Dobry, zły i zapomniany. Kim był człowiek, który odnalazł dr. Davida Livingstone’a?
Według wielu opinii był on jednym z największych nowożytnych podróżników i odkrywców Afryki. Inni twierdzą z kolei, że uosabiał wszystko, co najgorsze w europejskim imperializmie, i położył podwaliny pod najbardziej krwawy system kolonialny w XIX-wiecznej Afryce. Oto Henry Morton Stanley.
Historia życia Henry’ego Mortona Stanleya jest doskonałym materiałem na dobry film przygodowy. Ten zapomniany dziś podróżnik był cenionym reporterem – i człowiekiem, który kierował jedną z najbardziej znanych akcji poszukiwawczych w dziejach. Mark Twain porównywał go do Krzysztofa Kolumba, a angielska królowa Wiktoria wyrażała zachwyt nad jego odkryciami.
Z czasem wokół postaci Stanleya narosło jednak wiele różnych kontrowersji. Oskarżano go m.in. o rasizm i brutalne traktowanie rdzennych mieszkańców Afryki. Krytyka jego osoby wzmogła się jeszcze, gdy świat usłyszał o zbrodniach popełnianych w afrykańskiej kolonii Leopolda II. Osobą, która wprowadziła Belgów do Konga, był nie kto inny jak Henry Morton Stanley.
Bękart, który miał szczęście
Henry Morton Stanley (a właściwie John Rowlands) przyszedł na świat 28 stycznia 1841 roku w północno-zachodniej Walii. Kiedy miał 6 lat, jego matka oddała go do przytułku, gdzie spędził 9 kolejnych lat życia. Po opuszczeniu sierocińca w 1858 roku zaciągnął się na statek płynący do Nowego Orleanu i dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności znalazł tam opiekuna, po którym przyjął nowe imię i nazwisko.
Przybycie Stanleya do Ameryki zbiegło się z wybuchem wojny secesyjnej. Brał on w niej czynny udział i – co ciekawe – walczył po obu stronach konfliktu – na początku w wojskach Południa, a później Północy.
Niedługo po wojnie znalazł zatrudnienie jako korespondent prasowy dla gazety „New York Herald”. Jednym z jego pierwszych zleceń było relacjonowanie rozmów pokojowych toczących się między amerykańskimi Indianami a rządem Stanów Zjednoczonych. To wówczas po raz pierwszy na własne oczy mógł się przekonać, jak wygląda walka autochtonów z imperium dążącym do ekspansji terytorialnej.
W kolejnych latach dzięki pracy zwiedził m.in. Grecję, Hiszpanię, Turcję, Bliski Wschód i Indie. W 1868 roku po raz pierwszy wylądował w Afryce Środkowej – miał opisać karną brytyjską ekspedycję przeciwko królowi Abisynii Teodorowi II. To wówczas Stanley po raz pierwszy został oczarowany pięknem Czarnego Lądu.
Wkrótce później miłość do Afryki przeistoczyła się w wielką podróżniczą pasję, która przyniosła mu olbrzymią sławę i popularność. Początek kariery Stanleya jako odkrywcy był dość efektowny, gdyż niespodziewanie powierzono mu dowództwo jednej z najbardziej znanych dziś misji poszukiwawczych.
Czytaj też: Zapomniane ludobójstwo w Afryce, czyli o tym, jak Niemcy zdobywali zamorskie kolonie
Śladami dr. Livingstone’a
Dr David Livingstone uważany jest za jednego z największych odkrywców Afryki w dziejach. Ten szkocki misjonarz i geograf był jednym z pierwszych Europejczyków, który podjął się badania Afryki Centralnej. Dla ludzi mu współczesnych był jednak kimś więcej niż tylko badaczem i obieżyświatem. Był żywą ikoną i człowiekiem, od którego zaczęła się moda na odkrywanie geograficznych tajemnic Czarnego Lądu.
W 1866 roku rozpoczął kolejną wyprawę, podczas której chciał zrealizować swoje największe podróżnicze marzenie – odnaleźć źródło Nilu. Niestety, po blisko pół roku od rozpoczęcia misji wszelki słuch o szkockim podróżniku zaginął. Pojawiły się plotki o jego śmierci, lecz nikt nie dostarczył na to żadnego dowodu. Cały świat zaczął się zastanawiać – gdzie jest dr Livingstone?
