Chcesz nadać ulicy godnego patrona? Nasz ekspert wyjaśnia jak to zrobić
Dekomunizacja ruszyła pełną parą. W najbliższych miesiącach dziesiątki, a może i setki ulic zmienią swoje nazwy. Jak wpłynąć na ten proces? I co właściwie może zrobić przeciętny Kowalski? „Zaskakująco dużo” – odpowiada krakowski samorządowiec i działacz społeczny Mateusz Drożdż.
Najprościej „przechrzcić” dowolną ulicę 1 Maja na… 3 Maja. Nazwa niemal taka sama, ale to późniejsze święto majowe jest już bez skojarzeń socjalistycznych. Nie przywodzi też na myśl wspomnień z pochodów z czerwonymi sztandarami. Gorzej, jeśli ulica nosi miano 9 Maja, bo obchodzony w tym dniu „Dzień Europy” nie przyjął się powszechnie, a zmiana radzieckiego dnia zwycięstwa na dzień zwycięstwa alianckiego 8 Maja nie brzmi tak naturalnie, jak zmiana z 1 na 3.
To wszystko jest jednak kosmetyka. W teorii nie ma nakazu, by usuwać z nazw pierwszomajową tradycję, w praktyce – mimo że 1 maja to wciąż obowiązujące święto państwowe – nie brakuje żądań, aby taką nazwę zlikwidować. Są jednak nazwy ulic, które zwyczajnie trzeba zmodyfikować. Tak stanowi prawo.
Najpierw było dobrowolnie
Pierwsza kontrrewolucyjna fala rozlała się po Polsce już na początku lat 90. XX wieku. Odrodzony samorząd sam z siebie poprzywracał dawne nazwy ulic i polikwidował tabliczki na cześć Włodzimierza Lenina, Feliksa Dzierżyńskiego, Iwana Koniewa, Marcelego Nowotki, Pawła Findera, czy lokalnych działaczy komunistycznych. Ze ścian odkręcano tablice, z placów wywożono pomniki, z gabinetów wynoszono popiersia i portrety.
Okazuje się jednak, że wielu bohaterów PRL tę czystkę przetrwało. Potem, co jakiś czas pojawiały się głosy, aby zmienić nazwę ocalałym np. osiedlom iluś-tam-lecia PRL, ulicom Zygmunta Berlinga, czy Karola Świerczewskiego. Hamulcowymi okazywali się mieszkańcy i przedsiębiorcy. Trudno im się zresztą dziwić. Protestowali, że trzeba będzie zmieniać dokumenty, dowody, umowy, adresy korespondencyjne, tabliczki na płotach i elewacjach, pieczątki, wizytówki. Tu chodziło przecież o naprawdę dotkliwe koszty i niedogodności.
Tymczasem czerwoni patroni, zwłaszcza Ci lokalni, o których nie było szerzej wiadomo kto zacz, wrośli w krajobraz, a mieszkańcy przyzwyczaili się do nich. W oczy kłuły jedynie nazwiska prominentnych przedstawicieli dawnego systemu.
Nowe prawo wyboru nie daje
Dzisiaj jednak nikt już nie słucha głosów sprzeciwu. Klamka zapadła 2 września 2016 r., gdy w życie weszła ustawa o zakazie propagowania komunizmu lub innego systemu totalitarnego. Zgodnie z nią samorządy w całej Polsce są zobowiązane do zmiany nazw ulic, placów, osiedli, rond, alei, mostów, budynków użyteczności publicznej, które upamiętniają słusznie miniony ustrój. Jeśli samorząd tego nie zrobi w terminie do 2 września 2017 r., wyręczy go wojewoda.
Tak jak większość odsłon „dobrej zmiany”, dekomunizacja nazewnictwa ruszyła pospiesznie, a „wstawanie z kolan” robione jest z tak inkwizycyjną podejrzliwością i rewolucyjnym zapałem, że często budzi zdumienie. No, bo i jak się tu nie dziwić, skoro lokalni dekomunizatorzy żądają usunięcia takich „piewców” komunizmu jak Ignacy Daszyński, Stefan Okrzeja, czy Ludwik Waryński?
