Twoja Historia

Portal dla tych, którzy wierzą, że przeszłość ma znaczenie. I że historia to sztuka dyskusji, a nie propagandy.

Jesse Owens – czterokrotny mistrz, który zepsuł Hitlerowi święto

Najczęściej mówi się o nim w kontekście igrzysk olimpijskich w Berlinie. Wspomina się, jak utarł wówczas nosa nazistom.

fot.Bundesarchiv, Bild 183-G00630 / Unknown author / CC-BY-SA 3.0 Najczęściej mówi się o nim w kontekście igrzysk olimpijskich w Berlinie. Wspomina się, jak utarł wówczas nosa nazistom.

Najczęściej mówi się o nim w kontekście igrzysk olimpijskich w Berlinie. Wspomina się, jak utarł wówczas nosa nazistom. Zepsuł ich święto. Jego historia ma jednak głębszy sens. Udowadnia, że z każdego bagna można wyjść. Jesse Owens – symbol pracy i człowiek, który chciał być lubiany.

W Oakville w stanie Alabama stoi stara, drewniana chata. Nie jest duża: od frontu znajduje się weranda, cztery liche filary podtrzymujące dach i kamień pełniący funkcję stopnia. Na wnętrze składa się pokój, korytarz i pomieszczenie gospodarcze. Ma grubo ponad sto lat, ale nikt nie ma zamiaru jej wyburzyć.

Nieopodal stoi monument przedstawiający biegnącego mężczyznę, którego kolano przebija pięć olimpijskich kół. On również jest nietykalny. Więcej, okoliczni mieszkańcy pielęgnują go. Z dumą podkreślają, że przyszło im żyć na ziemi, po której stąpał „ten facet z pomnika”. Nazywał się Jesse Owens. Ludzie twierdzą, że utarł nosa samemu Adolfowi Hitlerowi.

Bieda i rasizm

Był 13 września 1913 roku, kiedy w opisywanej chacie urodziło się dziesiąte dziecko Henry’ego Owensa – skromnego dzierżawcy niewielkiego skrawka ziemi – i jego żony, Emmy. Rodzicie nazwali chłopca JC, choć kilka lat później imię uległo modyfikacji. Wszystko za sprawą pewnej nauczycielki i silnego, południowego akcentu, który charakteryzował mowę dzieciaka. Niezrozumienie sprawiło, że w oficjalnych dokumentach „JC” figurował jako „Jesse”. Do końca życia.

Niezrozumienie sprawiło, że w oficjalnych dokumentach „JC” figurował jako „Jesse”. Do końca życia.

fot.N.N./ N.N. – https://sammlung-online.stadtmuseum.de/Details/Index/173147 CC BY-SA 4.0 Niezrozumienie sprawiło, że w oficjalnych dokumentach „JC” figurował jako „Jesse”. Do końca życia.

Rodzina Owensów była biedna, lecz w swoim ubóstwie nie była osamotniona. Mawia się, że ktoś ledwo wiąże koniec z końcem, ale na początku XX wieku czarnoskórej społeczności Oakville nie było dane nawet tych końców złapać, a co dopiero związać. Jesse nie posiadał ubrań, jadł to, co udało się wyhodować ojcu, i był bardzo chorowity. Do lekarzy jednak nie chodził, przecież wizyty kosztowały. Miał za to mamę, która zajmowała się zdrowiem swoich pociech. Ponoć pewnego dnia kobieta usunęła synowi rozgrzanym nożem kilka narośli z klatki piersiowej i nóg…

Ale biali też nie byli bogaci. Sytuacja ekonomiczna, rywalizacja i poczucie wyższości sprawiały, że w okolicy dochodziło do starć. Młody Owens często tłukł się z białymi. Raz nawet został schwytany i powalony. Jeden z napastników zagroził, że wytnie mu swoje inicjały na twarzy. Uratowali go starsi bracia, ale tamta sytuacja sprawiła, że Jesse zmienił swoją postawę. Od tej pory był tym, który łagodził konflikty.

Bardzo się staram, by ludzie mnie lubili – mówił po latach.

