Gra o Kongo. Dlaczego Patrice Lumumba został zamordowany?
W tym roku mija 60 lat od zabójstwa pierwszego premiera Demokratycznej Republiki Konga – Patrice’a Lumumby. W historię jego morderstwa wplątane były rządy Królestwa Belgii, USA, ZSRR, a także ONZ, międzynarodowe konsorcja i władze zbuntowanej prowincji. Niesłychanie zagmatwana sytuacja polityczna, której skutkiem było zabójstwo Lumumby, znana jest jako kryzys kongijski.
Patrice Lumumba był premierem Konga przez niecałe trzy miesiące. Mimo tego, że rządził krajem przez tak krótki okres, to zdążył narobić sobie wielu potężnych wrogów. Latem 1960 roku kongijski polityk stał się problemem, który należało jak najszybciej usunąć. Amerykanie mieli już nawet gotowy plan, jak to zrobić, lecz w zadaniu tym wyprzedzili ich inni.
Winę za śmierć Lumumby ponosi również Organizacja Narodów Zjednoczonych. Misja w Kongo, zaraz obok misji w Jugosławii i Rwandzie, uznawana jest za jedną z największych porażek w historii istnienia tej organizacji.
Dziedzictwo Leopolda
Historia Konga od czasu Konferencji Berlińskiej z 1884 roku związana jest z Królestwem Belgii. Niesławne i oparte na ekstremalnym wyzysku rządy Leopolda II skończyły się ostatecznie w 1908 roku. Fakt ten nie przyniósł jednak rdzennej ludności znacznej poprawy jakości życia.
Owszem, najbardziej dotkliwe formy kar cielesnych zostały zniesione, lecz podejście Belgów do Kongijczyków wcale mocno się nie zmieniło. Prezentowany przez Belgów paternalizm tworzyć miał w Kongu specyficzny system kastowy. Najlepszą pozycję posiadać mieli Belgowie i inni Europejczycy, a rdzenni mieszkańcy zadowolić musieli się rolą ludzi drugiej kategorii. Kongijczycy mieli być słabo wykształceni, łatwi do sterowania i niezdolni do budowy świadomości narodowej.
Dopiero po zakończeniu II wojny światowej sytuacja zaczęła się powoli zmieniać. Poziom życia mieszkańców Konga stopniowo się poprawiał, a brak siły roboczej zmusił Belgów do zapewnienia im lepszego wykształcenia. U Kongijczyków powoli zaczęła kształtować się świadomość narodowa oraz chęć zrzucenia belgijskiego zwierzchnictwa.
Czytaj też: Czy kolonializm się opłacał?
Narodowy twist
Pierwsza organizacja polityczna utworzona przez rdzenną ludność Konga powstała dopiero w 1950 roku. Belgowie początkowo nie zauważyli rodzącej się świadomości narodowej Kongijczyków. Byli dumni z tego, że Kongo „to ostatnie w świecie prosperujące przedsiębiorstwo kolonialne”. W ciągu kolejnych lat sytuacja diametralnie się jednak zmieniła.
W 1958 roku pewien młody polityk, Patrice Lumumba, powołał do życia kolejną kongijską partię polityczną – MNC (Movement National Congolais). Wkrótce MNC i Lumumba stali się liderami w walce o niepodległość kraju.
Dostrzegłszy rosnący w społeczeństwie ferment, Belgowie obiecali wprowadzić szereg zmian, które polepszą sytuację czarnoskórej części społeczeństwa. Idea niepodległości Konga była jednak dla nich dalej bardzo odległa. Oceniali, że mogłoby się to stać za ok. 30 lat. Dla Lumumby i Kongijczyków to zdecydowanie za późno.
Kiedy na początku stycznia 1959 roku w stolicy kraju Leopoldville wybuchły zamieszki, Belgowie postanowili w końcu coś zmienić. W ciągu następnych kilku miesięcy idea niepodległości Konga nabrała realnych kształtów. Rozmowy między rządem Belgii a przedstawicielami kongijskich partii politycznych przyspieszyły, czego owocem były organizowane na początku 1960 roku obrady okrągłego stołu. Według ostatecznych ustaleń Kongo miało uzyskać niepodległość 30 czerwca 1960 roku.
