ok. 15 tys. metrów. Niemały rozgłos nadano wynalazkowi krakowskiego inżyniera Witolda Koreckiego, który zaproponował technologię produkcji sztucznego zamszu, równie dobrego jak naturalny, za to wielokrotnie tańszego.

Zrewolucjonizować codzienność

Takie informacje, powtarzające się zresztą systematycznie przez cały 1957 r., mogły poprawić humor ewentualnych konsumentów, nie stanowiły jednak dla władz przełomu technologicznego, tak istotnego z powodów ekonomicznych i prestiżowych. Z drugiej strony chociaż w połowie marca 1957 r. nie ukrywano na posiedzeniu sejmowej komisji, że przemysł chemiczny ma opóźnienia w uruchamianiu produkcji nowych tworzyw sztucznych, a jakość już wytwarzanych jest marna, to był jedyną gałęzią z szansami na przynajmniej zbliżenie się do Zachodu (…).

Prace nad produkcją tkanin ze sztucznych włókien trwały między innymi w łódzkim Instytucie Włókiennictwa.

fot.G. Sz./CC BY-SA 3.0 Prace nad produkcją tkanin ze sztucznych włókien trwały między innymi w łódzkim Instytucie Włókiennictwa.

Jednak w połowie 1957 r. nie ulegało wątpliwości, że rozruch zakładów jest kwestią nie lat, lecz miesięcy, co stało się dobrym punktem wyjścia do akcji propagandowej (…). Na konferencji zorganizowanej 19 czerwca 1957 r. ogłoszono plany rozwoju przemysłu chemicznego, który jeszcze w tej pięciolatce miał dzięki urządzeniom kupionym na Zachodzie – we Francji, w Wielkiej Brytanii i RFN – nadgonić „wieloletnie zacofanie”, a spożycie tworzyw sztucznych powinno wzrosnąć do ok. 2,5 kg na osobę, trzy razy więcej niż w 1957 r.

Produkcja PCV (od 1957 r.) i polistyrenu (od 1959 r.) miała zrewolucjonizować codzienność, ponieważ wytwarzane z nich materiały budowlane mogły spowodować zaoszczędzenie tysięcy ton metali i setek tysięcy metrów sześciennych drewna. Jeszcze bardziej optymistyczne były prognozy długoterminowe – w 1970 r. produkcja tworzyw na jednego mieszkańca miała wynosić 7,5–8 kg, 30 razy więcej niż w 1955 r.

Około 1965 roku – prorokowano w »Trybunie Ludu« – powinniśmy produkować w kraju – obok tradycyjnych i masowych artykułów chemicznych – niemal wszystkie artykuły, charakterystyczne dla współczesnej chemii krajów przodujących w tej dziedzinie. A więc nowoczesne masy plastyczne z polistyrenem i polietylenem na czele, syntetyczne środki piorące, włókna typu wełny: orlon i terylen. Jeśli zaś idzie o rok 1970, to planuje się osiągnięcie wskaźników produkcji bliskich lub nawet równych tym, jakie obecnie są osiągane w najbardziej uprzemysłowionych krajach.

Produkcja PCV, używanego między innymi do produkcji rur, miała zrewolucjonizować peerelowskie budownictwo.

fot.Rasbak/CC BY-SA 3.0 Produkcja PCV, używanego między innymi do produkcji rur, miała zrewolucjonizować peerelowskie budownictwo.

W drugiej połowie 1957 r. dosłownie rozsypał się worek z informacjami o nowych zakładach i rewolucyjnych wynalazkach z nowoczesnych tworzyw. Na przykład w Gorzowie opracowano elanę, tworzywo, które „pod wieloma względami przewyższa wełnę: nie gniecie się, jest trwalsze, lżejsze…”.

Łódzkie zakłady pończosznicze chwaliły się nowymi produktami, w tym niepuszczającymi oczek „steelonami siatkowymi”. Zakład Tworzyw Sztucznych w Wąbrzeźnie już wypuścił na rynek wykonane z poliestru miniaturowe pralki do delikatnej, wysokogatunkowej bielizny, a zapowiadał też „worki przeciwmolowe z plastiku, […] trwalsze od papierowych”.

