Jak wyglądała ostatnia polska egzekucja?
Andrzej w ramach ostatniego życzenia poprosił o papierosa. Jego ofiary, Iwony, nikt nie zapytał czy życzy sobie czegokolwiek zanim umrze. Na ostatnie sekundy życia zwyrodniałego mężczyzny patrzyli prokurator, naczelnik aresztu, adwokat, lekarz i ksiądz. Nie wiedzieli, że po nich nikt już nie będzie w Polsce świadkiem żadnej egzekucji.
Iwona była zamożną i szanowaną wśród sąsiadów kobietą. Jej mąż wyjechał za pracą za ocean, a ona wychowywała ich dwie córki w Polsce. Od jakiegoś czasu się nie odzywał, przez co Iwona zaczęła się martwić. Gdy pewnego wieczoru 1984 roku do jej drzwi zapukał podchmielony znajomy, Andrzej Czabański, twierdząc, że rozmowa z Ameryką czeka na poczcie, kobieta nie wahała się dłużej. Wsiadła z mężczyzną do samochodu. Okazało się, że tak naprawdę to tylko pretekst, by wywabić Iwonę z domu.
Kobieta została wywieziona w pole, zgwałcona, po czym Czabański bestialsko ją zamordował. Ciężkim narzędziem uderzał ją w głowę. Po pierwszych razach Iwona próbowała podnieść się i uciekać, jednak mężczyzna kontynuował. Uderzał, nie licząc ile razy. Gdy zorientował się, że córki będą szukać matki, prawdopodobnie chciał zabić także je. Wrócił do mieszkania Iwony, gdzie drzwi otworzyła mu starsza dziewczyna, którą zaczął dusić. Na pomoc ruszyła jej młodsza. Dopiero kiedy dzieci zaczęły głośno wzywać pomocy, Czabański spanikował i uciekł. Następnego dnia został aresztowany. Dowody zbrodni były mocne, zresztą sprawca się przyznał i sam wskazał miejsce, w którym pozostawił ciało Iwony. 12 czerwca 1986 roku został skazany na karę śmierci.
Rodzina Czabańskiego do ostatniej chwili walczyła o to, by pozostał przy życiu. Adwokat bezskutecznie składał apelacje, matka próbowała wszelkimi kanałami błagać o łaskę dla syna. Choć trwały już rozmowy o zniesieniu kary śmierci, zabójca Iwony nie doczekał ich finału. Wyrok na niego zapadł zanim ogłoszono moratorium na zabijanie skazanych. Egzekucja nastąpiła 21 kwietnia 1988 roku o godzinie 17 w krakowskim więzieniu Montelupich.
Zawsze wieszali we dwóch
Jak wspomina jeden z polskich katów, który pracował w tym okresie, a po latach zdecydował się anonimowo podzielić swoimi doświadczeniami, egzekucje najczęściej odbywały się wcześnie rano albo wieczorem. Mistrz małodobry, jak wykonawcę wyroku ostatecznego nazywano w dawnych wiekach, podróżował po całej Polsce w ramach „delegacji”, nie chwaląc się specjalnie nikomu, czym się w czasie tych służbowych wyjazdów zajmuje. Prawdy o funkcji męża w aparacie sprawiedliwości nie znała nawet żona.
Wszystko w papierach wystawionych na okoliczność „delegacji” przez Centralny Zarząd Zakładów Karnych w Warszawie było fałszywe, tylko zdjęcie się zgadzało. Zdaniem kata, który pozostawił swoje wspomnienia, w latach 1955-1988 wykonano przynajmniej 300 egzekucji, a na jednego z czterech powojennych wykonawców przypadało średnio 75 wyroków.
W więzieniu na ul. Montelupich, gdzie ostatnie tchnienie wydał Czabański, miejsce straceń robiło wyjątkowo złowieszcze wrażenie. Było to małe pomieszczenie bez okien, o szarych ścianach. Z sufitu zwisał stryczek, a pod nim znajdowała się zapadnia. Do tego pomieszczenia strażnicy przyprowadzali ubranego w więzienny drelich skazańca. Więźniowie miewali ostatnie życzenia. Andrzej Czabański poprosił o papierosa, jak wielu przed nim.