Odpowiedź na to pytanie chciał znać również James Gordon Bennett, właściciel gazety „New York Herald”. W 1869 roku wezwał on do Paryża jednego ze swoich najlepszych reporterów, Henry’ego Mortona Stanleya. Ten zgodził się podjąć misji odnalezienia sławnego podróżnika i już na początku 1871 roku rozpoczął ekstremalnie trudną wyprawę do serca Afryki.
W jej trakcie Stanley kilkukrotnie chorował na malarię, zmagał się z piekielną afrykańską pogodą, dzikimi zwierzętami i wojowniczymi afrykańskimi plemionami. Był jednak zdeterminowany, by odnaleźć szkockiego badacza. Jak sam podkreślał, z biegiem czasu odnalezienie Livingstone’a stało się dla niego prawdziwą obsesją.
Po wielu miesiącach wędrówki w listopadzie 1871 roku wyprawa dotarła do wioski Ujuji nad brzegiem jeziora Tanganika. Tam Stanley w końcu znalazł „zgubę”. Podszedł do wyniszczonego głodem i licznymi chorobami Livingstone’a i wypowiedział słynne słowa: – Dr Livingstone, I presume?
Szorstkość przywitania obu panów była zwodnicza. Podróżnicy od razu znaleźli wspólny język i bardzo mocno się zaprzyjaźnili. W jednej kwestii byli wyjątkowo zgodni. Obaj byli gorącymi zwolennikami zniesienia niewolnictwa.
Czytaj też: Jak Abraham Lincoln doprowadził do zniesienia niewolnictwa?
W sercu Czarnego Lądu
Po udanej akcji odnalezienia dr. Livingstone’a, Stanley stał się niesamowicie popularny. Kując żelazo, póki gorące, postanowił podjąć się kolejnej afrykańskiej misji. AAE, czyli Anglo-American Expedition, była finansowana i organizowana przez gazety „Daily Telegraph” i „New York Herald”. Była to największa i najlepiej wyekwipowana europejska wyprawa, która kiedykolwiek przemierzała kontynent afrykański.
Stanley przebył Afrykę ze wschodu na zachód, a po drodze opłynął dookoła Jezioro Wiktorii (odkrywając przy okazji jego źródło) i zbadał dolinę rzeki Kongo. Po zakończeniu wyprawy zaczął coraz głośniej namawiać do wzmożenia eksploracji tej części świata, zaniesienia do Afryki zdobyczy cywilizacji i podjęcia się chrystianizacji mieszkających tam plemion.
O ile większość władców Starego Kontynentu uważała, że gra nie jest warta świeczki i nie opłaca się inwestować sił i środków w tym regionie Afryki, tak jeden mały europejski kraik postanowił wykorzystać sytuację i uszczknąć coś z afrykańskiego tortu.
Król Belgii Leopold II był władcą o bardzo dużych ambicjach. Początkowo szukał sposobności zdobycia kolonii gdzieś w Azji, lecz gdy plan ten się nie powiódł coraz łaskawiej zaczął spoglądać na Afrykę. By nie sprowokować żadnego z europejskich mocarstw, Leopold chciał, by belgijski przyczółek w Afryce zbudowany był pod auspicjami jakiegoś naukowego stowarzyszenia. Tym sposobem zrodziło się AIA – Association International Africaine.
W zamyśle miało ono badać afrykańską florę i faunę oraz troszczyć się o wspieranie przemian cywilizacyjnych na Czarnym Lądzie. Tak naprawdę jednak AIA było zwykłą przykrywką, a jego działalność stanowić miała pierwszy etap budowy belgijskiej kolonii w Afryce. Aby plan ten się powiódł, Leopoldowi II potrzebna była osoba, która już na miejscu mogła rozpocząć odpowiednie przygotowania. Kiedy do ucha belgijskiego władcy dotarły wykłady Stanleya o Kongu, Leopold II od razu rozkazał skontaktować się ze sławnym podróżnikiem.
Czytaj też: 10 największych podróżniczek w dziejach. Mężczyźni mogliby się od nich uczyć
W służbie u Leopolda II
Początkowo Stanley dość sceptycznie odnosił się do planów belgijskiego władcy. Niemniej jednak z biegiem czasu naciski stały się coraz większe i ostatecznie zdecydował się na podpisanie pięcioletniego kontraktu. Jego głównym celem miało być stworzenie wzdłuż doliny rzeki Kongo szeregu placówek i punktów administracyjnych AIA.
W 1878 roku Stanley przybył na miejsce i od razu zabrał się do pracy. Jedna z pierwszych utworzonych przez niego placówek nazwana została Leopoldville (obecnie Kinszasa) i stała się później stolicą Wolnego Państwa Kongo.