Czytaj też: Evangelos Goussis. Mógł zostać mistrzem świata, został mordercą i gangsterem

Nowy, lepszy świat

Nie do końca wiadomo kiedy Owensowie stali się członkami Wielkiej Migracji – ruchu milionów Afroamerykanów, którzy przesiedlali się z objętych segregacją rasową i dyskryminacją południowych stanów na północ. Wiadomo jednak, że wielodzietna rodzina osiedliła się Cleveland w stanie Ohio. Miasto nie było ziemią obiecaną. Działał tam Ku-Klux-Klan, a odsetek aresztowanych wśród czarnoskórych był niezwykle wysoki.

Ale dla małego Jessego i jego rodziny to miejsce i tak miało atrybuty raju. Przede wszystkim ojciec i starsi bracia znaleźli pracę, a i dla przyszłego sportowca znalazło się zatrudnienie u lokalnego szewca.

Po berlińskich igrzyskach również nie miał lekko. Wszędobylski rasizm sprawił, że nie kąpał się w dolarach. Był gospodarzem boiska, podróżował ze słynnym Harlem Globetrotters, zabawiał ludzi jako DJ, prowadził firmę reklamową. Koniec końców został kaznodzieją.

fot.srichinmoycentre.org/CC BY-SA 3.0 Po berlińskich igrzyskach również nie miał lekko. Wszędobylski rasizm sprawił, że nie kąpał się w dolarach. Był gospodarzem boiska, podróżował ze słynnym Harlem Globetrotters, zabawiał ludzi jako DJ, prowadził firmę reklamową. Koniec końców został kaznodzieją.

Tu warto się zatrzymać. Współcześnie w postawie najlepszych sportowców spotykamy się z etosem pracy. Piłkarze, pięściarze, koszykarze i inni twierdzą, że nawet najmniejsze sukcesy są konsekwencją cierpliwości, talentu i potu wylanego na treningach.

Blisko sto lat temu Owensa nie karmiono takimi radami. Dla niego było to naturalne. By się utrzymać, pracował jako windziarz, zbieracz bawełny, goniec w Izbie Reprezentantów stanu Ohio i sprzedawca na stacji benzynowej. Po berlińskich igrzyskach również nie miał lekko. Wszędobylski rasizm sprawił, że nie kąpał się w dolarach. Był gospodarzem boiska, podróżował ze słynnym Harlem Globetrotters, zabawiał ludzi jako DJ, prowadził firmę reklamową. Koniec końców został kaznodzieją. Pracowitość przeniósł też na lekkoatletyczną bieżnię, ale jego naturalne, sportowe predyspozycje odkrył ktoś inny.

Czytaj też: Evangelos Goussis. Mógł zostać mistrzem świata, został mordercą i gangsterem

Nie każdy jest wrogiem

Dla Owensa Fairmount Junior High School było miejscem szczególnym. Poznał tam trzy osoby, które wpłynęły na jego dalsze życie. Pierwszą była Ruth Solomon – piękna nastolatka, w której się zakochał. W 1935 roku wzięli ślub. Para doczekała się trzech córek i żyła ze sobą aż do śmierci.

W szkole zaprzyjaźnił się też z Davidem Albrittonem. Chłopców połączyła ogromna miłość do spotu, potrafili dyskutować o nim godzinami. Niejednokrotnie rozmowom tym przysłuchiwał się nauczyciel wychowania fizycznego, siwy Irlandczyk, Charles Riley. On pierwszy dostrzegł talent Jessego i namówił go do treningów.

Na podstawie biografii sportowca powstał w 1984 roku film „The Jesse Owens Story”

fot.Operation Prime Time/domena publiczna Na podstawie biografii sportowca powstał w 1984 roku film „The Jesse Owens Story”

Najpierw spotykali się na godzinę przed lekcjami, potem – wraz z polepszającymi się wynikami Owensa – belfer poświęcał mu coraz więcej czasu. To za sprawą Rileya młodzieniec zaczął bić kolejne sprinterskie rekordy. Błyszczał również na skoczni w dal. To Riley kazał mu biegać tak, jakby ziemia paliła mu się pod nogami, zaszczepiając w nim rozpoznawalny styl, którym później zachwycał publiczność. To Riley udowodnił mu, że nie każdy jest do niego wrogo nastawiony:

Był pierwszym białym, którego naprawdę znałem. Udowodnił mi ponad wszelką wątpliwość, że biały może zrozumieć – i pokochać – Murzyna.