Przed przekazaniem władzy, w kraju odbyły się pierwsze wybory parlamentarne. Wygrała je partia Lumumby, a on sam stał się pierwszym w historii premierem Konga. Nikt nie spodziewał się wówczas, że to stanowisko przyniesie mu śmierć.
Już w kilka miesięcy po ogłoszeniu niepodległości Kongo rozpadło się niczym domek z kart. Jego polityczni liderzy nie byli w stanie udźwignąć problemów, które spadły na kraj. Być może dzięki pomocy z zewnątrz udałoby się opanować sytuację, lecz społeczność międzynarodowa wówczas kompletnie zawiodła. Światowe mocarstwa nie tylko nie były zainteresowane pomocą afrykańskiemu państwu, lecz w upadku Konga zaczęły szukać korzyści.
Wszystko zaczęło się psuć na początku lipca 1960 roku, kiedy w kongijskim wojsku wybuchł bunt. Obecni w Kongu Belgowie wpadli w histerię i bojąc się o swoje życie, zaczęli masowo uciekać z kraju. Mimo że obyło się bez ofiar, rząd Belgii zdecydował się na przeprowadzenie interwencji wojskowej. Oficjalnie służyć miała ona ochronie białej mniejszości, lecz tak naprawdę zabezpieczała interesy finansowe i gospodarcze Belgii. Wkrótce wypełnione komandosami samoloty wylądowały w mieście Elisabethville, a belgijskie wojsko natychmiast opanowało miasto.
Czytaj też: Zapomniane ludobójstwo w Afryce, czyli o tym, jak Niemcy zdobywali zamorskie kolonie
Stara miłość nie rdzewieje
Elisabethville było stolicą najbogatszej prowincji Konga – Katangi. Jak bardzo bogaty był to obszar, niech świadczy fakt, że przychody uzyskiwane w Katandze stanowiły 60 proc. budżetu całego Konga. Znajdowały się tam olbrzymie złoża miedzi, uranu, złota, diamentów i kobaltu. Do Katangi przez dziesięciolecia płynęły z Europy zawrotne środki finansowe, które sprawiły, że powstały tam potężne międzynarodowe koncerny wydobywcze.
Największym z nich było fundowane jeszcze przez Leopolda II UMHK (Union Miniere du Haut Katanga). W 1960 UMHK było trzecim największym na świecie producentem miedzi i jednym z największych producentów kobaltu, radu i uranu.
Belgowie wkrótce porozumieli się z premierem rządu prowincjonalnego Katangi, Moise Kapenda Czombe, i opanowali cały ten region. 11 lipca 1960 roku Czombe ogłosił secesję Katangi oraz utworzył jej własne siły zbrojne. Belgia oficjalnie nie uznawała secesji Katangi, lecz tak naprawdę całkowicie wspierała poczynania Czombego.
Status, który uzyskała prowincja, całkowicie zabezpieczał interesy Belgii i powiązanych z nią międzynarodowych przedsiębiorstw. Zarówno Lumumba, jak i prezydent Konga, Joseph Kasavubu, nie byli w stanie nawet spotkać się z Czombe, który odmawiał prowadzenia jakichkolwiek rozmów. Premier Konga w akcie desperacji postanowił zwrócić się o pomoc do ONZ.
Moc niebieskich hełmów
W nocy z 13 na 14 lipca 1960 roku zwołano specjalne posiedzenie Rady Bezpieczeństwa ONZ w sprawie Konga. Potwierdzono konieczność wprowadzenia sił pokojowych, lecz całkowicie pominięto problem secesji Katangi. Uchwalona rezolucja spotkała się z dużą krytyką, a jednym z największych obrońców afrykańskiego kraju okazał się blok państw komunistycznych.
Po ogłoszeniu ustaleń ONZ Lumumba zdecydował się podjąć dwie ważne decyzje. Pierwszą było zerwanie wszelkich stosunków dyplomatycznych z Belgią. Drugą zaś, zwrócenie się o pomoc do jedynego obrońcy Konga na Radzie Bezpieczeństwa, czyli ZSRR. Tym sposobem Lumumbie już na zawsze przypięto łatkę polityka prokomunistycznego, a sprawa Konga z lokalnego afrykańskiego konfliktu przekształciła się w spór międzynarodowy.