Owszem, byli socjalistami, ale do ideałów państwa Lenina i Stalina było im przecież bardzo daleko. Na ich przykładach widać, jak bardzo zabrakło jasnych wytycznych ze strony twórców ustawy, którzy przecież mogli najpierw zebrać propozycje nazw do usunięcia, a następnie przygotować ich spis wraz z wyszczególnieniem przewin.
Czy Dworcowa ma coś wspólnego z dworcem?
W Krakowie co prawda nikt nie żądał likwidacji al. Daszyńskiego, ale jeden z radnych miejskich z PiS oskarżył o sprzyjanie dawnemu ustrojowi literatów, m.in. Karola Bunscha, Jalu Kurka, Juliana Przybosia czy Macieja Słomczyńskiego, a za „patronów kontrowersyjnych” uznał m.in. Bolesława Roję, czy Władysława Broniewskiego. Do mocno podejrzanych zaliczył także nazwy: Bohaterów Wietnamu, Kościuszkowców, Braterstwa Broni, Czechosłowacką, czy Komuny Paryskiej.
Jego kolega z Rady Miasta Krakowa (też z PiS, a dodatkowo jeszcze pracownik naukowy IPN) zażądał zmiany ulicy o pozornie pospolitej i niewinnej nazwie, która jednak – jego zdaniem – sławi radzieckiego komunistycznego pisarza Nikołaja Dworcowa. Ul. Dworcową przed dekomunizacją uratował jedynie fakt, że prawdziwie wiedzie do dworca kolejowego w Krakowie-Płaszowie i nadano ją… jeszcze przed wojną.
Czasu do 2 września jest coraz mniej. Dekomunizacja prze do przodu jak walec drogowy, choć w różnych samorządach, w gazetach i na Facebooku trwa opór i obrona „Patronów Wyklętych”. W wielu przypadkach padają słuszne argumenty, jak choćby w odniesieniu do walczących z faszyzmem Dąbrowszczaków. Przecież ich historia nie jest tak przeraźliwie prosta i czarno-biała, jak stara nam się wmówić prawica.
Wiele wskazuje na to, że bohaterowie republikańskiej Hiszpanii nie zdołają się obronić i przegrają podobnie, jak przed osiemdziesięciu laty. Co ich zastąpi, gdy znikną z tabliczek? Skoro dyskusja o nowych nazwach trwa i w wielu miejscach samorządowcy pytają mieszkańców o propozycje nowych nazw, to może warto wystąpić z własną inicjatywą. Jak nie w przypadku „czerwonych” patronów, to chociaż tam, gdzie nazw brakuje.
Przechodzimy do działania
Zrobić to może każdy. Za nazewnictwo ustawowo odpowiada rada gminy, więc to radni podejmują decyzję. Ale przecież radnym też można pomóc i podpowiedzieć. Normalnie, poza przypadkiem narzuconej odgórnie dekomunizacji, nie lubią oni zmieniać nazw już istniejących, ale przecież okazało się, że Polska jednak nie „jest w ruinie”, tylko powstawały i powstają nowe ulice, mosty, ronda, skwery, parki, budynki użyteczności publicznej i wiele z nich nadal nie ma nazwy. Każdy mieszkaniec może znaleźć jakiegoś patrona, uzasadnić jego zasługi dla społeczności lokalnej lub kraju, zaproponować miejsce, napisać stosowne pismo lub mail i wysłać do swojego burmistrza lub prezydenta oraz do swojej rady miejskiej. Przejdźmy przez tą procedurę krok po kroku.
Najtrudniejszy jest początek – należy nienazwany obiekt znaleźć. Potem upewnić się, że nie ma przy nim obiektów z adresem przypisanym do innej, pobliskiej ulicy. W obu czynnościach pomoże zwykły plan miasta lub Mapy Google, a także wizja w terenie – co ułatwi sprawdzenie, czy zasłużonemu patronowi nie proponujemy aby polnej drogi wiodącej donikąd lub wysypanej szutrem trasy do przewracających się i opustoszałych chałup.
Dla ułatwienia – mosty, wiadukty, skwery, parki, ronda lub ulice na osiedlach z nazwą własną z reguły nie mają przypisanych do siebie adresów. Ważne jest jednak, aby prawidłowo rozpoznać zarządcę drogi. Rada gminy może nazywać ulice gminne, ale ulice będące w zarządzie przedsiębiorstw, spółdzielni mieszkaniowych itp. już tylko za zgodą np. zarządu spółdzielni lub firmy. Zawsze można jednak do tych instytucji wystąpić z taką propozycją.