Najpiękniejsze 45 minut w historii sportu

Współpraca i wzajemny szacunek Jessego i Charlesa wypchnęły biegacza na szerokie wody. W 1933 roku wyjechał na Krajowe Mistrzostwa Międzyszkolne w Chicago i… wyrównał rekord świata na 100 jardów (9,4 s). Wyczyn ten stał się przepustką na uniwersytet i to pomimo faktu, że sportowiec nie był wybitnym uczniem.

Władze Ohio State University rozumiały, że taki student może przynieść uczelni korzyści i zorganizowały specjalne egzaminy, które Jesse z łatwością przeszedł. Zapewniono mu również opiekę trenera Larry’ego Snydera, niespełnionego olimpijczyka, dla którego szkolenie Owensa było czymś szczególnym. Taką „pracą życia”. Więcej nie dało się zrobić. Jesse nie otrzymał stypendium, pieniądze na utrzymanie rodziny musiał zdobyć sam. Oczywiście robił to tak, jak go nauczono – ciężko pracując.

Na uniwersytecie Owens znów zetknął się z segregacją rasową. Żył poza kampusem. Świetne wyniki sportowe, rozpoznawalność i ogólna sympatia, jaką się cieszył wśród studentów, nie pomagały mu chociażby w spokojnym zjedzeniu posiłku. W czasie podróży po kraju często brał jedzenie na wynos, bo właściciele restauracji nie życzyli sobie, by w nich siedział. Nienawidził obskurnych hoteli, których drzwi wejściowe zdobiły karteczki z napisem „tylko dla czarnych”. Ale spał w nich, bo gdzie miał to robić? Drzemał w nim żal, ale nigdy nie dał tego po sobie poznać. Sport był jego odskocznią. Był najważniejszy.

Sport był jego odskocznią. Był najważniejszy.

fot.Associated Press /domena publiczna Sport był jego odskocznią. Był najważniejszy.

W maju 1935 roku Jesse wyjechał do Ann Arbor w stanie Michigan. Rozgrywano tam Mistrzostwa Wielkiej Dziesiątki. Przed zawodami uległ wypadkowi, po którym skarżył się na ból kręgosłupa tak dokuczliwy, że w pewnym momencie chciał się wycofać. Doradzono mu, by wziął gorącą kąpiel i próbował przetrwać. Posłuchał.

Swoje show rozpoczął 25 maja o godzinie 15:15. W biegu na 100 jardów z czasem 9,4 s wyrównał rekord świata. Dziesięć minut później w skoku w dal, w pierwszej próbie, huknął 8,13 metra. To znów był najlepszy wynik w historii, niepobity przez następne ćwierć wieku. O 15:34 rozprawił się z rekordem świata na dystansie 220 jardów. Całość zwieńczył o 16:00, kapitalnym biegiem na 220 metrów przez płotki – konkurencji, która nie była jego mocną stroną. Znów zrobił to najszybciej w dziejach (22,6 s).

Kibice, dziennikarze, trenerzy i rywale obserwujący jego wyczyn łapali się za głowy. Nikt nigdy nie poprawił tylu światowych rekordów w tak krótkim czasie. Bohater dnia, widząc szaleństwo, jakie ogarnia trybuny… schował się w toalecie. Gdy już ochłonął i wyszedł, powiedział skromnie, że te wszystkie pochwały są nieco przesadzone. Nazajutrz okładki dzienników z Cleveland zdobiła jego podobizna, a redaktorzy pisali o „najpiękniejszych 45 minutach w historii sportu”.

Czytaj też: Co wypada wiedzieć na temat igrzysk olimpijskich w starożytnej Grecji?

(Nie)kochany bohater Berlina?

Letnie igrzyska olimpijskie w 1936 roku to jedna z tych kart w dziejach sportu, na którą patrzy się ze wstydem. Sport stał się nań politycznym narzędziem Adolfa Hitlera i jego świty. Miały ogłuszający, propagandowy wydźwięk. I chociaż sam Führer nie był wielkim entuzjastą sportu, to zdawał sobie sprawę, że sukcesy niemieckich atletów dobrze przysłużą się nazizmowi.

W Trzeciej Rzeszy zadbano o to, by uczestnicy imprezy mieli z Berlinem jak najlepsze wspomnienia: z ulic miasta zniknęli bezdomni, aresztowano prostytutki, wszędzie rozwieszano czerwone flagi ze swastyką. Furorę robiły też kina, w których – po raz pierwszy w historii – transmitowano filmowe relacje ze stadionu. Uczestników ulokowano w nowoczesnej wiosce olimpijskiej. Dbano o detale.