Kiedy siły ONZ wkroczyły do Konga, Belgowie zaczęli wycofywać się, lecz ich wojsko dalej stacjonowało w Katandze. Sytuacja zrobiła się patowa. Jakby tego było mało, w kongijskim obozie władzy doszło do rozłamu. Współpracujący dotąd zgodnie Lumumba i Kasavubu poróżnili się, czego skutkiem była dymisja tego pierwszego. Decyzja ta była absolutnie bezprawna i spotkała się z powszechną krytyką zarówno ze strony kongijskich polityków, jak i społeczeństwa. To Lumumba, a nie Kasavubu był uznawany za prawdziwego przywódcę kraju. Decyzję prezydenta Konga poparło jednak ONZ.
W tym momencie historii na arenę wydarzeń wkroczył kolejny aktor: Joseph-Desire Mobutu. Mobutu był przyjacielem i bliskim współpracownikiem Lumumby. Kilka tygodni wcześniej powołany został na stanowisko sekretarza stanu i szefa sztabu generalnego.
W chwili dymisji Lumumby i kryzysu w obozie władzy Mobutu odwrócił się jednak od swojego przyjaciela i postanowił wykorzystać swoje 5 minut. 14 września 1960 roku dokonał przewrotu wojskowego i przy pomocy armii przejął władzę w kraju. Sytuacja w Kongo zrobiła się naprawdę bardzo skomplikowana. W międzyczasie ZSRR zdecydował się wtrącić swoje trzy grosze i wysłał wojska do sympatyzującego z Lumumbą regionu wokół miasta Stanleyville. W odwecie Mobutu zamknął ambasady ZSRR i Czechosłowacji, by „chronić kraj przed komunizmem”. Każdy wie, co się działo, gdy w środku zimnej wojny ktoś nadawał w świat taki komunikat.
Wujek Sam wchodzi do gry
Służby specjalne Stanów Zjednoczonych zainteresowały się Lumumbą w chwili, kiedy ten w lipcu 1960 roku zwrócił się z prośbą o pomoc do Moskwy. Pomoc ta rzeczywiście dotarła do Konga, lecz składała się głównie ze sprzętu technicznego. Mimo że Lumumba nigdy nie głosił haseł komunistycznych, to uznany został przez Amerykanów za polityka sympatyzującego z ZSRR.
Perspektywa zdobycia przez komunistów przyczółku w Afryce była nie do zaakceptowania przez rząd USA. Amerykańskie depesze z Konga potwierdzały prawdopodobieństwo wystąpienia takiego samego scenariusza jak na Kubie. Otwarcie sugerowano usunięcie Lumumby i zastąpienia go bardziej prozachodnim politykiem.
Prezydent Eisenhower nie zamierzał czekać na dalszy rozwój wypadków i podczas posiedzenia Rady Bezpieczeństwa Narodowego 18 sierpnia 1960 roku wydał rozkaz wyeliminowania kongijskiego polityka. Już następnego dnia szef CIA Allen Dulles powiadomił o tym fakcie placówkę w Leopoldville, a Richard Bissell, dyrektor ds. tajnych operacji, zdecydował, że Lumumba zostanie otruty.
Wysokość specjalnego budżetu, który przeznaczono na realizację zadania ustalono na 100 tys. dolarów. Do zamachu ostatecznie jednak nie doszło, gdyż w połowie września 1960 roku Lumumba stracił stanowisko. Nie oznacza to, że Stany Zjednoczone przestały widzieć w nim zagrożenie. CIA pozostało w stałym w kontakcie z przeciwnikami Lumumby w Kongu i oferowało im wszelką pomoc w jego unieszkodliwieniu.
