Zamek w Ossolinie, czyli wielkość w ruinie
„Olbrzymie, o fatalnej wysokości wały obiegają dokoła wzgórze, obok nich głębokie fosy, zarosłe wielkim zielskiem, idą za wałami szukając dawno umarłych panów w kontuszach…” – z żalem opisywał oglądane w 1888 roku ruiny zamku w Ossolinie Stefan Żeromski. A było czego żałować. Jeszcze dwa wieki wcześniej ta siedziba potężnej rodziny Ossolińskich słynęła z niebywałego bogactwa i przepychu, którego mogły jej pozazdrościć nawet dwory europejskich monarchów.
Żeromski mógł jednak mówić o wielkim szczęściu, że za jego czasów było jeszcze co podziwiać. Do dzisiaj bowiem niewiele zostało z przepysznej niegdyś posiadłości kanclerza wielkiego koronnego Jerzego Ossolińskiego. Ledwie widoczne fragmenty fundamentów murów, liche pozostałości zamkowych piwnic, relikty bramy wjazdowej oraz niewielka część arkadowego kamiennego mostu łączącego dawniej zamek z podzamczem – oto co pozostało po rezydencji, którą dumny właściciel nazywał familiae universae ornamento (ozdobą całej rodziny).
Zamek Owcy
Kanclerska siedziba nie była jednak pierwszym założeniem mieszkalno-obronnym w Ossolinie. Niektórzy z historyków podejrzewają, że już w XIV wieku istniał w tym miejscu kamienny zamek. Miał go wznieść jeden z przedstawicieli rycerskiego rodu Toporczyków. Prawdopodobnie był nim Jan z Goźlic, zwany przez okolicznych mieszkańców Owcą, który z czasem miał zacząć używać przydomku wywodzącego się od nazwy jego głównej siedziby. Tym samym pierwszy właściciel Ossolina był pierwszym ze znamienitego i słynnego w Rzeczypospolitej rodu Ossolińskich.
Początkowo zapewne skromną warownię na przestrzeni dwóch następnych stuleci rozbudowywano i modernizowano. Z powodu braku źródeł dotyczących tego okresu skala i zakres tych zmian są nieznane. Należy się jednak domyślać, że sprawujący przez ten czas ważne urzędy i funkcje państwowe właściciele ossolińskiego zamku nie żałowali wydatków na jedną ze swoich najważniejszych rezydencji.
Czytaj też: Wieża Lancelota na Śląsku
Jakby na wieki zbudowany
Okres największej świetności siedziby w Ossolinie nastąpił wraz z jej przejęciem w 1621 roku przez kolejnego z rodu Ossolińskich – Jerzego. Wykształcony na europejskich uniwersytetach przyszły kanclerz koronny już od młodzieńczych lat rozpoczął dynamiczną karierę na królewskim dworze, w czym niewątpliwie pomogła mu przyjaźń z królewiczem Władysławem. A gdy ten objął tron Rzeczypospolitej w roku 1632, drabina awansów zdawała się dla Jerzego nie mieć końca, czego efektem było dwuletnie sprawowanie przez niego faktycznej władzy w okresie interregnum po śmierci Władysława IV.
Pnąc się niepowstrzymanie w hierarchii urzędów i zaszczytów, Jerzy Ossoliński pragnął mieć siedzibę na miarę swojej pozycji i zamożności. Zatem z nieukrywaną radością przyjął zapisany mu przez ojca Ossolin, gdzie na początku lat 30. XVII wieku pod nadzorem polskich i włoskich architektów wzniósł „zamek niewielki, ale jakby na wieki zbudowany, w jak najpiękniejszym położeniu, który jeszcze gust jego i nieoszczędzone wydatki starannie ozdobiły”.
Czytaj też: Tajemnice Pałacu Saskiego. Co kryją piwnice, śmietniki i latryny?
