Krwawa pacyfikacja. Tragedia kopalni „Wujek”
Z wszystkich polskich miesięcy grudzień zapisał się niestety najbardziej. Wprowadzenie stanu wojennego spotkało się z protestami w całym kraju, choć ich skala była mniejsza niż się władze obawiały. Roczna propaganda przyniosła więc skutek. Na Śląsku zastrajkowali górnicy wielu kopalń. Jedną z nich była kopalnia „Wujek”.
Władze szybko pacyfikowały kolejne zakłady. Nie używano przy tym broni palnej. Po raz pierwszy zdarzyło się to w Kopalni „Manifest Lipcowy” gdzie rannych zostało czterech górników. Do największej tragedii doszło podczas pacyfikacji kopalni „Wujek”. Zacięty opór i sukcesy górników w walce z ZOMO i wojskiem spowodowały, że użyto broni palnej. W wyniku walk życie straciło 9 górników.
Od północy z 12 n 13 grudnia w całym kraju trwały aresztowania wytypowanych wcześniej osób, głownie działaczy „Solidarności”. Jedną z nich był Jan Ludwiczak, przewodniczący Solidarności w kopalni „Wujek”. Kiedy nad ranem do drzwi jego mieszkania zapukało dwóch tajniaków i milicjant, udało mu się nie wpuścić ich do środka, a następnie szybko zawiadomić kolegów w kopalni o zaistniałej sytuacji. Dwóch z nich szybko przybyło do jego mieszkania. Nie zapobiegło to jednak wtargnięciu milicjantów, którzy pobili przybyłych kolegów i aresztowali Ludwiczaka. W odpowiedzi górnicy z kopalni postanowili zastrajkować, domagając się uwolnienia kolegi. Nikt wtedy jeszcze nie wiedział o wprowadzeniu stanu wojennego.
Przedstawiciele załogi udali się do miejscowego proboszcza prosząc go o wsparcie i przybycie na teren zakładu. O godzinie szóstej rano górnicy usłyszeli przemówienie gen. Jaruzelskiego o wprowadzeniu stanu wojennego. Dowiedzieli się też, że kopalnia została zmilitaryzowana. Oznaczało to przekazanie pełni władzy dyrektorowi, a każda niesubordynacja miała być karana jak w wojsku.
Wezwanie do zakończenia strajku i rozejścia się do domów nie zostały zaakceptowane przez załogę. Rankiem do kopalni dotarł ksiądz, który odprawił tu mszę. Po niej robotnicy rozeszli się, debatując nad tym, jak powinni zareagować. Dominowało przekonanie, że trzeba walczyć, choć nie brakowało też głosów o konieczności podjęcia pracy. W tym czasie władze przygotowywały się do zapobieżenia strajkowi. Nie przyniosło to jednak żadnego rezultatu i w dniu 14 grudnia rano załoga kopalni postanowiła strajkować w obronie aresztowanego szefa Solidarności.
Nie przekonał ich przybyły do zakładu wojskowy komisarz, mimo że obiecywał, że jak załoga wróci do pracy to on postara się załatwić sprawę Ludwiczaka. W trakcie zebrania załogi podniosły się jednak głosy, że przecież nie chodzi tylko o przewodniczącego, ale o wszystkich internowanych. Za strajkiem opowiedziała się cała załoga. Jednomyślnie uchwalono też proklamację, zawierającą warunki zakończenia strajku. Tym razem nie chodziło już tylko o aresztowanego kolegę.
Górnicy domagali się: zniesienia stanu wojennego, uwolnienia Ludwiczaka oraz pełnej realizacja porozumienia z Jastrzębia. Załoga miała przy tym świadomość na co się decyduje. Jak stwierdził jeden z przywódców strajku:
Akcję podjęliśmy w diametralnie zmienionych warunkach społeczno – politycznych. Teraz nie wystarczy posiedzieć, pospać, pograć w karty, a ktoś wszystko załatwi. Do tej pory było bezpiecznie i jeszcze płacono za takie szychty. Jeśli ktoś tak myśli, to powinien albo opuścić kopalnię, albo zjechać na dół i pracować. Minął czas przyjemnych strajków.
