Ta bohaterska dziewczyna walczyła w męskim przebraniu w ponad trzydziestu bitwach. Dlaczego wymazano ją z historii?
Żadna inna Polka nie przeszła tak długiego szlaku bojowego. Ona nie tylko założyła męski mundur, ale też w pierwszej linii, z bronią w ręku biła się o niepodległość. Podziękowano jej za to… zupełną wzgardą i zapomnieniem.
Podobno pamiętał ją każdy. Ta osobliwa informacja, podana nie przez postronnego obserwatora, ale przez szanowanego oficera Legionów Polskich, wprawia w konsternację. Bo jeśli była postacią tak rozpoznawalną, budzącą tak wielkie zainteresowanie i falę komentarzy, to dlaczego dzisiaj nie wspomina o niej żaden podręcznik, żaden wykaz polskich bohaterów wojennych czy nawet żaden leksykon legionowy?
A przecież porucznik Konstanty Aleksandrowicz, dowodzący kompanią w 5 pułku piechoty Legionów, pisał z pełną stanowczością:
Wszyscy ci, którzy porwani władczym rozkazem Piłsudskiego znaleźli się w sierpniu 1914 roku w Kielcach, pamiętają drobną, chłopięcą postać, uzbrojoną w olbrzymi kindżał kaukaski. Świeża, okrągła buzia i groźny mars na czole, ruchy nieprzywykłe do męskiego ubrania, no i wyżej wspomniany sztylet. Wszystko to razem wywoływało uśmiech zdumienia graniczący z niesmakiem.
Aleksandrowicz może nie tyle się zgorszył, co raczej zafascynował osobliwym zjawiskiem. Nawet on jednak nie wiedział, z kim dokładnie ma do czynienia. Pisał o „obywatelce Kazi”. Bez nazwiska i nawet bez pewności, że było to jej prawdziwe miano.
„Takie wówczas nosiła imię” – dopowiedział, odnosząc się do pierwszych dni wojny, kiedy to naprędce formowane oddziały kadrowe dążyły do wywołania zbrojnej insurekcji na ziemiach zaboru rosyjskiego. Kazia była w forpoczcie tych działań. I jeśli wierzyć Aleksandrowiczowi, robiła wiele, by brano ją nie za niewiastę idącą na doczepkę za armią, ale za prawdziwą wojowniczkę.
Dziewczyna z kindżałem
Nie udawała mężczyzny – nie było to konieczne w najwcześniejszych tygodniach wojny, gdy setki pań służyły w oddziałach lub je wspierały – ale od kolegów bardzo wiele przejęła. Czy nawet starała się ich prześcignąć. Strój, sposób bycia, gesty… wszystko miało dowodzić, że twardy z niej orzech do zgryzienia.
Z dumnie poważnym namaszczeniem oddawała honory spotkanym oficerom, z jeszcze większym nabożeństwem starała się chodzić wielkimi żołnierskimi krokami, no i w ogóle widać było, że stara się być (a może nawet uważa się) za prawdziwego wiarusa z czasów omal że nie napoleońskich.
Kazia wymaszerowała na wojnę wraz z IV batalionem, dowodzonym przez Tadeusza Wyrwę-Furgalskiego. Służyła jako sanitariuszka. Wzięła udział w pierwszym natarciu na Kielce, wspierała kolegów w trakcie trwających dwa tygodnie walk nad Wisłą. Później była z oddziałem, gdy ten zagalopował się aż pod Warszawę.
„Usługi obywatelki Kazi jako sanitariusza były wprost nieocenione. Obywatelka Kazia w cywilu była jedną z najbardziej cenionych pomocniczek znanego krakowskiego chirurga” – podkreślał porucznik Aleksandrowicz. I wcale nie ograniczał się w swoich pochwałach: „dołączywszy do tego szaloną odwagę, niepoślednią siłę fizyczną i zupełne oddanie się Sprawie, możemy sobie wyobrazić, jak szczęśliwą była kompania, która taki skarb posiadała”.
Dziewczynie niestraszne były wojenne warunki. Z wytrwałością znosiła ciężkie marsze, wszędobylski brud, noclegi na deszczu i chłodzie. Wykazywała się żelaznym zdrowiem, a przede wszystkim – jak podkreślał Aleksandrowicz – „żelaznej woli duszą, która potrafiła opanować ciało”.
Nie zniechęcały jej głód, obtarcia, zarazki i niewyspanie. Robiła co do niej należało, w każdych warunkach. Służba sanitarna nie wystarczała jednak do zaspokojenia jej ambicji.
