Ludzie zostali zaprojektowani do picia (Mark Forsyth „Krótka historia pijaństwa”)
Historia ludzi to historia alkoholu – twierdzi Mark Forsyth i próbuje prześledzić, jak napoje wyskokowe od zarania dziejów wpływały na los pojedynczych ludzi i całych imperiów. Okazuje się to nie lada wyzwaniem, zwłaszcza, że autor chce tworzyć książkę lekką, przyjemną i krótką. Czy to w ogóle możliwe?
Dziesięć milionów lat temu przodkowie człowieka zeszli z drzew. Na ziemi ich uwagę przyciągnęły smakowicie pachnące, przejrzałe owoce leżące w leśnym poszyciu. Gdy sfermentowały, zawierały dużo cukru i… alkoholu. Nic dziwnego, że ich konsumpcja okazała się przyjemna. Zjedzenie jednego sprawiało, że miało się ochotę na następny.
Niestety, spożycie zbyt wielkiej ich ilości powodowało osłabienie uwagi i zdolności motorycznych, a to było niebezpieczne i w ówczesnych warunkach groziło nawet śmiercią. By gatunek mógł przetrwać, u praludzi zaszła więc mutacja, dzięki której zaczęli produkować wyjątkowy enzym, nazwany potem dehydrogenazą alkoholową. Pozwalał on radzić sobie z obecnością alkoholu w organizmie lepiej niż inne stworzenia. Tak zaczęła się przygoda ludzkości z alkoholem. Przygoda, która trwa do dziś i pewnie nieprędko (o ile w ogóle) się skończy.
Alkohol w roli głównej
Historię zmagań ludzi z napojami wyskokowymi opisał w książce „Krótka historia pijaństwa” brytyjski pisarz Mark Forsyth. Miał o czym pisać. Procentowe trunki wiele razy w istotny sposób wpływały przecież na dzieje kultury i cywilizacji. Autor podejrzewa nawet, że nasi przodkowie przeszli do osiadłego trybu życia i uprawy roli nie dlatego, że potrzebowali więcej żywności, ale dlatego, że… chcieli produkować alkohol!
Jego wytwarzanie i spożywanie, a także zakazy jednego i drugiego wielokrotnie stawały się przyczyną burzliwych wydarzeń politycznych, społecznych czy religijnych. Zmieniały losy państw, narodów i pojedynczych ludzi. Forsyth zaprasza na wędrówkę po historii z alkoholem w tle, a w zasadzie z alkoholem w roli głównej. Bo ludzie są w niej niekiedy tylko dodatkiem.
Egipskie zabawy
Swoją opowieść autor rozpoczyna dosłownie na samym początku, czyli w momencie, w którym na Ziemi pojawiło się życie, kończy zaś bez mała w dniu dzisiejszym (książka ukazała się w Wielkiej Brytanii w 2017 roku). Po drodze odwiedza zaś kolejne formacje cywilizacyjne i państwowe, od Sumeru, przez starożytne imperia, średniowieczne królestwa, aż po współczesnych Rosjan.
Forsyth ze swadą i humorem opisuje sposoby produkcji, dystrybucji i konsumpcji alkoholu na przestrzeni wieków i wpływ, jaki miały one na życie ludzkie. I choć wydawać by się mogło, że my, Polacy, o piciu wiemy wszystko, z lektury książki można się niejednego dowiedzieć. Na przykład tego, jak wielką rolę pijaństwo odgrywało w obrzędach religijnych w starożytnym Egipcie. Podczas uroczystości ku czci bogini Hathor należało upić się do nieprzytomności, nad czym czuwał zresztą specjalny kapłan. Piciu towarzyszyło:
wymiotowanie, uznawane za religijną konieczność, a także – tu też chyba bez zaskoczenia – współżycie erotyczne wszystkich ze wszystkimi. Rankiem zaś, o brzasku, obecni budzeni byli głośnym biciem w bębny, tamburyny i grzechotki. Tak właśnie bawili się starożytni Egipcjanie…
Taki sam koniec i początek
Upić się należało także podczas greckiego sympozjonu, a pilnował tego szef imprezy, czyli sympozjarcha. Spotkanie często kończyło się tradycyjną pijacką demonstracją, podczas której przebiegano ulicami z hałasem i wrzaskiem, tak by zbudzić śpiących mieszkańców.
