Żądła i maksimy. Jak pszczoły pomogły Niemcom pokonać Anglików?
„Ale do diabła, Francuz walczący przeciw nam wraz z brytyjskimi najemnikami i całą tą afrykańską hałastrą nie jest towarzyszem dla niemieckiego żołnierza (…)” – pisała w grudniu 1914 roku jedna z kajzerowskich gazet frontowych. Takie nacjonalistyczne wywody doskonale wpisywały się w realizację Weltpolitik Wilhelma II. Ale jednocześnie cesarz nie miał nic przeciwko temu, by owa „afrykańska hałastra” walczyła ramię w ramię z jego żołnierzami przeciwko wojskom ententy. Jak widać, w Berlinie doskonale wiedziano, czym jest moralność Kalego.
I wojna światowa to nie tylko pola błota Starego Kontynentu poprzecinane liniami odrutowanych okopów, z przerażającymi nawałami ogniowymi i masami żołnierzy walczącymi o skrawek ziemi niczyjej pod morderczym gradem kul karabinów maszynowych. Konflikt mocarstw kolonialnych miał też pozaeuropejski wymiar, czego ciekawym przykładem były zmagania w Afryce Wschodniej.
Ograniczone tylko wyobraźnią przestrzenie, ekstremalne warunki klimatu oraz relatywnie niewielkie siły zaangażowane przez walczące strony pokazały, że typowa wojna materiałowa na wyczerpanie nie jest jedynym rozwiązaniem. Ważne było też to, kto stoi na czele walczących stron.
Samotna wyspa
Jednym z głównych kierunków niemieckiej ekspansji kolonialnej był Czarny Ląd. Tam też udało się Rzeszy stworzyć kilka terytoriów zależnych, wśród których prym wiodła Niemiecka Afryka Wschodnia. Ze swoim prawie 1 mln km2 powierzchni była największą kolonią Rzeszy i prawdziwym oczkiem w głowie kajzera. Od początku była też postrzegana przez Wielką Brytanię jako zagrożenie jej żywotnych interesów w tym rejonie świata.
Wybuch w lipcu 1914 roku światowego konfliktu zdawał się zatem idealną okazją do pozbycia się niewygodnego sąsiada z afrykańskich włości. I wiele wskazywało na to, że nie będzie z tym trudności. Wobec przewagi Royal Navy na morzu niemiecka posiadłość została niemal zupełnie odcięta od metropolii i skazana tylko na własne siły.
Sytuację kolonii pogarszał również fakt, że właściwie nie była ona przygotowana do działań wojennych. Owszem, posiadała siły wojskowo-policyjne (Kaiserliche Schutztruppe für Deutsch-Ostafrika), ale o bardzo nierównej wartości bojowej. Obok bowiem niemieckiej kadry dowódczej i będących w mniejszości żołnierzy z Rzeszy resztę stanowili miejscowi i słabo uzbrojeni ochotnicy zwani askarysami (co w języku suahili oznacza żołnierza). A jakby tego było mało, to ówczesny gubernator Niemieckiej Afryki Wschodniej Heinrich Schnee nie był typem wojownika i w ciemnych barwach widział możliwość skutecznej obrony samotnej kolonii w morzu posiadłości państw ententy.
Czytaj też: Zapomniane ludobójstwo w Afryce, czyli o tym, jak Niemcy zdobywali zamorskie kolonie
Chwycić wroga za gardło
Zupełnie innego zdania był nowo dowodzący Schutztruppe ppłk Paul von Lettow-Vorbeck. Chociaż miał jedynie doświadczenie w krwawym tłumieniu powstań afrykańskich tubylców, to doskonale wiedział, jak obronić perłę niemieckiego imperium kolonialnego przed angielskimi zakusami. Świadomy słabości własnych sił, opracował plan ich ofensywnego użycia. Po latach wspominał:
Mając dostępne środki, ochrona kolonii nie mogła być zapewniona nawet za pomocą czysto defensywnej taktyki. (…) wynikało z tego, że konieczne było niedzielenie naszych małych dostępnych sił w lokalnej obronie, ale trzymanie ich razem, by chwycić wroga za gardło i zmusić go do użycia sił do samoobrony.
Z kolei gubernator Schnee obawiał się, że ogołocona z wojska kolonia padnie pastwą tubylczych powstańców. Zakazał więc Vorbeckowi koncentracji sił. Liczył też, że na mocy przedwojennych postanowień obszary afrykańskich kolonii pozostaną neutralne w wojnie mocarstw europejskich. O tym, jak bardzo się mylił w swych rachubach, dowiedział się już 8 sierpnia, gdy pociski brytyjskich okrętów spadły na port i stolicę kolonii Dar es Salaam.
Czytaj też: Łabędź Wschodu – korsarz mórz południowych
Cel: Tanga
Szybko też doszło do krwawych starć na granicach z belgijskimi oraz brytyjskimi koloniami na zachodzie. Walczono także na morzu, gdzie Niemcy odnieśli niemały sukces, zatapiając krążownik Royal Navy oraz statek pomocniczy. Vorbeck jednak przeczuwał, że główne uderzenie Brytyjczyków nastąpi od północnego wschodu.
Potwierdziły to wkrótce też dane wywiadu, który donosił o przygotowywanej przez Albion od końca lata w tym rejonie wielkiej operacji morsko-lądowej. Jej celem miał być najważniejszy port w Niemieckiej Afryce Wschodniej – Tanga. I to właśnie tam Vorbeck, wbrew zakazom gubernatora, zaczął przerzucać swoje siły. Niepokorny pułkownik zamierzał bronić portu za wszelką cenę.