Jak wspomina kat, wyrok zawsze wykonywało dwóch katów. Jeden zakładał więźniowi opaskę na oczy, drugi pętlę na szyję, po czym pociągał za dźwignię otwierającą zapadnię. Później przychodził czas na czekanie. Zgromadzeni w pomieszczeniu ludzie obserwowali powolne konanie skazańca. Po około 20 minutach lekarz przystępował do oględzin i stwierdzał zgon. Nie zachowały się relacje mówiące, jak umierał Czabański, ostatni stracony przez system sprawiedliwości Polak.
Co robi człowiek, gdy wie, że za chwilę zginie?
Wiadomo jednak, że inni skazańcy tuż przed powieszeniem toczyli w amoku pianę z ust, próbowali atakować strażników doprowadzających ich na miejsce kaźni, drapali, gryźli, walczyli o życie. Gdy już zawisnęli, wydawali z siebie potępieńcze dźwięki, których człowiek zdawałoby się, nie jest zdolny wyartykułować. Mieli torsje i załatwiali bezwiednie potrzeby fizjologiczne.
Kiedy znajdujący się w pomieszczeniu lekarz orzekał zgon skazańca, ciało wkładane było do trumny. Po wszystkim, jak to opisuje Mariusz Sepioło w reportażu „Dawca krwi” o ostatniej polskiej egzekucji opublikowanym jako uzupełnienie książki Helen Prejeen „Przed egzekucją”:
Kat ściąga białe rękawiczki i rzuca je na piersi straconego, leżącego już w trumnie. Śmierć ma tu swój rytuał.
Kiedy wykonano wyrok na Andrzeju Czabańskim „rytuał” miał miejsce po raz ostatni. Najpierw 7 grudnia 1989 roku sejm ogłosił amnestię zamieniającą skazanym na śmierć wyroki na 25 lat więzienia. Później obowiązywało w kraju moratorium na wykonywanie kary śmierci. Wreszcie została ona zniesiona w nowym kodeksie karnym z 1997 roku.
Źródła informacji:
- Andrzejczak J., Spowiedź polskiego kata, K.M.S.O. 1997.
- Grześkowiak A., Kara śmierci w polskim prawie karnym. „Rozprawy”, 1982.
- Prejean H., Przed egzekucją, Mando 2018.
Rodzina Czabańskiego do ostatniej chwili walczyła o to, by pozostał przy życiu. Adwokat bezskutecznie składał apelacje, matka próbowała wszelkimi kanałami błagać o łaskę dla syna
W takim wypadku należy zastosować odpowiedzialność zbiorową
Super pozyteczny zawód z miłą chęcią i uśmiechem na twarzy pozbywali sie pasożytów …
i komu to przeszkadzało, że bandytów ubywało?!
Jednych ubywało ale rodzili się następni.I dziś są też ci bandyci którzy urodzili się w latach 70-80 tych XX w.
,,Gdy już zawisnęli, wydawali z siebie potępieńcze dźwięki, których człowiek zdawałoby się, nie jest zdolny wyartykułować.,,
Nie bardzo mi to pasuje, po otwarciu zapadni powinno im przerwac rdzeń kręgowy i o żadnych krzykach nie powinno być mowy.
Widze, ze autor czytal „Spowiedz polskego kata” Andrzejczaka, jednak po lebkach (posiadam egzemplarz). Te nieludzkie dzwieki wydawali skazancy gdy ujrzeli stryczek, wtedy tez walczyli z atanda. Z przerwanym rdzeniem kregowym nikt nie krzyczy… A ksiazke polecam. Dla mnie szczegolnie ciekawa byla organizacja pracy kata i jego falszywa tozsamosc.
Żeby przerwać rdzeń kregowy musi być długość stryczka obliczona z waga i dosyć długi spad w dół. Pod zagadnienia u nas nie było,więc dusimy się kilka minut