Wymiotowanie było powszechne też u Rzymian, na uczcie zwanej convivium. Żołądek opróżniano zarówno przed piciem, by zrobić miejsce, jak i po nim, by ulżyć wnętrznościom. „Wygląda na to, że koniec convivium był identyczny z początkiem – rzygotliwy” – podsumowuje Forsyth. Sama uczta była ważnym elementem ówczesnego życia codziennego, a także sposobem zademonstrowania bogactwa, władzy i pozycji gospodarza.
Wchodzi pies do oberży
W innym rozdziale autor zaprasza czytelników do odwiedzenia oberży w sumeryjskim mieście Ur około 2000 roku przed naszą erą:
Teraz siedzimy przy stole i dostajemy piwo w dzbanie amam, i do tego dwie słomki. Piwo musi być pite przez słomkę. A to dlatego, że sumeryjskie piwo nie jest takie jak nasz cudowny, przejrzysty, bursztynowy nektar.
Jest jak gotowane płatki jęczmienne z ogromną ilością zbitych glutów na wierzchu. Dzięki słomce możemy przedziurawić skorupę i wyssać słodki płyn. Jest masa obrazków Sumeryjczyków przy tej czynności i ludzie w środkowej Afryce nadal tak piją wino palmowe.
Forsyth przytacza też odczytane ze źródeł sumeryjskie dowcipy, niektóre już nie do końca dla nas zrozumiałe: „Pies wchodzi do oberży i mówi: «Nic nie widzę. Otworzę to»”. I uznaje, że jest to najwcześniejszy kawał z serii „wchodzi zwierzę do baru”.
Jeden łyk wina
Dzięki „Krótkiej historii pijaństwa” można też prześledzić, jaką zmianę w podejściu do picia wywołało pojawienie się chrześcijaństwa. Wino uznano wówczas za coś dobrego i traktowano jego istnienie jako absolutnie normalne. „Skoro Jezus dostarczył blisko pięć hektolitrów winka, to dokonał cudu, który należy świętować” – czytamy.
Główny rytuał wczesnego chrześcijaństwa skupiony był też wokół czegoś w rodzaju uczty, czyli wspólnego spotkania, w czasie którego spożywano chleb i pito wino. Stało się to zresztą powodem atakowania wyznawców nowej wiary. Można było ich nazywać gromadą pijaków, sektą i żydowską wersją kultu Dionizosa. Niemniej, ostatnia wieczerza na zawsze zmieniła podejście do picia wina. Jak opisuje Forsyth:
Tamten jeden łyk wina miał zmienić historię świata, gospodarkę światową i nawyki picia w dalekich krajach. Komunia wymaga wina, tak że wszędzie, gdzie dotarło chrześcijaństwo, chrześcijanie musieli zabierać ze sobą wino. Nawrócenie Yorkshire było ciężką sprawą, Islandii – koszmarem.
O piciu lekko i zabawnie
W książce przeczytamy także o piciu w kulturze Wikingów i Azteków, wynalezieniu dżinu i niezwykłej roli rumu w Australii. Poznamy legendę saloonów z Dzikiego Zachodu, powody zamiłowania Rosjan do wódki oraz historię prohibicji w USA. Wszystko to opisane jest językiem potocznym, lekkim i zabawnym, z dużą porcją ironii i dowcipu.
