Szarża pod Somosierrą. Jak Polacy pomogli Napoleonowi podbić Hiszpanię?
„Trzeba być pijanym, by taki rozkaz wydać” – stwierdził jeden z francuskich generałów obecnych w wąwozie Somosierra 30 listopada 1808 roku. Polacy musieli myśleć podobnie. A mimo to rozkaz wykonali.
Kiedy Napoleon wkraczał do Hiszpanii, był pewny swego. Przyzwyczajony do uległości podbitych państw europejskich, zupełnie nie spodziewał się reakcji Hiszpanów na akcję wywożenia do Francji członków rodziny królewskiej. Tymczasem powstanie, które wybuchło 2 maja 1808 roku w Madrycie, szybko ogarnęło cały kraj.
W tej sytuacji Józef Bonaparte wkroczył do Madrytu dopiero w lipcu 1808 roku. I niedługo się tam utrzymał. Po klęsce, jaką 22 lipca korpus francuski w sile 20 tysięcy żołnierzy pod dowództwem generała Duponta poniósł pod Bailén, musiał uciekać z kraju.
Kapitulacja wojsk Duponta była pierwszą tak wielką porażką armii francuskiej. Była ona tym dotkliwsza, że owiane mitem niepokonanych cesarskie wiarusy złożyły broń przed… chłopską partyzantką! W tym momencie mogło się zdawać, że krótkie panowanie francuskie na Półwyspie Iberyjskim jest już u swego kresu. Oczekiwano decydującej ofensywy Hiszpanów. Tymczasem atak nie następował.
Przeciwnicy okazali się skłóceni. Arystokracja była zaskoczona rozmiarami rebelii, a powstańcom sam zapał do walki nie wystarczał. Z kolei hiszpański sojusznik – armia brytyjska w Portugalii – borykał się z logistycznymi i administracyjnymi problemami.
W rezultacie czas uciekał i działał na korzyść Francuzów. Energicznie przeprowadzona mobilizacja pozwoliła Napoleonowi stworzyć nową armię, która w sile prawie 280 tysięcy żołnierzy stanęła na początku listopada 1808 roku nad rzeką Ebro.
Walka o stracony honor
Bonaparte postanowił osobiście poprowadzić działania, w wyniku których Francuzi mieli odzyskać kontrolę nad Hiszpanią. Cesarz podzielił swoją armię na samodzielne korpusy i rozesłał w różne strony zbuntowanego kraju. Główne siły Napoleona idące na Madryt rozbiły tam 7 listopada Hiszpanów i zajęły Burgos. W stoczonej 10–11 listopada bitwie pod Espinozą marszałek Victor pokonał wojska generała Blake’a, zmazując tym samym hańbę porażki pod Valmasedą. Następnie 14 listopada marszałek Lannes odniósł zwycięstwo pod Tudelą.
W bitwie tej doskonale się spisali polscy szwoleżerowie Legii Nadwiślańskiej. Ich szarża na hiszpańską baterię dział walnie przyczyniła się do pokonania wojsk generała Castañosa, tego samego, który cztery miesiące wcześniej pod Bailén święcił największy triumf w karierze.
Zwycięski marsz cesarskich wojsk na stolicę Hiszpanii zdawał się nie do zatrzymania. Aby przedostać się do Madrytu od strony północno-wschodniej, armia Napoleona mogła podążać głównym szlakiem przez Valladolid i Segowię. Cesarz wybrał jednak krótszą drogę wiodącą przez Lermę i Arandę i to w tym kierunku skierował główne siły. Jego 45-tysięczny korpus musiał pokonać jeszcze tylko jedną przeszkodę na drodze do stolicy Hiszpanii – góry Sierra de Guadarrama, a w nich przełęcz Somosierra…
Autor zbiorowy
Polskie triumfy
Sklep | Format | Zwykła cena | Cena dla naszych czytelników |
paskarz.pl | 79.90 zł | 54.33 zł idź do sklepu » |
Piekielna brama
To w tym miejscu dowodzący hiszpańską armią generał Benito San Juan zdecydował się powstrzymać nawałę napoleońską. Nie dysponował zbyt licznymi siłami. Jego Armia Rezerwowa liczyła nominalnie ok. 12 tysięcy żołnierzy, ale część z nich (ok. 4 tysięcy) był zmuszony oddelegować w inny rejon do działań osłonowych. W tej sytuacji San Juan postanowił wykorzystać do walki sprzyjające warunki terenowe.