Wczesnym popołudniem strajk poparła przybyła do kopalni druga zmiana. Początkowo władze nie podejmowały działań zmierzających do rozbicia strajku. Pierwsze zagrożenie pojawiło się w połowie dnia 15 grudnia, jednak zbliżająca się do kopalni kolumna ZOMO zawróciła do bazy. Mając świadomość zagrożenia postanowiono przygotować się do obrony zmniejszając obszar kontrolowany przez robotnicze straże. Dla utrudnienia działań wojsku i milicji wybudowano barykady. Po otrzymaniu informacji o pacyfikacji kopalni „Staszic” wśród strajkujących górników zapanowało przekonanie, że ich kopalnia będzie następna.
Mimo narastającego napięcia nie powiodła się próba nakłonienia do zaprzestania strajku podjęta przez wiceprzewodniczącego zakładowej Solidarności. Trudno sobie wyobrazić narastające napięcie i poczucie zagrożenia. Ponieważ spodziewano się ataku ksiądz Bolczyk poprowadził modlitwę a następnie, na prośbę zgromadzonych udzielił wszystkim zebranym odpustu zupełnego. Uczestnicy nabożeństwa mieli świadomość wyjątkowości tej chwili, takiego odpustu udzielano tylko w wyjątkowych wypadkach i to w ostatniej godzinie życia…
Sytuacja była jednak poważna. Górnicy „Wujka” wiedzieli, że podczas pacyfikacji kopalni „Manifest Lipcowy” ZOMO użyło broni, postrzelono czterech górników. W dniu 15 grudnia Wojewódzki Komitet Obrony podjął decyzję o pacyfikacji „Wujka” w dniu następnym o ósmej rano. W akcji miało wziąć udział sześć kompanii piechoty, sześć plutonów czołgów. Siły pacyfikacyjne liczyły więc 2500 osób i dysponowały blisko stu czołgami i samochodami pancernymi. Wieczorem przeprowadzono rozpoznanie rozlokowania obrony kopalni. Plany kopalni dostarczyła władzom dyrekcja, informując jednocześnie o najkorzystniejszych kierunkach ataku. Dzięki tym informacjom ustalono, że główne natarcie pójdzie od strony bramy głównej, a drugie od strony bramy kolejowej. Nie planowano przy tym forsowania bram, gdyż plotka głosiła, że są one zaminowane. Wyrwy w murze okalającym kopalnię miały zrobić czołgi.
Rankiem 16 grudnia ostatniej mediacji podjął się płk. Piotr Gębka, którego ojciec pracował wcześniej w kopalni, miał tam też wielu kolegów. Bez rezultatu próbował przekonać zebranych, że ich postulaty są niemożliwe do spełnienia. Od rana wokół kopalni gromadzono oddziały, które protestujący przywitali okrzykami „GESTAPO, mordercy, okupanci”. Strajkujący śpiewali pieśni religijne.
Wokół kopalni było zgromadzonych sporo ludzi, głownie rodzin strajkujących. Akcja rozpoczęła się kilka godzin później niż pierwotnie planowano. Atak rozpoczęły armatki wodne, które silnymi strumieniami odrzucały strajkujących od ogrodzenia. Z armatek i z helikoptera zrzucano granaty z gazem łzawiącym. Wreszcie do akcji wkroczyły czołgi, rozbijając mur w kilku miejscach.
Za czołgami weszli funkcjonariusze ZOMO. Za czołgiem na teren kopalni wszedł też pluton specjalny ZOMO. Strajkujący górnicy dysponowali tylko taką bronią, którą byli w stanie sami zrobić. Były to więc pałki czy łomy i łańcuchy. Obrzucali też atakujących różnymi metalowymi przedmiotami i kamieniami. Starali się też odrzucać granaty z gazem łzawiącym. W końcu doszło do walki wręcz.