Przepych ponad wszystko
Rezydencja Jerzego stanęła na płaskowzgórzu otoczonym bastionowymi fortyfikacjami i murem ze strzelnicami. Cegłę do budowy wypalano prawdopodobnie na miejscu, natomiast piaskowiec, z którego w większości została wykonana kamieniarka zamku, sprowadzono ze wsi Podole koło Opatowa. Główny dojazd do zamku prowadził arkadowym mostem przerzuconym nad pobliskim wąwozem oraz przez okazałą murowaną bramę w kształcie łuku triumfalnego. Wewnątrz murów znajdował się dziedziniec, a na nim czworoboczny gmach zamkowy z niewielkim wewnętrznym brukowanym podwórcem.
Część mieszkalna miała trzy kondygnacje zwieńczone attyką. W południowym narożniku stała wtopiona w bryłę korpusu cylindryczna baszta, być może pozostałość po starszym założeniu. Podobne baszty, lecz o mniejszych rozmiarach wkomponowano w pozostałe naroża zamku.
Otynkowane i miejscami boniowane (rodzaj dekoru kamieniarskiego) z zewnątrz zamkowe ściany skrywały 22 komnaty oraz 2 wielkie sale reprezentacyjne. Część parterowa przeznaczona była na pomieszczenia gospodarcze, takie jak izby dla służby, skarbiec, kuchnię oraz wejścia do piwnic. Natomiast kolejne kondygnacje zajmował już właściciel Ossolina wraz z rodziną.
I dopiero tam Jerzy dał upust swojej słabości do bogactwa i przepychu. Większość pokoi miała marmurowe posadzki oraz kominki ze złoconymi gzymsami. W pozostałych marmur na podłodze zastąpiły doskonałej jakości deski dębowe. Wspaniałe doświetlenie wnętrz zapewniały oprawiane w ołów kryształowe okna. Sufity zdobiły płócienne malowidła, a kunsztownie wykonane snycerską robotą drzwi kapały od złota. Mało tego, przyjmujący często swoich gości w diamentowym stroju z szablą wysadzaną perłami i rubinami Jerzy Ossoliński zadbał, by również widok głównej zamkowej sali pozostawał na długo w pamięci odwiedzających. Jej sufit bowiem pokrywało 13 złotych belek, między którymi podziwiać można było przedstawienia europejskich miast oraz wspaniałych okrętów. Nie mniejsze wrażenie musiały robić również wyzłacane ściany biblioteki zdobionej portretami przodków w bogato inkrustowanych ramach.
Całości Ossolińskiego założenia dopełniał rozciągający się za murami pełen oczek wodnych i fontann wspaniały ogród w stylu włoskim oraz służebne podzamcze, do którego wiódł most nad wąwozem.
Jaka piękna ruina
Być może siedziba w Ossolinie była jeszcze wspanialsza, ale nie zachowały się dokładne opisy lub chociaż ryciny z okresu jej najlepszych lat. Niemal wszystko bowiem, co wiemy i czego na temat jej wspaniałości możemy się domyślać, pochodzi z o stulecie późniejszych obrazów malarzy pejzażystów oraz… spisów inwentaryzacyjnych dóbr ossolińskich. Z tych ostatnich wyraźnie jednak wynika, że mimo nadgryzienia zębem czasu od nagłej śmierci Jerzego Ossolińskiego w 1650 roku jego familiae universae ornamento nadal przykuwało uwagę i zachwycało odwiedzjących Ossolin. Owszem, inwentarze podkreślały generalnie nie najlepszy stan założenia. W wielu miejscach brakowało dachu i okien, obrazy i złocenia wyblakły lub padły łupem złodziei, a dębowe podłogi w większości komnat były przegniłe. Niemniej zamek można było uratować przy dobrej woli kolejnych właścicieli, lecz do tych Ossolin niestety szczęścia nie miał.
Czytaj też: Kiedy władcę ponosi wyobraźnia… Baśniowe zamki Ludwika Szalonego
Betlejem
Powolny upadek kanclerskiej perełki architektury rozpoczął się właściwie od śmierci Jerzego, co tylko potwierdzało sens przysłowia o pańskim oku, co konia tuczy. Co prawda pod opieką żony kanclerza Izabeli oraz jego córki Teresy jeszcze przez kilka lat zamek lśnił pełnym blaskiem, ale zdawał się to robić niejako siłą rozpędu. Okres prosperity zakończył się jednak definitywnie z chwilą niespodziewanych odwiedzin wojsk szwedzkich oraz siedmiogrodzkich w dobie potopu. Rzecz jasna pobyt najeźdźców w murach Ossolina nie mógł się dla niego dobrze skończyć.