Za swoją zgodę na nazwanie uliczki na osiedlu nie poniosą kosztów ani oni, ani ich mieszkańcy – nawet słupki z tabliczkami z nazwą funduje gmina, a skoro adresy są przypisane do nazwy osiedla – to nie ma potrzeby zmiany dokumentów, bo adresy nie zmieniają się. Nazwy szkół, czy przedszkoli zdecydowanie powinny być skonsultowane ze społecznością szkolną.
Następnie trzeba zgłosić do władz – rzecz jasna pisemnie – potrzebę nazwania bezimiennej ulicy wraz z uzasadnieniem, dlaczego akurat taka nazwa powinna powstać, czyli kim był wybrany przez nas potencjalny patron. Pismo powinno zostać zaadresowane do burmistrza (prezydenta) i przewodniczącego rady gminy, choć dobrze jest także poinformować radnych z naszego okręgu – w końcu mają obowiązek nas reprezentować.
Szukaj sojuszników
Warto mieć sprzymierzeńców – urząd gminy może pytać innych o to, czy dana nazwa jest właściwa, a proponowany patron wart uhonorowania. Dlatego nie zaszkodzi wcześniej porozmawiać i poprosić o wsparcie oficjalnym pismem np. muzeum tematyczne, radę dzielnicy, czy osiedla, miejscowy autorytet, czy stowarzyszenie tematyczne. Pismo z poparciem nigdy nie przysporzy problemów, a czasem pomaga.
Gdy nasza prośba jest już złożona i radni mieli czas, aby się z nią zapoznać, trzeba się przypominać. Zachęcać do podjęcia decyzji, szukać sprzymierzeńców wśród innych radnych, może zgłosić gotowość do wsparcia merytorycznego podczas posiedzenia rady gminy, czy właściwej komisji merytorycznej. Nagłośnić sprawę – poinformować o propozycji lokalne media. Można też spróbować zebrać podpisy innych mieszkańców popierających nazwę. Ale niewykluczone, że uda się i bez tego, bo skoro jest obiekt bez nazwy i pojawia się propozycja tejże, to czemu nie przychylić się prośbie aktywnego obywatelsko mieszkańca?
Jak my to zrobiliśmy?
Tak właśnie w ciągu ostatnich paru lat powstały nazwy w Krakowie, przy których maczałem palce – przygotowywałem wystąpienia, projekty uchwał rad dzielnic, zachęcałem w rozmowach radnych i przedstawicieli spółdzielni mieszkaniowych, szukałem wsparcia w instytucjach i u osób prywatnych, a także lobbowałem u decydentów. Efekty to nowopowstałe nazwy krakowskich: ulic powstańca Władysława Czaplickiego, lotników Władysława Gnysia, Bohdana Arcta, Mariana Pisarka, Stefana Łaszkiewicza, skweru Franciszka Stańca, czy bulwaru Lotników Alianckich…
A jak się nie uda? Nawet jeśli sama nazwa nie zostanie nadana, to z reguły nie jest wyrzucana do kosza. W Krakowie np. istnieje tzw. bank nazw ulic – są to nazwy zaaprobowane, ale nie mające na razie „przydziału” w terenie. Być może nigdy nie znajdą się na tabliczkach, ale być może nie są też skazane na wieczne oczekiwanie. Niektóre same dają sobie radę, jak dwóch patronów, których też pomagałem zgłosić: lotnik Bolesław Orliński i fotografik Ignacy Krieger. Czekali oni w banku z nazwami. Pierwszego znalazł deweloper i widnieje już na tabliczkach, drugiego odszukali sami radni, poczekali aż deweloper wybuduje ulicę i wkrótce zostanie jej patronem. Kilkanaście innych złożonych przeze mnie propozycji w banku nazw nadal się znajduje. Może i im się poszczęści?