Mityczna kraina sztucznych tworzyw

Było to jednak jedynie niezaplanowane tło wydarzenia uważanego nie tylko za istotne dla polskiej chemii, ale wręcz za „jedno z najpoważniejszych chyba wydarzeń w naszym życiu gospodarczym”. Skrupulatnie odnotowano już wstępny rozruch linii produkcyjnej PCV w Zakładach Chemicznych w Oświęcimiu w połowie października 1957 r., lecz „przekroczono próg” dopiero w grudniu, po rozpoczęciu produkcji. Jak podkreślano, o ile „do wczoraj drzwi na pokoje wielkiej chemii nowoczesnych tworzyw były w ogóle przed nami zamknięte”, to teraz udało się co prawda przez nie przejść, choć jeszcze niekonieczne wejść w głąb następnego pomieszczenia.

Artykuł stanowi fragment najnowszej książki profesora Jerzego Kochanowskiego, zatytułowanej "Rewolucja międzypaździernikowa. Polska 1956-1957" (Znak Horyzont 2017).

Artykuł stanowi fragment najnowszej książki profesora Jerzego Kochanowskiego, zatytułowanej „Rewolucja międzypaździernikowa. Polska 1956-1957” (Znak Horyzont 2017).

Nie ulegało natomiast wątpliwości, że „ten pierwszy zasadniczy krok, jaki uczynił nasz przemysł na drodze do mitycznej dotąd krainy sztucznych tworzyw, każe raczej zapuścić wzrok w przyszłość”. Zwłaszcza że PCV, „pierwsze nowoczesne  tworzywo sztuczne, wyprodukowane w Polsce na wielkoprzemysłową skalę”, mogło się zdaniem dziennikarzy zmienić zarówno w „odporne na chemikalia rury, pompy, wykładziny zbiorników, jak w „różnokolorową folię, z której można zrobić płaszcz przeciwdeszczowy, obrusik lub efektowną damską torebkę” czy w końcu w „hełmy górnicze i niepalne transportery do kopalni… i w wiele innych wyrobów”.

Zapewne nieprzypadkowo akurat w listopadzie 1957 r. otwarto w warszawskim Muzeum Techniki wystawę Tworzywa sztuczne, którą do stycznia następnego roku odwiedziło ponad 30 tys. osób. Mogły one zobaczyć zarówno karoserię enerdowskiego P-70, jak i elementy budowlane czy plastykowe artykuły codziennego użytku – od tkanin po rozpylacze do perfum.

Na uwagi zwiedzających, że „techniczne” artykuły z mas plastycznych są wciąż rzadkością w polskich realiach, ripostowano, że w jednym z nowych domów przy warszawskiej alei Waszyngtona już ułożono podłogę „z płytek wykonanych z polichlorku winylu – o wiele praktyczniejszych i, co ważniejsze, tańszych od zwykle używanej klepki dębowej”, a w budynku w Alejach Jerozolimskich „zainstalowano schodowe poręcze ze sztucznego tworzywa”.

Tworzywa sztuczne ceniono w PRL do tego stopnia, że Muzeum Techniki poświęciło im osobną wystawę.

fot.Аимаина хикари/CC0 Tworzywa sztuczne ceniono w PRL do tego stopnia, że Muzeum Techniki poświęciło im osobną wystawę.

Powyższe podłogi i poręcze były zapewne jeszcze wykonane z importowanego tworzywa, ale w styczniu 1958 r. pierwsze wyroby z rodzimego PCV trafiły na rynek. Jeżeli też „polimerowym” symbolem Zachodu stały się pod koniec lat 50. wspomniane wyżej zabawki, wschodnioniemieckiego – samochodowa karoseria, to dla Polski były to podłogi pokrywane tzw. płytkami PCW, których tylko fabryka w podwarszawskim Sochaczewie miała wyprodukować w 1958 r. – jak z nieukrywaną dumą informowała prasa – 200 tys. metrów kwadratowych.