Paul Martin – szwajcarski lekkoatleta – wspominał nawet o „lasach miłości”, w których sportowcy mogli skorzystać z usług seksualnych starannie wyselekcjonowanych kobiet. Chichot losu był taki, że trzy lata później państwo-organizator rozpętało wojenne piekło. Dopiero wtedy większość uczestników zauważyła, że te igrzyska miały swoje drugie, zgniłe dno.

Przyjazd Jessego do Berlina wzbudził powszechne zainteresowanie. Wcześniej, bombardowany informacjami o sytuacji w Niemczech lekkoatleta rozważał nawet bojkot imprezy. Przekonano go jednak, że nie warto tego robić. Sport jest przecież najważniejszy. Trener Larry Snyder poprosił tylko swojego podopiecznego, by ten za nic w świecie nie dał się sprowokować, by nie odpowiadał na zaczepki. Miał robić to, co potrafił najlepiej: biegać, skakać i dać się lubić. Owens znów posłuchał.

Jesse Owens w Berlinie

fot.Le Miroir des sports/domena publiczna Jesse Owens w Berlinie

Jeszcze przed pierwszym startem Amerykanin spotkał się z dwiema skrajnymi postawami Niemców. Z jednej strony oficjele i dziennikarze wbijali mu szpilki. Jeden z nich nazwał go nawet uroczym, uprzejmym i skromnym „stworzeniem”. Nie traktowali go po ludzku. Na przeciwnym biegunie byli zwykli ludzie, kibice i rywale z bieżni, którzy okazywali mu sympatię.

Leni Riefenstahl, autorka propagandowego filmu dokumentalnego o berlińskich igrzyskach, nie wycięła scen, na których szczęśliwy Owens szczerzy zęby od ucha do ucha. Ba, nakazała mu nawet powtórzenie skoku w dal, by w pełni oddać jego atletyzm. Swoje trzy grosze dorzucili bracia Dasser, twórcy obuwia sportowego, którzy podarowali sprinterowi tworzone przez siebie buty.

Trybuny również wiwatowały, gdy z głośników wybrzmiewał dźwięk jego nazwiska. Nazistów zalewała wówczas krew. Dla Hitlera był to jasny znak, że nad społeczeństwem należy jeszcze popracować. Do tego wzorcowego jeszcze trochę brakowało. Machina Josepha Goebbelsa musiała zwiększyć obroty.

Ale kto wie, czy największego wsparcia nie okazał Jessemu rywal ze skoczni. Luz Long był ideałem aryjczyka: wykształcony, wysoki, blondwłosy i niebieskooki. Jakaż radość musiała zagościć w umyśle Hitlera, gdy obserwował swojego reprezentanta. Long spokojnie zakwalifikował się do finału, a czarnoskóry Amerykanin spalił dwie pierwsze próby. Owens wiedział, że zostało mu tylko jedno podejście. Kilka sekund przed decydującym skokiem Niemiec nieoczekiwanie podszedł do niego. Tysiące ludzi przyglądało się tamtej rozmowie. Później Jesse skoczył perfekcyjnie i zakwalifikował się do finału.

Popołudniu tego samego dnia z wynikiem 8,05 m sięgnął po drugi złoty medal olimpijski. Pierwszy wywalczył w biegu na 100 metrów. Trzeci i czwarty – odpowiednio – biegnąc na 200 metrów i w sztafecie 4×100 metrów. Luz był drugi. Nie czuł rozgoryczenia. Gratulował, ściskał Jessego. To wszystko działo się na oczach Hitlera, Himmlera, Goebbelsa, Goeringa i Hessa.

Dziś już wiemy, że w czasie kwalifikacyjnego skoku Long zasugerował Owensowi zmianę ustawienia znacznika. Tym samym pomógł mu w awansie. Wiemy też, że był ogromnym przeciwnikiem nazizmu. Czterokrotny złoty medalista otwarcie przyznawał, że przyjaźń, jaką zyskał w Berlinie, bardzo sobie cenił. Korespondował z Niemcem aż do wybuchu II wojny światowej. Później listy przestały przychodzić… Luz Long został wysłany na front. Człowiek, który tak bardzo zaszedł za skórę nazistom, zginął w 1943 roku w okolicy San Pietro Clarenza.