Czytaj też: Porywanie i łamanie podstawowych praw. Belgia przeprasza za zbrodnie kolonialne względem dzieci
Pozostały tylko zęby
Tymczasem w Kongo Kasavubu i Mobutu zaczęli współpracować i zgodnie stwierdzili, że Lumumba musi zostać aresztowany. Ten, by zapewnić sobie choć minimalną ochronę, oddał się w ręce ONZ. Po dwóch miesiącach zmienił jednak zdanie i zdecydował się na ucieczkę ze strzeżonej przez żołnierzy ONZ posiadłości. Trzy dni później został pojmany przez siły Mobutu.
Legalnie wybrany i według prawa dalej urzędujący premier Konga przewieziony został do stolicy kraju, gdzie był bity i upokarzany. Nie przedstawiono mu żadnych zarzutów i nie został skazany przez jakikolwiek sąd. Będące na miejscu siły ONZ nie zrobiły jednak nic. Sekretarz Generalny ONZ Dag Hammarskjöld przesłał co prawda do Konga dwa orędzia, w których nawoływał do humanitarnego traktowania więźnia, lecz apele te pozostały bez odpowiedzi.
Wiedzę na temat sytuacji Lumumby miało natomiast CIA. Depesze, które przesyłano do Waszyngtonu, podkreślały fakt, że istnieje duże prawdopodobieństwo jego fizycznej eliminacji, lecz dla Amerykanów nie był to bynajmniej powód do zmartwień.
Tymczasem 17 stycznia 1961 roku Lumumba został przetransportowany do Katangi, gdzie znów był bity i torturowany. Następnego dnia minister spraw wewnętrznych Katangi, Godfryd Munongo, i belgijski kapitan sił zbrojnych prowincji, Julien Gat, wspólnie zabili Lumumbę. Kilka dni później inny najemnik z Belgii, Gerard Soete, wywiózł zwłoki Lumumby poza miasto. Tam poćwiartował je na kawałki i oblał kwasem solnym. Z ciała zostały tylko zęby.
Epilog
Gerard Soete przez 40 lat przechowywał zęby Lumumby jako dowód jego zabójstwa. W końcu jako 80-letni emeryt zdecydował się wyznać prawdę i rzucić nowe światło na sprawę jego śmierci. Wkrótce później w wyniku zakończonego w 2001 roku śledztwa władze Belgii przyznały, że są współodpowiedzialne za śmierć premiera Konga.
Raport belgijskiej komisji potwierdzał zarówno istnienie tajnego budżetu, z którego finansowane były akcje przeciwko Lumumbie, jak również udziału obywateli belgijskich w jego fizycznej eliminacji i wspieraniu secesji Katangi oraz przewrotu płk. Mobutu.
Z punktu widzenia historii kryzys kongijski był haniebnym przykładem nieporadności i krótkowzroczności światowych mocarstw. Był aktem poświęcenia wolności narodu kosztem partykularnych interesów postkolonialnych imperiów. Śmierć Lumumby sprawiła, że Kongo na kolejne dekady pogrążyło się w chaosie i do dziś nie odzyskało politycznej stabilności. Kryzys kongijski i śmierć Lumumby warte są jednak zapamiętania. To dzięki wydarzeniom w Kongu na XV sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ poruszona została sprawa afrykańskich kolonii. Za sprawą prowadzonej przez Lumumbę polityki proces dekolonizacji Afryki uległ znacznemu przyspieszeniu. Jego śmierć nie przyniosła wolności Kongu, lecz pomogła uzyskać ją reszcie kontynentu.
Bibliografia:
- Jaremczuk, Konflikt kongijski, Toruń 2006.
- Kuklick, Death in the Congo – Murdering Patrice Lumumba, Londyn 2015.
- Nzongola-Ntalaja, The Congo – From Leopold to Kabila, Nowy Jork, 2002.
- Zeilig, Patrice Lumumba Africa’s Lost Leader, Londyn 2008.
- Alleged Assasination Plots Involving Foreign Leaders – An interim report of the select committee to study governmental operations with respect to inteligence activities, CIA (dostęp 27.04.2021).
- Parliamentary Committee of enquiry in charge of determining the exact circumstances of the assassination of Patrice Lumumba and the possible involvement of Belgian politicians – The conclusions of the enquiry committee, La Chambre (dostęp 27.04.2021).
