Jaki powinien być DOBRY podręcznik do historii?
Najeżone datami i nazwiskami tomiszcza, pozwalające przebrnąć przez egzaminy. Ale czy tylko do tego powinny służyć? O to jak poznać naprawdę dobry podręcznik i czy w ogóle takie istnieją zapytaliśmy ekspertów.
Coraz częściej historia staje się przedmiotem sporów politycznych, a nie porządnej naukowej dysputy. Cały problem w tym, że ludzie, którzy chcą o niej publicznie opowiadać i wykorzystywać ją dla mniej lub bardziej chlubnych celów najczęściej zwyczajnie jej nie znają. Takim osobom chciałoby się przywieźć skrzynię podręczników akademickich, przykuć opornych do kaloryfera i z groźną miną powiedzieć „czytaj, poznawaj i postaraj się wreszcie zrozumieć”. Cały problem tkwiłby jednak w tym, jakie właściwie książki do tej wyimaginowanej skrzyni wrzucić. Najlepiej zapytać o to praktyków.
Lata, które spędziłam na studiowaniu historii na krakowskim Uniwersytecie Pedagogicznym wspominam z nostalgią. Wykłady, ćwiczenia, seminaria, ciekawe projekty pod auspicjami różnych wykładowców. Wszystko to stanowiło doskonałą bazę dla tego, czym zajmuję się dzisiaj. Dlatego zdecydowałam, że pora odwiedzić swoją Alma Mater i porozmawiać o podręcznikach z ludźmi, którzy jeszcze parę lat temu uczyli mnie.
Podręczniki stają w szranki z Wikipedią
Skierowałam swoje kroki prosto do gabinetu dyrektora, zajmowanego teraz przez prof. Łukasza Tomasza Srokę. Swego czasu uczęszczałam na jego zajęcia o historii XIX wieku. „Dobry podręcznik akademicki, tak samo jak dobry wykład, powinien sprawiać, że na koniec odbiorca ma więcej pytań niż odpowiedzi” – podkreślił profesor.
Przez ostatnie 100 lat panowało przekonanie, że podręcznik powinien mieć charakter encyklopedyczny i dać młodemu czytelnikowi odpowiedź na wszystkie pytania. To jest rodzaj zanudzenia odbiorcy, przeładowania treścią i próba podjęcia konkurencji, która jest nie do wygrania chociażby z Google. Autor podręcznika, nie mając narzędzi by przekazać tyle wiedzy ile jest dzisiaj ukryte w portalach historycznych, Wikipedii, Google, bibliotekach cyfrowych, nie powinien startować w takim wyścigu, bo go nie wygra.
Natomiast ma szanse, ma wszelkie kompetencje ku temu, by mądrze nakierować czytelnika na problemy, inspirować go do poszukiwania odpowiedzi na pytania, które wyłaniają się w trakcie lektury. By coś nurtowało człowieka, który wziął książkę do ręki. Autor ma tę wiedzę, którą nagromadził przez lata. Wie, czym może zaciekawić, zaintrygować, a nawet wzburzyć kogoś, kto sięgnął po podręcznik. To jest moim zdaniem kluczowa zasada w dzisiejszych czasach, na początku XXI wieku.
To prawda, podręcznikom ciężko jest konkurować z dostępnymi po kilku kliknięciach internetowymi encyklopediami czy przepastnymi bazami artykułów naukowych. Nie grozi nam jednak nagła śmierć książek papierowych. Czytając materiały elektroniczne trudniej przyswoić sobie zawartą wiedzę (co potwierdzają badania), a to właśnie ona jest głównym motorem sięgania po tradycyjne podręczniki.
Najczęściej lektura ma pomóc uporządkować wiadomości wyniesione z wykładów i ćwiczeń oraz pomóc przygotować się do egzaminów. Najlepiej jest się uczyć na bieżąco, choć wiele osób ma z tym kłopoty. Średnio pilny student sięga po podręcznik kilka tygodni przed sesją. Znałam jednak i takich ancymonów, którzy zaczynali zakuwać w wieczór poprzedzający egzamin, licząc na łut szczęścia lub tak zwaną „kampanię wrześniową”, czyli sesję poprawkową.
Dla osób, które są na bakier z systematycznością i chcą ekspresowo przyswoić informacje (ale przecież nie tylko dla nich!), ważne jest to by podręcznik był przystępny. Aby dowiedzieć się, czym powinien się wobec tego charakteryzować dobry podręcznik postanowiłam zapytać kogoś, kto swego czasu to mnie nauczał jak przekazywać wiedzę innym.
Część moich przedmiotów związanych z dydaktyką prowadziła pracująca na UP dr Agnieszka Chłosta-Sikorska, która poza wykładaniem jest także ministerialnym ekspertem i recenzentem szkolnych podręczników do historii. Zapytana o te akademickie, roześmiała się:
Trochę mnie pani zaskoczyła. W swojej pracy, gdy mam zajęcia z dydaktyki (jak zresztą doskonale pani pamięta), zawsze skupiam się na tym, czym powinien się charakteryzować dobry podręcznik szkolny. Zastanawiam się, czy podręcznik akademicki ma też te same cechy, co podręcznik szkolny.