Pozostaje jeszcze jedna kwestia. Jak Adolf Hitler reagował na zwycięstwa Jessego? Wokół tego tematu wyrósł las legend. Ludzie z otoczenia Führera twierdzą, że był wściekły. Miał wyjść ze stadionu, kiedy okazało się, że znów zwyciężył. Kipiał ze złości, widząc, jak niemieccy kibice skandują jego nazwisko. Drwił z Amerykanów, twierdząc, że powinni się wstydzić tego, że dopuszczają czarnoskórych sportowców do swojej reprezentacji. Inni zaś utrzymują, że wydawał się być obojętny na sukcesy Owensa. Przecież igrzyska były jego świętem.

Pojawiły się też głosy, że Hitler przyjął Owensa i pogratulował mu, tyle że na tyłach loży honorowej. Pewnym jest jednak, że w pierwszym dniu rywalizacji przyjmował u siebie wyłącznie sportowców niemieckich. Wobec takiej postawy szef MKOl, Henri de Baillet-Latour, postawił mu ultimatum: albo gratuluje wszystkim, albo nikomu. Dzień później Kancelaria Rzeszy wydała oświadczenie. Od tego momentu wódz przyjmował tylko swoich rodaków.

Czterokrotny mistrz olimpijski ucinał spekulacje na temat zachowania Führera. Wydaje się, że nawet go bronił. Według jego relacji po jednym ze zwycięstw Hitler miał skinąć głową w kierunku sportowca. Większym nietaktem wykazał się za to „jego” prezydent. Franklin Delano Roosevelt nie wysłał mu nawet gratulacyjnego telegramu. Tłumaczył się kampanią wyborczą i brakiem czasu.

Czytaj też: Dlaczego Hitler skazał na śmierć jednego ze swoich najbliższych przyjaciół?

American Dream?

Dalsze losy Jessego to sinusoida. Najpierw zakosztował słodkiego smaku popularności. W kraju witały go radosne tłumy. Ktoś nawet wrzucił mu do samochodu torbę z dziesięcioma tysiącami dolarów. Później? Szara rzeczywistość:

– Kiedy wróciłem do rodzinnego kraju, po tych wszystkich opowieściach o Hitlerze, nie mogłem usiąść z przodu autobusu. Musiałem iść do tylnych drzwi. Nie mogłem mieszkać tam, gdzie chciałem. Nie zaproszono mnie, żeby uścisnąć dłoń Hitlerowi, ale nie zaproszono mnie też do Białego Domu, żeby uścisnąć dłoń prezydentowi.

Najpierw zakosztował słodkiego smaku popularności. W kraju witały go radosne tłumy. Ktoś nawet wrzucił mu do samochodu torbę z dziesięcioma tysiącami dolarów. Później? Szara rzeczywistość

fot.domena publiczna Najpierw zakosztował słodkiego smaku popularności. W kraju witały go radosne tłumy. Ktoś nawet wrzucił mu do samochodu torbę z dziesięcioma tysiącami dolarów. Później? Szara rzeczywistość

I ciągła praca:

– Ludzie mówią, że bieganie z koniem przez mistrza olimpijskiego było poniżające, ale co miałem zrobić? Miałem cztery złote medale, ale czterech złotych nie można zjeść. Nie było wtedy telewizji, wielkich reklam, adnotacji. W każdym razie nie dla czarnego mężczyzny.

Dopiero po latach został właściwie doceniony. Dwight Eisenhower mianował go doradcą do spraw sportu. Robił to, co lubił – mówił. Głosił kazania, motywował, pomagał w trudnych chwilach. Do końca życia, do ostatniego dnia marca 1980 roku, nadal dawał się lubić. Nie dziwne więc, że stara, drewniana chata i pomnik w Oakville dla okolicznych mieszkańców są szczególne. Symbolizują przecież niezłomną, sportową legendę.

Bibliografia

  1. Guy Walters, Igrzyska w Berlinie. Jak Hitler ukradł olimpijski sen, wyd. Rebis.
  2. Paweł Wilkowicz, „Człowiek z dżungli” zepsuł Hitlerowi święto. „To nie Hitler mi uchybił, tylko prezydent USA”, sport.pl
  3. Greatest 45 minutes ever in sports, si.com
  4. Film: Jesse Owens – IO Berlin 1936, część 1 i 2 | HISTORIE.

Komentarze

brak komentarzy

Dodaj komentarz

Jeśli chcesz zgłosić literówkę lub błąd ortograficzny kliknij TUTAJ.