Lumumba zginął z powodu chciwości Belgów. Tu nawet nie chodziło o to kto będzie kontrolował bogactwa naturalne Konga, tylko zwyczajnie Belgia nie chciała się dzielić zyskiem rzędu 30-50%, bo przecież nawet Czombe musiał jakąś działkę dostawać, ale jemu zapewne 10%wystarczało.
Lumumba, niewątpliwie był młodym idealistą, człowiekiem wybitnym, który wiele zrobił dla swej ojczyzny.
Stąd też to, że tzw. „świat cywilizowany” pozwolił na bicie go i upokarzanie przed kamerami, a następnie na jego zamordowanie…
Lumumba był jednak tak przekonany o swej misji – tj. że tylko on jest w stanie zapanować nad sytuacją; że próbował obalić (powiedzmy to bez owijania w bawełnę: zabić) prezydenta Kasavubu, i zwrócił się tutaj o pomoc do sowietów, wiedząc ile taka pomoc może go i jego kraj kosztować…
Warto dodać, że w jego szeroko rozumianym otoczeniu byli komuniści, np. A. Gizengi. Ten zajął, głównie w oparciu o sowieckie i czechosłowackie dostawy broni (Czesi do tej pory twierdzą, że rzekomo były one niewielkie i niewystarczające) stolicę prowincji Konga, Stanleyville.
Na marginesie: Gizenga został nawet wówczas na krótko premierem (powtórnie po latach jako już socjaldemokrata, szef Zjednoczonej Partii Lumumbistów, był nim od 2006. do 2008.).
Poparcie sowietów dla Lumumby, poprzedzone było jednak wahaniem. Decyzję podjęto „…pod wpływem działaczy Komunistycznej Partii Belgii (w tym jej ideologicznego lidera, Alberta de Conincka), którzy ze względu na położenie i dość duże zurbanizowanie Konga, uznali je za dogodny obszar dla ekspansji komunizmu na kontynencie afrykańskim…”
(…)
Czy USA „…mogły pozwolić Moskwie na zbudowanie bazy komunizmu w sercu Afryki i prowadzenie stamtąd „wywrotowej” działalności promieniującej na cały kontynent…”?
Sowieci chcieli bowiem bezwzględnie uzależnić Kongo, jednak nie swoimi rękami, a czechosłowackimi i… polskimi!
Chciano tutaj wykorzystać ciągłe konkurowanie komunistycznej Pragi z komunistyczną Warszawą (początkiem konfliktu były oczywiście spór graniczny: ziemia kłodzka, Zaolzie itd.).
PRL prześcigało się więc z Czechosłowacją w akcjach propagandowych i dyplomatycznych agresywnych wobec Belgii.
W końcu przebiliśmy naszych „komunistycznych braci z południa”, totalnym i skrajnie agresywnym atakiem potępiania „agresji belgijskich sił wojskowych w Kongu” na arenie ONZ.
Doprowadziło to do poważnego konfliktu dyplomatycznego PRL z Belgią. Z winy służalczych wobec sowietów peerelowskich władz, my jako Polska o mało co formalnie nie znaleźliśmy się z Belgią w stanie wojny!
Chodziło tutaj o, jako „casus belli”, oczywiście głównie, słynny polski statek rzekomo wiozący broń i amunicję dla stronników Lumumby (wg władz PRL był on tylko z pomocą medyczną) choć American Journal szedł jeszcze dalej, powołując się na „rzekomą audycję radia moskiewskiego, podał, że polskie statki wiozą do Konga dywizje Ukraińców i polskich ochotników”…
W związku z „…stwierdzonym zbliżaniu się do ujścia rzeki Kongo statku polskiego wiozącego broń i amunicję”. Belgia miała rozważać możliwość zajęcia statku, ale zrezygnowała, gdyż oznaczałoby to akt wojny…”
(…)
PRL porzuciła jednak sprawę coraz bardziej komunizujących „lumumbystów”, przez sprytnych Belgów „kupiona” ich poparciem dla uznania granic na Odrze i Nysie.