Najnowszy projekt dotyczy jednak dwóch wybitnych kobiet, nierozerwalnie związanych z Krakowem. W marcu 2017 roku pomogłem zaproponować Radzie Miasta Krakowa uhonorowanie zapomnianych władczyń z głębokiego średniowiecza – królowej Rychezy i księżnej Marii Dobroniegi, a więc matki i żony księcia Kazimierza Odnowiciela. Ziarno zostało rzucone i kto wie, może włodarze miasta przychylą się do tego wniosku. Jakby nie było, to z pomocą tych pań przeniesiono stolicę do Krakowa. A ich losy są, bez dwóch zdań, fascynujące.
Autor-ekspert poleca kontynuowanie nieszczęsnego kursu zaczętego u zarania niepodległości, a właściwie zainicjowanego jeszcze przez Rosjan, to jest politycznie (patriotycznie) motywowanego znakowania przestrzeni miejskiej. Ulicom nadaje patronów zgodnie z aktualną koniunkturą polityczną. Koniunktura co pewien czas się zmienia i w rezultacie wiele ulic w Polsce ma już czwartą nazwę. Oto przykład, cofając się w przeszłość: Jana Pawła II < Lenina < Legionowa < Wieluńska. Inny przykład: Bohaterów Warszawy < Rewolucji Październikowej < 6 Sierpnia < Tworkowska Droga.
Kolejnym przemianowańcom nie przychodzi do głowy wrócić do pierwotnej, naturalnie ukształtowanej nazwy. W wymienionych wypadkach to była nazwa topograficznie kierunkowa, charakterystyczna dla ulic wylotowych, nazwa od miejscowości do której prowadzi. W historii rozwoju miejscowości na samym początku do oznaczania ciągów komunikacyjnych i plac nie używano oczywiście patronów ze słownika wybitnych Polaków, ale nazwy kształtowały się zależnie od charakteru, funkcji, wyglądu ulicy. A więc Długa, Krótka, Krzywa, Kościelna, Piekarska, Kolejowa, Solna, Zamkowa, Warszawska (wylotowa).
Potem przyszli przemianowańcy, który zaczęli znakować przestrzeń publiczną wg własnych preferencji ideologicznych i politycznych. W ten sposób w polskich miastach doszło dewastacji znacznej części miejskiej toponimii, to zatarcia lokalnej tożsamości i kolorytu. Są takie miasta, gdzie na sto ulic tylko kilka nawiązuje do lokalnej sytuacji, reszta pochodzi ze słownika wybitnych Polaków i narodowych wydarzeń. Można tu sparafrazować pewnego architekta, który powiedział: gdziekolwiek pojedziesz, znajdziesz się w Koninie. Dewastacja naturalnej toponimii w największym stopniu ogarnęła mniejsze miasta. Im większy ośrodek, to więcej ludzi o nazewniczo-historycznej wrażliwości, którzy bronili pierwotnego nazewnictwa. Ileż było zamachów na Aleje Jerozolimskie w Warszawie i Piotrkowską w Łodzi!
Przemianowańcza mania odzwierciedla stan świadomości Polaków, braku poczucia zakorzenienia, rezultat obydwu wojen, po których dochodziło do wymiany dużej części ludności. Podobnie jest w Rosji, gdzie można odtworzyć jeszcze dłuższe łańcuchy przemianowań (Wysocki śpiewa o ulicy swej młodości, którą na pewno przemianowali). Inaczej jest w zachodniej Europie. Miałem okazję poznać Anglię. Gdyby tam rządzili tacy przemianowańcy jak u nas, to miasta byłyby usiane ulicami Churchilla, Szekspira, Wellingtona, Dickensa, Nelsona …, tak jak u nas Kościuszki, Kopernika, Mickiewicza, Kraszewskiego … Kto zna Anglię, a kto nie zna, ten może łatwo sprawdzić w Google map, że takie ulice może gdzieś są, ale długo należałoby ich szukać. Jak kraj długi i szeroki główna ulica od wieków się nazywa High Street, inne śródmiejskie to odpowiedniki naszych Mostowych, Piekarskich, Rzecznych, wszystkie wylotowe ulice noszą nazwy miejscowości do których prowadzą, np. Coventry Road.