Z potopowych zniszczeń podniósł go wnuk wielkiego kanclerza Franciszek Denhoff. Niestety, mimo jego usilnych starań zamek nie odzyskał już dawnego blasku. Ostatecznie Franciszek zadowolił się… wzniesieniem nieopodal murów zamkowych kaplicy wzorowanej na Grocie Narodzenia Pańskiego w Betlejem. Co ciekawe, powszechnie zwana Betlejką fundacja dotrwała w niezmienionej właściwie formie do dzisiaj, czego mury zamkowe mogłyby jej tylko pozazdrościć. Te bowiem, pozbawione już funkcji rodowej rezydencji, niszczały w zastraszającym tempie. Na nic się też zdały próby ich ratowania przez jednego z przedstawicieli rodu Ossolińskich – prawdopodobnie Jana Kantego. Wzniesione wówczas potężne przypory zabezpieczające mury obronne przed osuwaniem oraz remont części mieszkalnej okazały się zupełnie bezwartościowe wobec kolejnej zmiany właścicieli.
Czytaj też: Pińczów – biskupi Wawel
Skarby i pycha
Pod koniec XVIII wieku dobra ossolińskie odkupiła rodzina Ledóchowskich. Ci nie mieli niestety żadnego sentymentu do wielkiej historii drzemiącej w rezydencji kanclerza koronnego. Nie dość bowiem, że właściwie od początku nowi właściciele wykorzystywali ją do celów gospodarczych i magazynowych, to jeszcze w 1816 roku hr. Antoni Ledóchowski zdecydował o jej… wysadzeniu.
Historycy do dzisiaj zachodzą w głowę, co go skłoniło do tak szaleńczego kroku. Niektórzy twierdzą, że tym sposobem chciał sobie ułatwić poszukiwania skarbów, o których od stuleci krążyły plotki. Z kolei inni widzą w iście bombowym pomyśle hrabiego jego troskę, „aby syn, któremuby się ta majętność dostała, nie silił się na odpowiedni temu zamkowi przepych”. Jakby nie było, odtąd pozostałości zamkowego założenia stały się źródłem budulca i kamienia drogowego.
Ostateczny upadek
Nie był to jednak koniec gehenny zamku w Ossolinie – któremu jeszcze w tzw. międzyczasie odebrano prawa miejskie nadane przez Władysława IV. Jakby bowiem mało było zaniedbań i zniszczeń, to jeszcze na początku XX wieku kolejny właściciel Michał Karski założył w nędznych ruinach… gorzelnię. Wobec takiej degrengolady znaczenia kanclerskiej siedziby cudownie ocalała wielka baszta zamkowa zdawała się urągać niszczycielskim pomysłom kolejnych posiadaczy. Niestety, w 1944 roku również i ją spotkał kres. Wycofujące się wojska niemieckie wysadziły ją, ponieważ była doskonałym punktem obserwacyjnym dla zbliżających się wojsk sowieckich. A jakby tego było mało, ci ostatni doszczętnie zniszczyli ocalały jeszcze z historycznych zawirowań włoski ogród – jeden z powodów do dumy kanclerza Jerzego Ossolińskiego.
Bibliografia
- Kubala L., Jerzy Ossoliński, t. 1, Lwów 1883.
- Kukliński W., Miasto prywatne Klimontów, Sandomierz 1911.
- Ossoliński J., Pamiętnik, Wrocław 2004.
- Rogiński R., Zamki i twierdze w Polsce – historia i legendy, Warszawa 1990.
- Sypek A., Sypek R., Zamki i warownie ziemi sandomierskiej, Warszawa 2003.
- Wagner A., Murowane budowle obronne w Polsce X–XVII w., Warszawa 2019.
- Żeromski S., Dzienniki, t. 2, Wrocław 2006.
Dodaj komentarz