Wąwóz Somosierra to właściwie dość szeroka, ale bardzo kamienista dolina otoczona wzgórzami. Biegnąca dnem wąska na ok. 8 metrów i kręta droga posiadała cztery wyraźne zakręty, które hiszpański generał wykorzystał na stanowiska dla swojej artylerii. Na odcinku 2500 metrów rozmieścił 16 dział w 4 bateriach po 4 działa w każdej. Ponadto w pustelni stojącej ok. 400 metrów przed zabudowaniami osady Somosierra wykuto strzelnice dla piechoty. Działa obsługiwało ok. 200 artylerzystów.
Hiszpańskie działa czyniły wąwóz iście piekielną bramą dla atakujących. Jednocześnie San Juan rozmieścił ok. 3 tysięcy w większości nieregularnej piechoty na łagodnie opadających stokach doliny. Mieli oni prowadzić ogień zza znajdujących się tam licznych odłamów skalnych, murków grodzących pastwiska oraz rosnących wzdłuż drogi drzew. Natomiast główne siły rozlokowano na górze wzdłuż drogi.
Rankiem 30 listopada przed godz. 7.00 kolumny trzech francuskich pułków piechoty stanęły w gęstej mgle u wejścia do doliny. Wysłani przodem dla rozpoznania francuscy strzelcy konni pod dowództwem adiutanta Napoleona majora Ségura dostali się pod huraganowy ogień hiszpańskich dział i karabinów. Sam dowodzący został ranny, a szaserzy zmuszeni do wycofania się za pospiesznie zasypywany przez francuskich saperów rów.
W tym momencie cesarz pchnął do ataku piechotę. Rozpoczęty ok. godz. 8.30 powolny ruch francuskich szeregów został również powstrzymany przez Hiszpanów. Stało się jasne, że zdobycie wąwozu z marszu, bez długotrwałego ostrzału i poważnych start w ludziach, nie będzie możliwe. Jednocześnie z działaniami francuskich szaserów i piechoty na rozpoznanie w góry został wysłany podporucznik Andrzej Niegolewski ze swym plutonem z 3. szwadronu szwoleżerów gwardii.
Szaleńczy rozkaz
Tymczasem niepowodzenie ataku francuskich piechurów mocno zdenerwowało Napoleona, który prawdopodobnie pod wpływem emocji nakazał szarżę na hiszpańskie działa. Wybór padł na pełniący tego dnia u jego boku służbę 3. szwadron szwoleżerów dowodzony tymczasowo przez pułkownika Jana Leona Kozietulskiego (właściwego dowódcy, pułkownika Ignacego Stokowskiego nie było jeszcze wówczas w Hiszpanii).
Absurdalność rozkazu dostrzegł od razu dowodzący strażą przednią generał Montbrun. Jako doświadczony kawalerzysta zwrócił uwagę cesarzowi, że szarża w tym miejscu na armaty jest bardzo ryzykowna czy wręcz niemożliwa. Poparł go w tym szef sztabu Napoleona marszałek Berthier. Cesarz był jednak nieugięty i – rzekomo mówiąc słynne słowa: „Zostawcie to Polakom!” – nakazał majorowi Ségurowi ponowne dostarczenie rozkazu szwoleżerom.
Adiutant Napoleona nie tylko to uczynił, ale i przyłączył się do szarży. Być może cesarzowi chodziło o zdobycie jedynie pierwszej baterii u wejścia do wąwozu, co umożliwiłoby piechocie zbliżenie się do wrogich pozycji. Jednak i tak było to zadanie niezwykle trudne do wykonania.
Różne są szacunki co do liczebności uczestników szarży. My jednak przyjmijmy, że 30 listopada 1808 roku w ataku na działa w wąwozie Somosierra mogło wziąć udział około 125 kawalerzystów 3. szwadronu szwoleżerów gwardii. Na wąskiej drodze pierwsza stanęła 3. kompania kapitana Jana Dziewanowskiego, za nią 7. kompania kapitana Piotra Krasińskiego. Plutony prowadzili porucznik Stefan Krzyżanowski, podporucznicy Gracjan Rowicki, Ignacy Rudowski i Benedykt Zielonka. Kolumnę zamykał porucznik Wincenty Leon Szeptycki.