Podczas swojej misji Stanley nieoczekiwanie musiał się zmierzyć z jednym dość osobliwym problemem. Nazywał się on Pierre Savorgnan de Brazza. Ten mający włoskie korzenie francuski badacz coraz mocniej penetrował rejony doliny Kongo i poważnie zagroził powodzeniu misji Stanleya.
Zaczął się nieformalny wyścig o to, kto pierwszy zdobędzie dominującą pozycję w regionie. Francja i de Brazza czy też działający w imieniu Belgii Henry Morton Stanley. Dziś można snuć domysły, jak potoczyłaby się historia tej części Afryki, gdyby to de Brazza wygrał rywalizację o dolinę rzeki Kongo. Tak się jednak nie stało.
Stanley jeszcze raz wykazał się ogromną zaciętością i dobrymi umiejętnościami organizacyjnymi. Zakładał kolejne placówki i sukcesywnie budował pozycję Belgii w Afryce Centralnej. Stan faktyczny sytuacji w Kongu potwierdziła zorganizowana w latach 1884–1885 konferencja berlińska. Król Belgów stał się dzięki niej jedynym suwerenem nowo powstałego kraju – Wolnego Państwa Kongo.
Kiedy Leopold II potwierdził formalnie swoje prawa do afrykańskich ziem, przestał dłużej potrzebować usług Stanleya. Sukcesywnie odsuwał go na boczny tor i ostatecznie nie przedłużył z nim kontraktu. Fakt ten bardzo zabolał walijskiego odkrywcę, lecz zważywszy na to, jak wkrótce zaczęła wyglądać sytuacja w belgijskiej kolonii, to dobrze stało się, że jego zaangażowanie zastopowano już na tym etapie.
Czytaj też: Czy kolonializm się opłacał?
Bohater czy oprawca?
Nie ma chyba innego europejskiego podróżnika, który z jednej strony miałby tak duży wpływ na kontynent afrykański, a z drugiej – był tak trudną do oceny postacią. Bez wątpienia prezentował on dużą wyniosłość w stosunku do autochtonów i niejednokrotnie używał brutalnej siły, by ich sobie podporządkować. Czy był więc rasistą?
Nawet z punktu widzenia XXI wieku nie można do końca go tak nazwać. Przewaga, którą posiadał Europejczyk nad mieszkańcem Afryki, według jego opinii nie wynikała z cech wrodzonych, lecz z braku edukacji i wykształcenia u tych drugich. O dziwo Stanley z zasady stanowczo potępiał siłowe i militarystyczne podejście w stosunku do rdzennej ludności, lecz gdy musiał się już do takich środków odwołać, robił to z całą stanowczością. Nie stronił od zakuwania niepokornych czarnoskórych tragarzy w kajdany, używania bata i zbrojnego pacyfikowania wrogo nastawionych afrykańskich plemion.
Ta niespójność poglądów Stanleya stanowi jego znak rozpoznawczy i uniemożliwia jednoznaczną ocenę jego osoby. Widoczne jest to szczególnie, gdy przyjrzymy się jego poglądom na temat niewolnictwa. Z dużą niechęcią patrzył na prowadzony przez Arabów proceder pozyskiwania niewolników w Afryce Centralnej, lecz z drugiej strony konsekwentnie bronił Leopolda II, kiedy okrucieństwa zbudowanego w Kongu systemu wyszły już na jaw.
Sam Stanley w niewielkim stopniu odpowiadał za wyzysk i cierpienie w Wolnym Państwie Kongo. Proceder zbrodniczego wykorzystywania rdzennej ludności zaczął się tam na długo po jego zwolnieniu ze służby u króla Belgów.
Czego by jednak nie mówić o Stanleyu, to na pewno był on postacią szalenie ciekawą i wielowymiarową. Jego zasługi na polu odkryć geograficznych są niepodważalne, lecz gdy mowa o całości jego dziedzictwa, to do dziś łączony jest on z różnymi mniej chlubnymi epizodami w historii Afryki. Być może z tego powodu ze znanego i cenionego podróżnika stał się odkrywcą, którego osiągniecia zostały w znacznej mierze zapomniane.
Bibliografia:
- L. Newman, Imperial Footprints Henry Morton Stanley’s African Journeys, Waszyngton 2004.
- Hochschild, King Leopolds Ghost A Story of Greed, Terror, and Heroism in Colonial Africa, Nowy Jork 1999.
- M. Stanley, My African Travels, 1886.
Dodaj komentarz