Podczas gdy inne kobiety, chcąc nie chcąc, wycofały się z armii (zmuszone rozkazem Józefa Piłsudskiego, w myśl którego wszystkie panie miały zostać usunięte z oddziałów), ona zamiast posłuchać przełożonych i zrzucić mundur… zmieniła imię i wojskowy przydział.
„Marzyły się jej tyraliery, ataki na bagnety”
Porucznik Aleksandrowicz zobaczył dziewczynę po raz kolejny jakiś rok później. Już nie była Kazią, ale Kazikiem. I nie opatrywała ran, lecz strzelała do wroga. „Marzyły się jej tyraliery, ataki na bagnety, z zazdrością spoglądała na uprawnionych do noszenia karabinów” – opowiadał oficer.
Pod Krzywopłotami (w listopadzie 1914 roku), w jednej ze szczególnie zaciętych bitew legionowych, wystąpiła jako „prosty szeregowiec”. Biła się następnie pod Łowczówkiem (w grudniu 1914 roku), brała udział w walkach okopowych nad Nidą (wiosną 1915 roku). Aleksandrowicz dobrze poznał koleje jej służby, bo właśnie w okolicach Wielkanocy w drugim roku wojny Kazik trafił do jego oddziału.
Nie była to już owa troszeczkę teatralna, uśmiech na usta wywołująca postać z kieleckiego bruku. Był to bezwarunkowo jeden z najlepszych żołnierzy w kompanii.
Kazik był żołnierzem w całym tego słowa znaczeniu. Nadzwyczaj obowiązkowy, czynny, znający służbę ekspedite. Widać było, że są to najszczęśliwsze chwile w jego życiu, gdy może stać z karabinem gdzieś na wysuniętej wedecie, lub rozwijając się z kompanią w tyralierę.
„Posłusznie meldował, że to jest jego kolejka”
Oficerowi nawet by już nie przeszło przez myśl, że może go gorszyć obecność w oddziale przebranej kobiety. Przyznawał za to, że często czuł się speszony, może nawet zawstydzony, postawą Kazika. On sam nie miał wielkiego przywiązania do wojskowego drygu, nie przepadał za formalnościami i nie garnął się do tworzenia dystansu między sobą i podkomendnymi. Jego żołnierka tymczasem zawsze zachowywała najpełniejszą powagę.
Nieodmiennie stawała do raportu na baczność, zawsze przygotowana i zawsze chętna, choćby już słaniała się na nogach. „Nieraz zdarzyło mi się po ciężkim, forsownym marszu próbować nakręcić sprawę tak, aby Kazik nie był zmuszony pełnić służby w rodzaju placówek lub warty” – wspominał Aleksandrowicz. I zaraz dodał rzecz prostą do przewidzenia: „nigdy mi się to nie udało”.
Kazik nie godził się, by ktokolwiek robił coś za niego, choćby chodziło o najbardziej niewdzięczne czynności. Wyprostowany, dumny i bezkompromisowy „posłusznie meldował, że to jest jego kolejka”.
Żołnierka inspirowała kolegów, budziła w nich determinację i rozpędzała ich marazm. Zarazem zaś w zupełnie osobliwy sposób kreowała atmosferę oddziału. Polscy legioniści znani byli z animuszu i z języka, którego nie powstydziłby się najbardziej elokwentny szewc. Tak było wszędzie, ale nie u Aleksandrowicza. Przy Kaziku nikt bowiem nie pozwalał sobie na rzucanie… ulicznicami.
Żołnierz, bardzo nieraz niewybredny w słowach i klnący o byle co na czym świat stoi, w obecności Kazika zamykał buzię i przerywał najgorętsze dowodzenia, dotyczące najczęściej genealogii najbliższych kolegów. Zauważyłem na przykład, że największy łobuz, batiar, zmieniał się wszechstronnie na lepsze, gdy tylko choć tydzień pomaszerował z Kazikiem w jednej czwórce. Starałem się nawet to wykorzystać.
„Nieuchwytny takt kobiety”
Porucznik nie mógł uwierzyć, jak wielki szacunek otacza kobietę-żołnierza. Podkreślał, że nigdy nie zdarzyło mu się słyszeć choćby jednej cierpkiej uwagi pod adresem Kazika. Nie było żadnych docinków, obelg. Co najwyżej serdeczne żarty, jak to między weteranami, którzy wspólnie zawędrowali do piekła i z powrotem.