Około godz. 10.30 na komendę Kozietulskiego: „Naprzód! Niech żyje cesarz!” szwoleżerowie w szyku czwórkowym ruszyli do ataku na pierwszą baterię. Jakieś 200 metrów przed nią padła pierwsza salwa. Wprowadziła ona zamieszanie w szeregach i spowodowała zator na drodze ataku. Już po chwili jednak Szeptycki i Zielonka zebrali lżej poturbowanych szwoleżerów i ruszyli z nimi dalej.
Co ciekawe, hiszpańskie armaty nieprędko odezwały się po raz drugi. Ta cisza po stronie hiszpańskiej była zbawienna dla szwoleżerów. Szwadron ponownie zaczął nabierać rozpędu, byle jak najszybciej dopaść wrogich szańców. Polacy, ostrzeliwani przez hiszpańską piechotę ze stoków doliny i zza umocnień baterii, przeszli w cwał. Ze strachem wyczekiwana druga salwa mimo to zdążyła ich dopaść.
Rannych i zabitych zostało kilkunastu jeźdźców. Jednak impet cesarskich kawalerzystów był na tyle duży, że przelecieli oni nad pierwszą baterią, tnąc szablami broniących armat artylerzystów i piechurów.
Cztery szańce
Kozietulski szybko opanował zamęt w szeregach, który nastąpił po przejściu armat, ale czasu na ponowne sformowanie szwadronu już nie było. Do następnej baterii polscy szwoleżerowie mieli jakieś 100 metrów, które należało jak najszybciej pokonać, zanim Hiszpanie otworzą ogień. Polacy ruszyli stromo pod górę.
Druga bateria nie brała jeszcze udziału w walce. Liczono na to, że działa nie były dostatecznie wstrzelane i ich salwa nie będzie groźna w skutkach. Okazało się jednak inaczej. Zanim jeźdźcy dopadli wrogich armat, padł śmiertelnie raniony porucznik Krzyżanowski, a pod Kozietulskim zabito konia. Oszołomiony i bez wierzchowca pułkownik nie mógł dalej dowodzić szarżą. W tej sytuacji komendę nad szwadronem przejął kapitan Dziewanowski i z resztką plutonów Rudowskiego i Krzyżanowskiego zdobył drugą baterię. Także tutaj, pomimo mężnej obrony, wszyscy artylerzyści i piechurzy zostali wycięci w pień.
Tym razem oddział nie zatrzymał się nawet na chwilę i pod huraganowym ogniem hiszpańskiej piechoty ruszył z impetem na trzecią baterię. Polacy mieli do pokonania najdłuższy, ok. 600-metrowy prosty odcinek stromej drogi. Pozwoliło to artylerzystom San Juana lepiej przygotować i wycelować armaty. Kolejna salwa okazała się krwawa w skutkach.
Zginął podporucznik Rowicki, a ciężko ranny został kapitan Dziewanowski. Wokół padło kilku innych szwoleżerów z 3. kompanii, która praktycznie przestała istnieć. Armaty trzeciej baterii zostały zdobyte przede wszystkim siłami tego, co zostało z 7. kompanii. Ponadto dołączył do niej pluton Niegolewskiego. W sumie kilkudziesięciu (być może 30–40) jeźdźców wybiło do nogi obsługę dział i ruszyło resztką sił ludzkich i końskich na ostatni hiszpański szaniec.
Hiszpanie nie spodziewali się, że Polacy tak szybko pojawią się na przełęczy. Zdążyli jeszcze oddać jedną salwę ze swojej czwartej baterii. Przerzedzone do stanu kilkunastu zdolnych do walki ludzi polskie szeregi dotarły do wrogiej pozycji. Prowadzonym przez Niegolewskiego i Zielonkę szwoleżerom udało się wybić obsługę dział i rozproszyć piechotę. Chwilę później trafiony koń przywalił Niegolewskiego. Natychmiast też został obstąpiony i poważnie raniony przez Hiszpanów, którzy zauważyli, że atakujących jest zaledwie garstka.