W Anglii nazwa ulicy należy do heritage, jest zabytkiem, nie wolno jej zmieniać. A jak sobie radzę z nowymi osiedlami i miastami, tych ostatnich zbudowana po wojnie kilkadziesiąt, np. Milton Keynes? Łatwo sprawdzić znowu w Google map. Widzimy na planie, że tu też nie ma żadnych Churchillów, Lordów Byronów, ani Bohaterów Bitwy o Anglię. Widać wyraźnie, że w miejscowej toponimii rządzi lokalność, a nie historia państwa, że przy wyborze nazwy dla ulicy czy placu pierwszeństwo mają lokalne odniesienia, a takie można znaleźć nawet dla ulicy budowanej w szczerym polu. Przecież to pole miało jakąś nazwę. Kto pochodzi ze wsi ten wie o czym mówię. Spotkałem się z tym także w Niemczech, pod Hanowerem, w nowym osiedlu dla przesiedleńców ze wschodu. Pytam gospodarzy, co znaczą te dziwaczne nazwy, ich ulicy (Auf dem Worth) i sąsiednich. Odpowiedzieli, że nie wiedzą, ale wzięto je od nazw chłopskich zagonów na których zbudowano ich domy.
U nas jest dokładnie na odwrót, nazwy bierze się z centralnego rozdzielnika, dosłownie; informuje o tym Pan Mateusz Dróżdż: „w Krakowie istnieje bank nazw ulic – są to nazwy zaaprobowane, ale nie mające na razie „przydziału” w terenie”. I to jest właśnie różnica między Polską a Anglią. Ludzie o nazewniczo-historycznej wrażliwości przegrywają z przemianowańcami, którzy zawłaszczają przestrzeń publiczną znakując ją po swojemu. Obecni przemianowańcy, jak wszyscy poprzedni, uważają, że nastąpił koniec historii i ich nazwy będą wieczne.
Najlepsza nowa nazwa dla ulicy Dąbrowszczaków, która znika w niejednym polskim mieście (w Szczecinie – mimo protestu na fb)? To oczywiste – generała Franco!…
a może obrać amerykański kierunek nazewnictwa ulic – mielibyśmy koniec jakiejś części polskich sporów :)
Jest to jakaś propozycja. :) Na razie można powiedzieć, że jest testowana przez samych użytkowników tu i ówdzie. W Krakowie jest np. al. 29 Listopada, którą część mieszkańców nazywa wprost 29. Aleją. Ale na zmianę nazwy na razie się nie zanosi. :)
Pan drozdz to niech się weźmie za ekonomię albo za łopatek jak chce dorobić bo te nieobiktywne i mało związane z Historia wypociny to zenada
Pani lub Panu, która/ który chętnie obraża innych, ale nawet nie ma odwagi podpisać się z imienia i nazwiska, odpowiadam, że na zarzuty merytoryczne mogę podyskutować, lecz na tym poziomie uogólnień trudno rozmawiać, bo i nie ma się do czego odnieść. Oczywiście, każdy ma prawo do własnej oceny i odczuć, ale korzystając z okazji, zachęcam ową anonimową Czytelniczkę lub anonimowego Czytelnika do napisania własnego artykułu na jakiś temat historyczny. Może będzie miał więcej informacji merytorycznych, będzie obiektywny i bardziej związany z historią niż mój.
Pozdrawiam,
Mateusz Drożdż
Jacek Parciński p Drozdz że pan ukietunkowal artykuł lewoskretnie to każdy widzi „jak myśli a powiedzmy że publikacja historyczna wina być obiektywna
Miło mi, że przynajmniej wiem, z kim prowadzę dyskusję. Nadal jednak nie wiem, dlaczego uważa Pan, że artykuł ukierunkowany jest „lewoskrętnie”. Proszę to jakoś uzasadnić, bo na razie to nadal są ogólniki. Zaś to, że wymieniam w artykule osoby związane z lewicą nie jest wystarczającym dowodem, tym bardziej, że czynię to w różnych kontekstach.
Wystarczy ze zrozumieniem przeczytać ten artykuł. Proszę też pamiętać, że tak jak życie nie jest biało-czarne, tak samo tematyka, którą opisałem, ma prawo do odcieni szarości. A na lewo od poglądów prawicowych nie ma wyłącznie poglądów lewicowych. Proszę sobie nie dać tego wmówić.
Pozdrawiam,
Mateusz Drożdż
Każdy co zmieniał nazwy ulic powinien płacić koszty i odszkodowania innym za problemy z tym związane.