Podręcznik akademicki musi się dobrze czytać. Jeśli jest w nim data za datą, trudne słowo za trudnym słowem, często jeszcze obcojęzyczne, trudniej przyswaja się z niego wiedzę. Powinien być tak napisany, by nie trzeba było z niego korzystać ze słownikiem wyrazów obcych w ręce. Wiadomo, że język nie może być infantylny, bo w końcu mamy do czynienia z człowiekiem dorosłym, studentem, który ma już pewien zasób wiedzy. Obecne pokolenie studentów to ludzie, którzy uczeni są już nieco innym trybem, inaczej myślą, inaczej czytają. Język podręczników należy dostosowywać do ich potrzeb.
Fakty przede wszystkim
Bodaj najważniejszą kwestią jeśli chodzi o podręczniki akademickie jest jednak ich merytoryka. Nawet napisany najpiękniejszą, kwiecistą polszczyzną wolumin narobi więcej szkód niż pożytku jeśli będą w nim bzdury. Pamiętajmy, że sięgają po niego ludzie, którzy z zasady mają w przyszłości popularyzować historię, być badaczami lub nauczycielami, a przynajmniej są miłośnikami historii. Jeśli ich bazowa wiedza będzie zawierać przekłamania, mamy tu gotowy przepis na prawdziwą katastrofę.
Historia, choć zanurzona w przeszłości, jest dynamicznie rozwijającą się dyscypliną nauki. Cały czas trwają prace zespołów archeologicznych, badane i na nowo odczytywane są różnego rodzaju źródła, odkrywane nieznane dokumenty. Naukowcy stawiają nowe tezy, które sprawiają, że zupełnie inaczej zaczynamy spoglądać na pewne fakty. W związku z tym w kolejnych wydaniach podręczników należy uwzględniać poczynione przez badaczy odkrycia. Z drugiej strony, przy wietrze zmian wiejącym z tego, czy innego kierunku, niektóre osoby może zaświerzbić ręka by pozbyć się przy okazji z narracji niewygodnych bohaterów, czy mało chwalebnych faktów. Nigdy nie jest to dobrym rozwiązaniem. Ważniejsze od takich pokus jest zachowanie rzetelności. Zapytany o opinię w sprawie podręczników akademickich Maciej Gablankowski, menedżer rynku wydawniczego i szef jednej z wiodących oficyn historycznych podkreśla, jak ważne jest nadążanie za narracją:
Podręcznik powinien być przejrzysty, aktualny (zgodny z najnowszym stanem wiedzy) i ułatwiać studentowi dalszą pracę. Myślę też, że powinien być wstępem do rozumienia naukowej dyskusji na najważniejsze z tematów, które opisuje. Nie od rzeczy byłoby też, żeby był dostosowany do egzaminacyjnych wymagań i nie był tylko prostym odwzorowaniem wykładów (lub – można to też tak ująć – żeby wykłady nie były jego prostym odwzorowaniem).
Podobnie zdanie w tej sprawie wyraziła dr Agnieszka Chłosta-Sikorska:
Podręczniki akademickie są co jakiś czas wznawiane. Dobrze jest, by przy okazji tych wznowień były one poprawiane, by nadążały za tym, co w międzyczasie odkryto, z najnowszym stanem badań. W każdej z epok pojawiają się nowe spojrzenia na pewne kwestie i dobrze jest je uwzględniać.
Czy podręcznik może się godnie zestarzeć?
Sprawa nadążania za stanem badań robi się bardzo problematyczna jeśli autor podręcznika… nie żyje. Warto zwrócić uwagę chociażby na dorobek Benedykta Zientary, który zmarł na początku lat osiemdziesiątych. Choć nie ma go wśród nas od dawna, jego najbardziej znane dzieło „Historia powszechna średniowiecza”, z którego między innymi i ja uczyłam się do egzaminów u siejącego prawdziwy postrach wśród studentów profesora, nie znika z akademickich sylabusów.
Książka od roku 1973 doczekała się dziesięciu wydań w niezmienionej formie. Przez tych kilkadziesiąt lat między innymi dzięki rozwojowi techniki badania poszły znacząco do przodu, a część informacji się zdezaktualizowała. Mimo to podręcznik Zientary nadal ma wielu fanów. Jednym z nich jest popularyzator historii, autor poczytnych książek o dziejach Polski Michael Morys-Twarowski:
Moje spojrzenie jest spojrzeniem w pewnym sensie z boku, bo obroniłem doktorat z historii, lecz ukończyłem studia prawnicze i kulturoznawcze. Podręcznik to nie może być zestaw faktów i dat do wkucia na egzamin, ale książka po którą sięgnie też nie-historyk, traktując jako punkt wyjścia do dalszych poszukiwań na interesujące go tematy związane z przeszłością. Ze starszych lubiłem podręcznik Benedykta Zientary do historii średniowiecza, który czytałem jeszcze w liceum. Autor był wybitnym historykiem, jednocześnie jego prace naukową cechował piękny język, a sama „Historia powszechna średniowieczna” nie skupia się wyłącznie na Europie. Niestety, autor nie żyje już od ponad 30 lat, więc opracowanie jest nieco zdezaktualizowane, ale może być traktowane jako inspiracja dla kolejnych pokoleń historyków, chcących napisać akademicki podręcznik.