Gdy więc Gizenga został premierem i umożliwił działalność dyplomatom, czytaj wywiadom: sowieckiemu i czechosłowackiemu; proponując to samo PRL, spotkał się z „grzecznym” ale stanowczym „podziękowaniem”.
(wszystkie cytaty za: M. Pasztor, Polsko-belgijska „wojna” o Kongo (1960–1963), 2019.)
Kongo „…do dziś nie odzyskało politycznej stabilności…”, może m. in. i dlatego, że ciągle dominuje, de facto rządzi tam lewica?
Obecnie np. premierem jest bowiem C. Mouamba z Partii Pracy, choć premierzy zmieniają się tam często, średnio co dwa lata…
Oskarżane zatem mocarstw o wszystko co „złe i najgorsze” to ciągle żywy, jak wida,ć relikt pseudo-liberalnej – lewackiej i (post)sowieckiej propagandy.
A dokopałem się do artykułu American Journal – raczej należałoby przetłumaczyć na: dywizje kozaków, a nie Ukraińców.
No i może jeszcze warto dodać, że polska „akcja” w Kongu była częścią polityki Gomułki „usamodzielniania się” od dominacji KPZR – Związku Sowieckiego.
Pozostałością tejże jej części kongijskiej, były ulice Lumumby w naszych miejscowościach, które w większości dopiero w czasach ostatniej dekomunizacji nazw, zostały przemianowane. I bardzo zresztą słusznie, gdyż nie chodziło przy nadawaniu nazwy o samego sympatycznego Lumumbę, a o propagowanie idei eksportu rozwiązań komunistycznych.
Dla uzyskania całości i „ostrości” obrazu, warto też wspomnieć o stosunkowo silnym zaangażowaniu się w konflikt wewnątrz kongijski, również Jugosławii proponującej oczywiście swoją „titowską” drogę dojścia do komunizmu.
Jak więc widać „złe” mocarstwa zachodnie miały wystarczająco wielu adwersarzy po drugiej stronie żelaznej kurtyny…
No jeszcze jedno: czy Lumumba chciał rzeczywiście zgładzić prezydenta Kasavubu?
Jeśli nawet nie on to na pewno jego otoczenie, zwłaszcza najbliższy mu przyjaciel Mobutu (sowieci od początku bardziej popierali Mobutu – zwolennika nacjonalizacji, zdecydowanie woleliby go u władzy niż Lumumbę). Co prawda Mobutu – przypomnę przyszły bezwzględny dyktator Konga, w 1965. „tylko” obalił Kasavubu (temu udało się ocalić życie) ale oczywiście nieomal natychmiast obwołał Lumumbę bohaterem narodowym.
Niewiele później obdarowaliśmy Kongo Leonem Lubiczem, od 1968 był Prokuratorem Gener. a od 1982 3-krotnym premierem. Był on synem polskiego Żyda, lekarza z Grodna (dr Michała Lubicza) i Marie-Claire, czarnoskórej piękności z ludu Tutsi z Rwandy.
Bardzo ciekawa postać.
Kongo – kraj przeklęty przez Boga i ludzi za sprawą jego „bogactw”. To stąd, przed samą IIWŚ cwaniaczek z Union Minee wywiózł do Europy a potem do Nowego Yorku kilka tysiecy ton najbogatszej rudy uranowej. Z niej wyprodukowano U235 do Chłoptasia (Hiroszima) i pluton do Grubasa (Nagasaki).
Byłem dzieckiem, a do dziś przed oczami mam obraz Patryka Lumumby torurowanego przez żołdaków Czombego. Obok bezczynnie szwendają się, dłubiąc brudnymi paluchami w nosie, szwedzcy żołdacy w niebieskich hełmach z literami UN. Winny tej zbrodni, szwedzki morderca zza biurka, Dag Hameszeld, popychadło Ajzenhałera, naprawdę swoim niesłychanym naruszeniem wszelkich norm ludzkości musiał obrazić niebiosa, bo kara dosięgła go rychło, bynajmniej nie w tych niebiosach, ale tu, na ziemi, kiedy srajac ze strachu rozsmarowywał się ze swoim samolotem i świtą pod Ngola. Niech jego imię będzie przeklęte na wielki.