Autor często pisze o historycznych sytuacjach i zachowaniach w kategoriach najzupełniej współczesnych, co daje komiczny efekt. To język dzisiejszych blogów i portali internetowych, tyle że na wyższym poziomie literackim i nieobrażający inteligencji czytelnika. Forsyth opiera się przy tym na naukowych ustaleniach, a listę artykułów i opracowań, z których korzystał, można znaleźć w bibliografii. Konsultował się też z licznymi profesorami, specjalistami z różnych dziedzin. Warto zwrócić na to uwagę, bo przy rozrywkowych książkach tego typu nie zawsze jest to oczywiste.
Znów nic o Polakach…
W „Krótkiej historii…” nie ma natomiast ani słowa o Polsce i Polakach, choć przecież ród Sarmatów coś na temat pijaństwa i alkoholu miałby do powiedzenia. Są za to Rosjanie i ich perypetie z wódką. Jedni powiedzą, że znów zostaliśmy zlekceważeni, a nasz wkład w cywilizację świata pominięty. Inni uznają, że to dobrze, bo w towarzystwie pijaków i ochlaptusów niekonieczne należałoby się pokazywać.
Niedosyt pozostawia na pewno także objętość książki. O historii pijaństwa można przecież napisać tomy (o czym świadczą choćby opasłe „Alkoholowe dzieje Polski” Jerzego Besali). Tymczasem Forsyth zmieścił się na 241 stronach niedużego formatu, a jego książeczka jest naprawdę niewielka.
Od ręki można dorzucić parę czy nawet paręnaście tematów, które uzupełniłyby jego opowieść. Takie jednak było wyjściowe założenie autora – to miała być krótka historia pijaństwa, nie za gruba i nie za obszerna, lekka, łatwa i szybka w czytaniu. Bo kto w dzisiejszych czasach chce czytać grube i trudne książki? A poza tym, jak stwierdza sam twórca, „pełna historia pijaństwa byłaby pełną historią ludzkości i wymagałaby stosów papieru. Zamiast się z nią mocować, zdecydowałem się wybrać pewne momenty”.
Diabelnie dobrzy w piciu
Zakończenie „Krótkiej historii…” można interpretować różnie. Ludzie nigdy nie zrezygnują z picia alkoholu, bo odurzanie się leży w ich naturze i trzeba nadludzkiej woli, by się mu oprzeć. Czy to optymistyczna, czy pesymistyczna konkluzja? Wszystko chyba zależy od tego, kto i kiedy ją ocenia. Forsyth pisze:
Zawsze i wszędzie, gdzie tylko mieszkali ludzie, zbierali się, żeby się upić. Świat doświadczany w trzeźwej samotności nie wystarcza i nigdy nie wystarczał. Środki odurzające, oczywiście, się różnią, ale są zawsze obecne.
Nieco dalej dodaje też:
Ludzie są zaprojektowani do picia. Naprawdę jesteśmy w tym diabelnie dobrzy. Lepsi niż inne ssaki, może poza wiewiórecznikami z Malajów. Nigdy nie stawajcie do pojedynku kto-więcej-wypije z wiewiórecznikiem; a jak już staniecie, nie odpuszczajcie, kiedy zacznie się domagać wyrównania ze względu na różnicę masy ciała.
Kto chce się dowiedzieć, czym są wiewióreczniki i dlaczego tak niebezpiecznie z nimi pić, niech sięgnie po książkę.
Plusy:
- lekki, przyjemny w czytaniu styl
- humor
- oparcie w ustaleniach naukowych
Minusy:
- skrótowe potraktowanie tematu
- brak ilustracji
Zgrzyty:
- brak
Metryczka:
Autor: Mark Forsyth
Tytuł: „Krótka historia pijaństwa”
Wydawca: Wydawnictwo Dolnośląskie
Oprawa: twarda
Liczba stron: 256
Rok wydania: 2018
A książka sama się przetłumaczyła, bo jakoś nazwiska tłumacza nie zauważyłem :-(