Nawet rekruci, ledwo przydzieleni do kompanii i nie znający panujących w niej stosunków, natychmiast „stawali się dla niej tymi dobrymi kolegami, z którymi miała do czynienia dotychczas”. „Podziwiam ten niesłychany, nieujęty w żadne formy, nieuchwytny takt kobiety, otoczonej stale, dniem i nocą przez mężczyzn” – podkreślał Aleksandrowicz. I nie omieszkał dodać, że sytuacja odwrotna zupełnie nie mieściła mu się w głowie. Mężczyzna „zmuszony stale przebywać z kobietami”? Coś takiego nie miałoby prawa się powieść!
Oficer podkreślał, że dla jakiegoś uczonego psychologa przypadek Kazika, a zwłaszcza stosunek kompanii do tej zadziornej kobiety, „byłyby nadzwyczaj ciekawymi obiektami do badań”. Przede wszystkim chciał jednak zwrócić uwagę na bodaj najważniejszy, najbardziej brzemienny w skutki rys charakteru żołnierki. Kazię-Kazika nieustannie rozpierała ambicja.
„Prawdziwie żołnierskie serce”
Na każdym kroku pragnęła udowadniać, że jest zdolna do tego wszystkiego, co mężczyźni. Że nie pozwoli, by cokolwiek, choćby biologia, stanęło jej na przeszkodzie do wykazania własnych możliwości. Gdy członków oddziału zachęcano, by składali rynsztunek na wozach, a przez to dopomagali sobie podczas forsownych marszów, ona – konsekwentnie odmawiała.
Wolała dźwigać ważące do trzydziestu kilogramów wyposażenie i wraz z nim przebywać nawet dziesiątki kilometrów dziennie, niż narażać się na najbledszy cień podejrzenia, że stanowi dla oddziału balast, nie zaś wsparcie. Aleksandrowicz podkreślał przy tym, że nie było w niej „nic teatralnego”, że nie cechowała jej żadna „sztuczna pseudo-męskość”.
Nie zamierzała udawać mężczyzny w zakresie większym, niż zmuszały ją do tego wojskowe regulacje. I osiągała w swojej postawie same sukcesy, bo porucznik podkreślał, że w niczym nie odbiegała na minus od kolegów. Plusów miała za to sporo, choćby ten, że w przeciwieństwie do mężczyzn… chodziła umyta.
„Prawdziwie żołnierskie biło w tej dziewczynie serce” – pisał oficer. Kazia-Kazik nawet nie tyle garnęła się do walki, co wręcz kolekcjonowała bitwy tak, jak spokojniejsi ludzie zbierają znaczki czy pocztówki. Jej ambicją było mieć wszystkie starcia legionowe wpisane w legitymacji żołnierskiej. Łącznie brała udział w przynajmniej trzydziestu bitwach i potyczkach.
„W Konarach otrzymała za waleczność i gorliwą służbę szarżę starszego żołnierza, a w bitwach na Wołyniu wywalczyła sobie wielki srebrny medal waleczności” – pisał Aleksandrowicz. I dodał, na sam koniec: „Nie! Patrząc na Ciebie i myśląc o Tobie, nie uśmiecham się, tak jak w Kielcach, obywatelko Kaziu”.
Zapomniana bohaterka
Kilkustronicowa relacja to jedyne źródło danych o zapomnianej, niedocenionej żołnierce, która przeszła szlak bojowy o wiele dłuższy i bardziej krwawy od większości mężczyzn. Choć osiągnęła tak wiele, nie zdołała wywalczyć sobie miejsca w historii, dostępnego jakby domyślnie i bezwarunkowo tysiącom mężczyzn zaangażowanych w dzieje Legionów.
Nie pisał o niej nikt poza Aleksandrowiczem. Żaden z kolegów czy dowódców, którzy – jak podkreślał oficer – musieli świetnie pamiętać dziewczynę, nie skreślił chociażby kilku zdań o dzielnej wojowniczce. Najwidoczniej po fakcie, gdy opadł już wojenny kurz, nie chcieli oni wracać myślami do przypadku, który tak dalece naruszał obowiązujący podział ról na hardych mężczyzn i słabujące kobiety…
Pewnie sam porucznik i dowódca Kazi byłby gotów rozwinąć swoją opowieść na jej temat. Nie dostał jednak takiej szansy. W październiku 1915 roku odniósł ciężkie rany w bitwie pod Stowygorozem. Kolejne miesiące i lata spędził w krakowskim szpitalu jako inwalida, z trudem utrzymywany przy życiu. To wtedy, podczas nie dającej nadziei na sukces, przewlekłej rekonwalescencji opisał losy koleżanki i podkomendnej.