Nadchodzi wsparcie
W tym momencie wiele wskazywało na to, że z takim trudem zdobyta przełęcz ponownie znajdzie się w rękach żołnierzy San Juana. Na szczęście w sukurs polskim niedobitkom przyszli francuscy strzelcy konni wysłani przez Napoleona. Tuż za nimi pojawił się pluton porucznika Stanisława Rostworowskiego z 1. szwadronu.
Siły te uderzyły z marszu na formujące się na nowo szeregi hiszpańskie. Zaraz też pojawiła się reszta 1. szwadronu z kapitanem Franciszkiem Łubieńskim na czele. Utworzony w ten sposób kombinowany oddział jazdy w sile ok. 200 ludzi ruszył zdecydowanie na Hiszpanów, których szybko opuściła chęć do walki i rzucili się do ucieczki. Szwoleżerowie wraz z francuskimi szaserami prowadzili pościg przez blisko 30 kilometrów w kierunku Buytrago, biorąc po drodze kilkuset jeńców i zajmując opustoszałe miasto. Tymczasem na przełęcz wkroczyły już liniowe oddziały piechoty francuskiej, która zabezpieczyła zdobyte armaty.
Dziesięć minut
Po szarży przyszedł czas na liczenie strat, które po stronie hiszpańskiej nie są znane nawet w przybliżeniu. Należy się spodziewać, że zginęli wszyscy lub większość artylerzystów oraz ochraniających ich bezpośrednio piechurów. Rzecz jasna łupem armii napoleońskiej padło 16 dział z jaszczami amunicyjnymi. Ponadto do niewoli dostało się ok. 3 tysięcy żołnierzy oraz znaczna część oficerów i niemal wszyscy dowódcy sił broniących Somosierry.
Podczas zdobywania czwartej baterii ranny został generał San Juan. Mimo obrażeń zdołał uciec do Talavery, gdzie podejmował próby odbudowania swojej armii. Ostatecznie jego działania zakończyły się niepowodzeniem, a on sam został zamordowany przez swoich żołnierzy.
Trwająca zaledwie 8–10 minut szarża zebrała krwawe żniwo w szeregach polskiego szwadronu. Wiadomo, że w boju zginęło 4 oficerów i 20–22 szwoleżerów. Do tego należy doliczyć kilkudziesięciu rannych i lżej poturbowanych. Wykluczonych z walki zostało ponadto kilkadziesiąt koni. W ten sposób za cenę ofiary 3. szwadronu, który praktycznie przestał istnieć, droga na Madryt stanęła otworem. Wkrótce też, bo 4 grudnia, stolica Hiszpanii została zajęta przez Napoleona.
***
O spektakularnych zwycięstwach naszego oręża przeczytasz w naszej najnowszej książce „Polskie triumfy”. Dzięki tej bogato ilustrowanej publikacji poznasz starcia, które zmieniły bieg dziejów. Od zwycięskich bojów w czasach Bolesława Chrobrego, po zacięte walki drugiej wojny światowej. Sukcesy, o których każdy Polak powinien pamiętać.
Autor zbiorowy
Polskie triumfy
Sklep | Format | Zwykła cena | Cena dla naszych czytelników |
paskarz.pl | 79.90 zł | 54.33 zł idź do sklepu » |
Dowiedz się więcej:
- Bielecki R., Encyklopedia wojen napoleońskich, Trio, Warszawa 2002.
- Bielecki R., Somosierra 1808, Wydawnictwo MON, Warszawa 1989.
- Brandys M., Kozietulski i inni, Wydawnictwo MG, Warszawa 2009.
- Kozłowski E., Wrzosek M., Historia oręża polskiego 1795-1939, Wiedza Powszechna, Warszawa 1984.
- Kujawski M., Z bojów polskich w wojnach napoleońskich. Maida – Somosierra – Fuengirola – Albuera, Polska Fundacja Kulturalna, Londyn 1967.
- Kukiel M., Dzieje oręża polskiego w epoce napoleońskiej 1795-1815, Kurpisz, Poznań 1996.
I tradycyjnie nic dla sprawy polskiej nie wynikło.