To były najstraszniejsze chwile starcia a szala zwycięstwa przechylała się raz na jedną raz na drugą stronę. Barykady rozbijały z głośnym rykiem silników czołgi. Strajkującym udało się wziąć do niewoli dwóch milicjantów. Ataki wojska i milicji zostały ostatecznie odparte. Determinacja po obu stronach rosła, aż w końcu ZOMO, teoretycznie wbrew rozkazom, użyło broni palnej. Do zakładowej przychodni przynoszono rannych i zabitych górników.
Brakowało już miejsca, więc lekarze zdecydowali, by z sali wynieść zabitych i w ten sposób zrobić miejsce dla rannych. Zabitych przeniesiono do stacji ratownictwa i ułożono na posadzce. Przykryto ich prześcieradłami, a na kartkach napisano „Zabity przez ZOMO”. Przerażeni sytuacją górnicy chcieli rozmawiać z delegacją wojska. Jako warunki zakończenia strajku przypomnieli poprzednie ustalenia, dodając żądanie, by poinformować społeczeństwo, że w kopalni są zabici i ranni, a także podać nazwisko dowódcy sił milicyjnych. Zdecydowano jednak o zakończeniu strajku.
Bilans walk był tragiczny. Zginęli wówczas: Józef Czekalski, Józef Giza, Joachim Gnida, Ryszard Gzik, Bogusław Kopczyk, Andrzej Pełka, Jan Stawisiński, Zbigniew Wilk i Zenon Zając. Rany odniosły 42 osoby.
W komentarzu miejscowej gazety tragedię „Wujka” uznano za przejaw wrogiej działalności:
Znaleźli się wśród nas tacy, którzy z całą świadomością zapragnęli spowodować starcie, właśnie po to, aby popłynęła polska krew. Historia wymierzy im kiedyś ciężki, surowy wyrok za warcholstwo, zacietrzewienie, nieodpowiedzialność, brak wyobraźni. Dobrze ukryci w cieniu, ciągle jeszcze wierzą w swoją bezkarność, nie wahają się przed podżeganiem do bratobójczej wojny. To ich sumienie obciąża przelana przedwczoraj krew. Niech odpowiedzą Matkom poległych górników w imię jakiej sprawy postanowili doprowadzić do konfrontacji?
Posłuszny władzom prokurator prokuratury Garnizonowej w Katowicach uznał, że
użycie broni przez siły porządkowe poprzedzone było cierpliwą, długofalową akcją uświadamiającą oraz wieloma wysiłkami zmierzającymi do przywrócenia w kopalni porządku i spokoju. Dopiero bezskuteczność tych działań zmusiła funkcjonariuszy MO do użycia broni. Była to ostateczność wywołana agresywnym zachowaniem się strajkujących i mieściła się w granicach obrony koniecznej, była więc prawnie dopuszczalna i uzasadniona. Odpowiedzialność za skutki użycia broni spada na uczestników walki z silami porządkowymi.
Postępowanie więc umorzono. Sąd Śląskiego Okręgu Wojskowego skazał natomiast Stanisława Płatka, Jerzego Wartaka, Jerzego Skwirę i Mariana Głucha na kary więzienia, za to, że po 13 grudnia nie zaprzestali działalności związkowej i zorganizowali strajk. Sprawcy tragedii zostali osądzeni dopiero w 2007 roku.
***
Opracowano na podstawie książki J. Dziadul, Rozstrzelana kopalnia, Warszawa 1991 i rozmowy autora ze Stanisławem Płatkiem. Spotkanie to odbyło się w Poznaniu przy okazji prezentacji wystawy o tragedii „Wujka”, zorganizowanej przez Biuro Edukacji Publicznej poznańskiego Instytutu Pamięci Narodowej.
Dodaj komentarz