Zmarł we wrześniu 1918 roku – nie opuściwszy szpitala i nie doczekawszy upragnionej niepodległości. Jego rękopis, przechowywany do dzisiaj w Archiwum Akt Nowych w Warszawie, ujrzał światło dzienne dopiero w latach 30., gdy został przedrukowany w jednym z wojskowych czasopism historycznych. Nie wzbudził jednak większego zainteresowania – przynajmniej nie we fragmencie dotyczącym „kobiety-żołnierza”.
Także wcześniejszy zwierzchnik Kazi, major Tadeusz Wyrwa-Furgalski nie był władny rzucić światła na biografię żołnierki. Zginął w roku 1916 w bitwie pod Kostiuchnówką. I choć pozostawił dość szczegółowe dzienniki z początku wojny, to o „Kaziku” nie wspomniał tam ani jeden raz.
Pośmiertnie awansowano go do stopnia podpułkownika, a jego imię otrzymały ulice we Lwowie, Leżajsku, Krakowie i Warszawie. Kazia na podobne honory nie mogła liczyć. Być może przetrwała wojnę, powróciła do medycznej kariery i skromnie milczała o swoich dokonaniach. Może, ale dużo bardziej prawdopodobne wydaje się, że poległa podobnie jak jej zwierzchnicy i rozliczni koledzy. Tyle tylko, że na nią nie czekały pozgonne wyróżnienia. Mężczyznom wygodniej było o niej milczeć.
***
O Kazi i o innych dziewczynach, które na równi z mężczyznami biły się o wolność piszę w mojej książce: „Niepokorne damy. Kobiety, które wywalczyły niepodległą Polskę”.
Bibliografia:
- K. Aleksandrowicz, Kazik (kobieta-żołnierz), „Niepodległość”, t. 9 (1934).
- W.K. Cygan, Aleksandrowicz Konstanty (1883-1918) „Kostek” [w:] tenże, Słownik biograficzny oficerów Legionów Polskich, t. II, Warszawska Oficyna Wydawnicza Graf, Warszawa 1998.
- T. Furgalski „Wyrwa”, Dzienniki 1913-1916, Księgarnia Akademicka, Kraków 2011.
- W. Lipski, Aleksandrowicz Konstanty [w:] Polski Słownik Biograficzny, t. I, 1935.
- J. Lubicz-Pachoński, Furgalski Tadeusz [w:] Polski Słownik Biograficzny, t. VII, 1948-1958, s. 184-185; Dąbrowski M., Śmierć mjr. Wyrwy-Furgalskiego, „Polska Zbrojna”, nr 182 (1937).
- W. Milewska, J. Nowak, M. Zientara, Legiony Polskie. Zarys historii militarnej i politycznej, Księgarnia Akademicka, Kraków 1998.
- A. Nowakowska, Kazik i Kazia. Symboliczna zmiana płci w walce o niepodległość Polski, „InterAlia. Pismo poświęcone studiom queer”, nr 5 (2010).
Ładny obrazek ludności witającej I-szą Kadrową w Kielcach. W pamietnikach pisano: – w Kielcach witał nas odgłos zatrzaskiwanych okiennic….
To samo pomyslałem widzac ten obrazek :)
Bardziej wierzę spisanym relacjom naocznych świadków niż malowanym obrazom.
Oczywiście obraz ma charakter propagandowy. Większość relacji z wkroczenia do Kielc zawiera informacje, że żołnierzy witała na rogatkach zaledwie garstka ludzi. Natomiast test o Kazi i jej losach nie wydawał się optymalnym miejscem do roztrząsania tego problemu.
Ciekawa historia
Tak nawiasem czemu IPN nie poszuka jej historii
IPN zajmuję się historią od 39 roku.
https://www.1944.pl/powstancze-biogramy/wanda-gertz,812.html#3 – myślę, że wykorzystanie zdjęcia p. Wandy Gertz jako „Kazia” wiele mówi o poziomie tego artykułu.
Pani Agnieszko, ja z kolei myślę, że warto mieć pewność, zanim skrytykuje się cały tekst w oparciu o jedno zdjęcie.
Fotografia ta ukazała się drukiem w 1934 roku w piśmie „Niepodległość” jako ilustracja do tekstu K. Aleksandrowicza. Jest to źródło o wiele pewniejsze, niż strona internetowa Muzeum Powstania Warszawskiego. Mimo to starałem się dochować staranności naukowej i w kwestii tej fotografii konsultowałem się także z dr Anną Nowakowską – autorką biografii Wandy Gertz. Również jej zdaniem *nie* jest to zdjęcie Wandy Gertz.