Prywatyzacja w Polsce. Jeden wielki chaos
Prywatyzacja gospodarki w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku budzi ogromne emocje, także ze względu na znaczącą skalę. Do dzisiaj proces ten nie doczekał się rzetelnej oceny, czy choćby debaty. Cztery lata temu próbę oceny prywatyzacji podjęli naukowcy z Uniwersytetu Warszawskiego.
Okazuje się, że prywatyzacja w Polsce odbywała się chaotycznie. Nie była tak wielkim sukcesem, jak oceniają ją neoliberalni apologeci, nie była też porażką i rabunkiem majątku narodowego, jak chcą ją widzieć przeciwnicy tego procesu.
„Niemal 30 lat po rozpoczęciu transformacji nadal nie wiemy, w przypadku których zakładów się pomyliliśmy, a w przypadku których niewiele dało się zrobić. Rzutuje to na bieżącą politykę przemysłową i nakręcanie iluzji dotyczących tych czy innych branż przyszłości i motorów dalszego rozwoju”. (…) „Do dzisiaj Główny Urząd Statystyczny, rząd czy władze lokalne nie potrafią ustalić, ile zakładów i komu sprzedaliśmy, a tym bardziej, za ile. Dane niby są, ale ich jakość zostawiała do niedawna więcej pola do fantazjowania niż rzetelnej analizy” – pisali autorzy raportu.
W Polsce, inaczej niż w innych krajach postkomunistycznych, panował prywatyzacyjny chaos. W Czechach np. nim zaczęto prywatyzować majątek, dokładnie go zinwentaryzowano. Na prywatyzacji w Polsce zaciążyła ideologia i pewien dogmatyzm, które były zasłoną dla niekompetencji rządzących. Z drugiej strony trudno było o takie kompetencje, czy skorzystanie z innych doświadczeń, których przecież nie mieliśmy.
Czytaj też: Kto naprawdę obalił komunizm w bloku wschodnim? Profesor Andrzej Nowak odpowiada
Państwowe? Do likwidacji!
Ówcześni reformatorzy wyznawali zasadę, że lepiej jeśli przedsiębiorstwo upadnie, niż miałoby pozostać państwowe. Chodzi nie tylko o samą prywatyzację, ale też upadek firm i ich likwidację, które to procesy często były poprzedzone przekształceniami własnościowymi. Nawet dla merytorycznych krytyków reform lat dziewięćdziesiątych, takich jak prof. Tadeusz Kowalik, doradca Solidarności, jest oczywiste, że nie wszystkie przedsiębiorstwa miały szansę utrzymać się na rynku. Z powodu globalizacji gospodarki, konkurencji światowej, dekapitalizacji firm (przez całą dekadę lat 80, nie inwestowano w przemysł), zadłużenie (gwałtowny wzrost oprocentowania kredytów) i często złego zarządzania. Zarzut dotyczy głównie działań, których celem było doprowadzenie do upadku przedsiębiorstw, wyprzedaży ich majątku, braku jakiejkolwiek polityki przemysłowej.
Na pewno nie wszystkie przedsiębiorstwa były skazane na upadek, niektórzy eksperci szacują, że szansę przetrwania miała około połowa firm, które upadły. Nawet jeśli miałoby to być 30%, to stanowiły one istotny potencjał. W pierwszej kolejności znikały z rynku przedsiębiorstwa należące do branż wysokiej technologii, jak elektronika, mające duży potencjał kadrowy.
Sam premier Mazowiecki wspominał:
„Po wejściu w życie ustaw wprowadzających gospodarkę rynkową mój przyjaciel i doradca Waldemar Kuczyński powiedział do mnie: „Co jest, powinny już padać (przedsiębiorstwa państwowe – aut.), a nie padają.”
Prowadzono taką politykę, aby upadły. Nie chroniono rynku nawet w okresie przejściowym, państwowe przedsiębiorstwa obciążono dywidendą, jeszcze bardziej uciążliwy okazał się podatek od ponadnormatywnych wynagrodzeń, tzw. popiwek. Dyrektorzy firm mogli wybrać albo konflikt z załogą, nisko wynagradzaną w warunkach inflacji, albo za cenę spokoju doprowadzić przedsiębiorstwo do upadku. Te mechanizmy działały jak kotwice ciągnące firmę na dno, w tym czasie inwestorzy zagraniczni byli całkowicie zwolnieni z podatków.
Tadeusz Syryjczyk, minister przemysłu w rządzie Mazowieckiego, mówił wprost, że najlepszą polityką przemysłową jest brak polityki przemysłowej.
Bolszewizm a rebours
Janusz Lewandowski, jeden z głównych architektów prywatyzacji w Polsce, nie krył ideologicznych przesłanek:
„Dla każdego liberała najważniejsza jest wolność i własność prywatna, która jest rękojmią wolności. Liberalizm jest sztuką organizowania wolności” – mówił w rozmowie z Danutą Zagrodzką.
Zagrodzka:
„To ładne hasło, ale dość abstrakcyjne, nie każdy może być właścicielem, większość – wszędzie – stanowią jednak pracownicy najemni”.
Lewandowski:
„To prawda, ale im więcej własności, tym więcej wolności, więc ten obszar trzeba stale poszerzać, nawet przez rozdawanie bonów prywatyzacyjnych. Własność zmienia ludzi, zmusza do ryzyka, do zaradności. Właściciel patrzy na świat inaczej niż pracownik najemny”.
Skutkiem takiego myślenia był min. program powszechnej prywatyzacji (rozdawanie świadectw udziałowych), który zakończył się całkowitą porażką. Lewandowski prywatnie wybrał jednak status pracownika najemnego, najpierw w kraju, a potem jako europoseł i komisarz UE.
Dla takiego neoliberalnego podejścia do gospodarki istotny wpływ miał ogólne tendencje w świecie zachodnim, główne w Wielkiej Brytanii i USA, Lewandowski wspominał:
„Uczymy się m.in. od Margaret Thatcher, która przez prywatyzację i umożliwienie wielu ludziom zakupu akcji dążyła do zdemokratyzowania i rozproszenia własności. Dzięki temu udało jej się zdobyć szeroką akceptację dla orientacji prorynkowej.”
Prywatyzacja gospodarki była procesem koniecznym. Wątpliwości budzi sposób jej przeprowadzenia. Trudno ocenić ten proces, ponieważ do dziś nie doczekał się solidnego, merytorycznego podsumowania. Dopóki to nie nastąpi, w ocenia prywatyzacji decydujące będą względy ideowe.
Bibliografia:
- Archiwum Gazety Wyborczej
- Karol Modzelewski, Zajeździmy kobyłę historii. Wyznania poobijanego jeźdźca.
- Bartek Godusławski, Prywatyzacja w Polsce to był wielki chaos. Do dziś nie wiemy, ile firm sprzedaliśmy, Forsa.pl, 24 listopada 2017 [dostęp: 01.07.2022 r.]
Dodaj komentarz