Czego nie może zabraknąć?
Warstwa merytoryczna, przystępny język, uporządkowanie i aktualność to ogromne ważne cechy, jednak oprócz nich jest jeszcze jedna, bez której podręcznik nie może zaistnieć. Aby był naprawdę dobry, w jednej książce w połowie drogi muszą się spotkać oczekiwania autora i jego czytelników. Naukowiec piszący podręcznik chce przekazać jak najwięcej wiedzy i doświadczenia, tak by jednocześnie zainteresować swojego odbiorcę i włożyć mu do głowy materiał potrzebny do zdania egzaminów. Student sięgający po jego pracę chce przyswoić materiał, ale nie zanudzić się przy tym na śmierć. Nie zawsze obszarem jego zainteresowań jest przebieg kampanii wojskowych na tym, czy innym froncie.
Jeśli bliski jest mu temat mniejszości narodowych, to właśnie jego poszukuje w książce. Gdy jego pasją jest historia społeczna, kwestia ubóstwa, czy praw kobiet – omówienia tych zagadnień oczekuje, bo to przez ich pryzmat lubi spoglądać na daną epokę. Prof. Sroka opowiedział mi, że jeden z autorów podręczników, z jakich uczą się obecnie studenci, w czasie spotkania autorskiego wokół swojego świeżo wydanego podręcznika zdradził tajnik swojego warsztatu:
Mówił, że prezentował jedną ze swoich książek w pewnym liceum i opowiadał o XIX wieku, o powstaniach, o pracy u podstaw i innych chwalebnych rzeczach. Zauważył jednak, że nie mógł dotrzeć do tych młodych ludzi. Ktoś patrzył w ekran telefonu, ktoś gadał z kolegą… Postanowił odwrócić role i zapytał tych młodych ludzi, co ich interesuje w XIX wieku, o czym ich zdaniem mógłby jeszcze napisać.
Uczniowie ośmieleni przez profesora nawiązali z nim fantastyczną rozmowę, bardzo żywiołową i zadawali pytania bardzo ostre semantycznie, bardzo konkretne, odważne i interesujące. Pytali co z seksem, czy w XIX wieku byli już geje i lesbijki, czy ludzie chodzili brudni, czy umyci, jak dbano o higienę. Efekt tych pytań widać w podręcznikach profesora. To, że rozmawia on ze swoimi obecnymi i przyszłymi czytelnikami to jest dobry sposób na stworzenie podręcznika, godny polecenia osobom, które sięgają po pióro i chcą pisać podręcznik – rozmawiać z ludźmi, którzy później mają to czytać.
***
Tekst powstał w związku z premierą nowego wydania podręcznika Wojciecha Roszkowskiego pt. „Historia Polski 1914-2015”. Jest to dwunasta edycja, która została uzupełniona przez autora o wydarzenia z lat 2005-2015. Książka Roszkowskiego jest syntetycznym ujęciem dziejów państwa, wykładającym czytelnikowi problematykę społeczną, polityczną, ekonomiczną i kulturalną kraju. Przez wielu uznawana jest za najlepszy podręcznik do najnowszej historii Polski. I za świetny przykład tego, jak należy pisać o historii, by podręcznik przydawał się nie tylko studentom i nie tylko przed samą sesją.
Raczej syntetyzujacy wiedzę niż dzielący na drobne części. Nie skupiający sie na historii politycznej.
Zacznijmy od tego ze dobry podręcznik musi być tak skonstruowany, żeby wyjaśniał temat jak dobry nauczyciel matematyki. Tzn, skąd i dlaczego a nie suchy wynik. Przyczynowo-skutkowy ciąg historyczny – najważniejsza cecha. Można wykuć na pamięć setki dat, pojedynczych faktów, a historii nadal nie rozumieć.
Tego brakuje w podręcznikach historii. Ale oczywiście wchodzimy tutaj w filozofie, w tym sensie, po co uczymy się historii. Jesli tylko po to, żeby poznać suche fakty, to… kompletnie nie musimy jej sie uczyć, pojedyncze zdarzenia znajdziemy bez problemu w wielu źródłach tak samo jak dawniej numer telefonu w książce telefonicznej. Ale wżniejsze co sie kryje pod „numerem telefonu”, tzn, historia ma nas uczyć jaki jest ciąg zdarzeń, co z czego wynika, poznać przyczyny, skutki i konsekwencje, wszystko po to, zeby wyciągać mądrość życiową, aby lepiej kształtować teraźniejszość i przyszłość.
Ucząc się historii w ten sposób, możemy pomylić poszczególne daty czy osoby, jednak to co najważniejsze, czyli mąrość życiową płynącą z historii na pewno zapamiętamy.