Nadciągają Hindusi
Z początkiem listopada okazało się, jak bardzo opłacalna była jego niesubordynacja. Niemcy co prawda doskonale wiedzieli z przechwytywanych wiadomości oraz brytyjskich gazet (!) o zbliżającym się z Indii korpusie ekspedycyjnym, ale dopiero teraz dotarło do nich, z czym będą musieli się mierzyć.
Na pokładach nadciągających 14 transportowców znajdowało się bowiem 8 tys. żołnierzy dowodzonych przez weterana wojen kolonialnych gen. mjra Arthura Edwarda Aitkena. Tymczasem pospiesznie ściągnięte pod Tangę wojska Vorbecka liczyły zaledwie 1,5 tys. ludzi, z czego większość stanowili askarysi. Pocieszeniem dla niemieckiego dowódcy pozostawał fakt, że po stronie brytyjskiej gros sił stanowili nieostrzelani w boju hinduscy żołnierze wymęczeni dwutygodniowym rejsem z Bombaju.
Brytyjczycy przekonani, że wody portu są zaminowane, postanowili desantować się na oddalonym 3 km na wschód od miasta przylądku Ras Kasone. Rozpoczęty wieczorem 2 listopada wyładunek wojsk przebiegał jednak bardzo powoli. Hindusi nie byli w tym przeszkoleni, a brak w owym czasie typowych łodzi desantowych tego nie ułatwiał. W konsekwencji pierwsze oddziały Aitkena pojawiły się na brzegu dopiero nad ranem następnego dnia, a wyładunek reszty przeciągnął się do kolejnego poranka.
Czytaj też: Pikielhauby w Nowym Jorku. Sny o potędze II Rzeszy
Żądła i maksimy
Chociaż ograniczony z trzech stron przez wody oceanu teren lądowania nie pozwalał na wykorzystanie przewagi liczebnej, 4 listopada około godziny 15 wojska Albionu ruszyły do ataku na obsadzone przez Niemców miasto. Rozpoczęły się ciężkie walki uliczne o każdy dom pod chaotycznym ostrzałem wspierającego brytyjski desant krążownika.
Początkowo górą byli ludzie Aitkena, których powstrzymał dopiero zmasowany ogień niemieckich maksimów. Siejące śmierć na polach Flandrii, również i tutaj pokazywały, na co je stać. po latach Vorbeck pisał:
Nie da się zapomnieć chwili, gdy karabiny maszynowe 13 kompanii otworzyły ogień ciągły. Cały front zatrząsł się i ruszył naprzód przy wtórze okrzyków radości (…). W całkowitym nieładzie wróg uciekał zbity w ciasne masy i nasze karabiny maszynowe, skoncentrowane na jego froncie i skrzydłach, kosiły całe kompanie do ostatniego człowieka.
Entuzjazm Schutztruppe i przekonanie o bliskiej wygranej rozwiał nagle zmasowany atak… pszczół. Rozwścieczone kanonadą owady z licznych pobliskich pasiek z furią rzuciły się do ataku na walczące strony. Ich nalot skutecznie zniweczył zarówno niemieckie kontrnatarcie, jak i postępującą rozpaczliwą obronę Brytyjczyków.
W efekcie żądlącego ataku żołnierze Albionu i kajzera szybko stworzyli pomieszaną masę, na którą cały czas spadały pociski brytyjskiej artylerii – zupełnie niezorientowanej, gdzie jest wróg, a gdzie swoi. Wojska Aitkena w końcu podały tyły. Vorbeck z miejsca ruszył naprzód, by rozbić przeciwnika. Szybko jednak pojął, że nie jest w stanie zebrać swoich wycieńczonych walką i dotkliwie pożądlonych żołnierzy do ostatecznej szarży. Wraz z zapadającym zmrokiem walki ustały. Na całe szczęście spać poszły również pszczoły.
Krajobraz po bitwie
Niemiecki dowódca był przekonany, że rankiem bitwa rozgorzeje na nowo. Tymczasem z zdumieniem zauważył, że Brytyjczycy pospiesznie ładują się na statki, oddając mu palmę zwycięstwa. Na polu bitwy dumny Albion zostawił blisko 400 zabitych, a drugie tyle odpłynęło do Mombasy lizać swoje rany. Co więcej, ku wielkiej uciesze niemieckich sił kolonialnych Brytyjczycy pozostawili prawie cały sprzęt, dzięki czemu Vorbeck mógł wyposażyć w nowoczesną broń część swoich dzielnych askarysów.
Bibliografia
- Anderson R., The battle of Tanga 1914, Gloucestershire 2002.
- Brudek P., Afryka Wschodnia 1914–1918, Warszawa 2008.
- Czapliński M., Niemiecka polityka kolonialna, Poznań 1992.
- Farwell B., The Great War in Africa 1914–1918, New York 1986.
- Lettow-Vorbeck von P., Mein Leben, Biberach an der Riss 1957.
- Pajewski J., Pierwsza wojna światowa 1914–1918, Warszawa 2004.
- World War I. The Definitive Encyclopedia and Document Collection, ed. S. C. Tucker, Santa Barbara 2014.
- Zieliński D., Paul Emil von Lettow-Vorbeck. Biografia, Poznań 2016.
Dodaj komentarz