Chociaż istotnie były, jak obiecywano, niedrogie, w miarę estetyczne i łatwe w konserwacji, to już wkrótce stały się przekleństwem lokatorów nowych mieszkań. Nie tylko dlatego, że izolowały znacznie gorzej niż dębowy parkiet, który miały dla oszczędności zastąpić, ale też – jako wytwór nowoczesnej technologii – natrafiły na barierę technologiczną (i cywilizacyjną): wymagały idealnie równego podłoża, co – jak zauważano już na przełomie 1957 i 1958 r. – „nie bardzo się uśmiecha naszym rzemieślnikom”.

(Nie)socjalistyczny sukces

Z drugiej strony jednak to właśnie produkcja tworzyw sztucznych pokazała, choć w sposób niekoniecznie chyba zaplanowany i przewidziany przez władze, wyższość gospodarki prywatnej nad państwową, zwłaszcza socjalistyczną. Prywatna inicjatywa błyskawicznie wyczuła bowiem „plastykową” koniunkturę i w 1957 r. tylko w Warszawie było ok. 420 warsztatów produkujących wyroby z tworzyw sztucznych.

Co charakterystyczne, większość z nich prowadzili ludzie młodzi, często rekrutujący się z administracji lub przemysłu. Mimo problemów z surowcami (rzemieślnik płacił za kilogram polistyrenu 100–180 złotych, a spółdzielnie – niecałe 17), zmuszających do kreatywnych, zazwyczaj mało legalnych operacji, potwierdzali składane deklaracje, że „jesteśmy młodym rzemiosłem, chcemy być i jesteśmy nowocześni w swej organizacji produkcji”.

W 1957 r. tylko w Warszawie było ok. 420 warsztatów produkujących wyroby z tworzyw sztucznych.

fot.domena publiczna W 1957 r. tylko w Warszawie było ok. 420 warsztatów produkujących wyroby z tworzyw sztucznych.

Rzeczywiście byli nowocześni, produkując często taniej i lepiej niż państwowe zakłady nie tylko szczoteczki do zębów. Mimo zapalanych co kilka lat czerwonych świateł utrzymali swoje pozycje aż do załamania systemu w 1989 r., zaopatrując w swoją – choć nie zawsze może wyrafinowaną – produkcję niemałą część krajów socjalistycznych, których mamuci przemysł nie był w stanie szybko reagować na zapotrzebowanie rynku.

Można wręcz zaryzykować twierdzenie, że to właśnie dzięki nim PRL stała się – za plecami władz – swoistymi Chinami bloku wschodniego. Za chichot dziejów można uznać fakt, że po otwarciu granicy polsko-wschodnioniemieckiej w 1972 r. polscy rzemieślnicy zaczęli zaopatrywać sąsiadów zza Odry i Nysy w plastykowe drobiazgi, zwłaszcza symbole zachodniej popkultury, np. gadżety ze zdjęciami popularnych zespołów i piosenkarzy.

Źródło:

Powyższy tekst stanowi fragment książki  „Rewolucja międzypaździernikowa. Polska 1956-1957” (Znak Horyzont 2017). Szczegółowe przypisy i bibliografia zbiorcza znajdują się w wersji drukowanej, dostępnej w naszej oficjalnej księgarni.

Tytuł, lead, ilustracje wraz z podpisami oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany podstawowej obróbce redakcyjnej, w celu wstawienia częstszego podziału akapitów, usunięcia odwołań do tekstu książkowego i nieobjaśnionych skrótów. W celu zachowania integralności artykułu, z tekstu usunięto przypisy znajdujące się w wersji książkowej.

Przeczytaj najlepszą książkę historyczną roku i dowiedz się, jak wyglądały lata 1956-1957 w Polsce:

Komentarze

brak komentarzy

Dodaj komentarz

Jeśli chcesz zgłosić literówkę lub błąd ortograficzny kliknij TUTAJ.