Akcja pod Bezdanami. W tym napadzie na pociąg brało udział czterech polskich premierów. Dlaczego tak źle im poszło?
Był wrzesień 1908 roku. Do akcji ruszyli najwybitniejsi i najbardziej doświadczeni działacze PPS, w tym sam Józef Piłsudski. W takim składzie napad na pociąg jadący z Kongresówki do Petersburga nie mógł się nie udać. A jednak prawie wszystko poszło nie tak.
Kiedy pociąg zwolnił na stacyjce Bezdany, do okna przedziału z żandarmami podbiegł szybko wysoki mężczyzna i wziąwszy silny zamach, uderzył kijem w szybę. Ta jednak wytrzymała uderzenie, mężczyzna biegł więc za hamującym pociągiem, uparcie okładając szybę kolejnymi ciosami. Za nim biegli dwaj kolejni mężczyźni, uzbrojeni jednak bardziej z duchem czasu – w mauzery zamiast patyków.
Z zaskoczenia jednak nic nie wyszło – drzemiący dotąd w przedziale żołnierze z eskorty teraz zerwali się na równe nogi i chwycili za broń. Jeden z nich wychylił się z wagonu i zaczął strzelać do biegnących. Ci jednak nie pozostali dłużni i żandarm wkrótce zawisł bezwładnie na schodach, a pociąg ciągnął go po peronie.
Po kilku ciosach szyba w końcu uległa, powstały otwór był jednak na tyle mały, że mężczyzna z kijem zamiast wrzucić trzymane w drugim ręku zawiniątko i odbiec na bezpieczną odległość, przeciskał je niemal siłą. Kiedy bomba – bo rzecz jasna była to bomba – wpadła do przedziału, siła eksplozji ciężko raniła tylko jednego z żołnierzy, cały zaś impet poszedł w okno i cisnął biegnącymi po peronie mężczyznami na pobliski płot.
Niewypały i… śledzie w gazecie
W tym samym momencie od strony lokomotywy działy się rzeczy nie mniej groteskowe. Mężczyzna pracowicie umieścił dynamit pod torami, aby uniemożliwić pociągowi ucieczkę. Przysypał ładunek ziemią, ale nie zwrócił uwagi, że była ona wilgotna. Kiedy usiłował go odpalić, ten nie eksplodował. Zdesperowany mężczyzna wyciągnął więc browning i zaczął gorączkowo strzelać nim w… lokomotywę. O dziwo skutecznie – kolejarzom puściły nerwy i mężczyzna opanował sytuację, wyprowadzając ich z pojazdu.
Akcja toczyła się też w trzecim punkcie, w budynku dworca. Miał on zostać opanowany, więc podróżni i pracownicy kolei zostali spędzeni do jednego miejsca i byli pilnowani przez uzbrojony oddział, by nie przeszkodzili w napadzie. I tu jednak poszło niezupełnie zgodnie z planem. Napastnicy byli tak zaabsorbowani strzałami na zewnątrz, że ludzie, równie zaaferowani, zaczęli rozłazić się po terenie stacji.
Owszem, wkrótce udało się zamknąć wszystkich na powrót w budynku, tyle że pilnował ich mężczyzna trzymający w jednym ręku pistolet, w drugim zaś wyglądające na bombę zawiniątko ze starych gazet. Miał szczęście, że tłum zachowywał się karnie, gdyż owe gazety nie zawierały bynajmniej dynamitu, lecz… kilka całkiem zwyczajnych śledzi.
Akcja pod Bezdanami – wielka legenda Józefa Piłsudskiego, jedyna akcja bojówki, w której brał udział, była napadem kompletnie spartaczonym, choć uczestniczyli w niej naprawdę najwybitniejsi bojowcy, jak Edward Gibalski, Józef Kobiałko, Aleksander Lutze-Birk i wreszcie czterech późniejszych polskich premierów: Tomasz Arciszewski, Walery Sławek, Aleksander Prystor i oczywiście sam Piłsudski.
„Niewyraźność stosunków dowódcowych”
Nieporadność jej wykonania była szokująca również z tego powodu, że planowano ją prawie rok, a żeby ją sfinansować, dokonano kilku innych napadów, w tym dwóch na pociągi – w Tumlinie i Sławkowie, i – każdy z nich był znacznie bardziej efektowny, a już na pewno bardziej profesjonalny.
Ilość błędów była tak duża, że podczas późniejszego przesłuchania partyjnego Piłsudski uznał za stosowne wytłumaczyć się z nich: „Męczyła mnie ogromnie niewyraźność stosunków dowódcowych: nie byłem wyraźnie wyznaczonym dowódcą. Wskutek tego nie chciałem wchodzić w rozmowy co do roli, jaką poszczególni ludzie odgrywać będą”.
To podstawowe zaniedbanie – brak wyraźnie określonego dowódcy, potwierdzał też Edward Gibalski: „Wyczuć i wyrozumować można było, że Mścisław będzie dowodził i że on rozkazuje, powiedziane to jednakże nie było i nie było przez to wyraźnych rozkazów”. To jednak właśnie było podstawowym błędem Piłsudskiego.
Tymczasem na peronie rozgrywał się drugi akt groteski. Po wybuchu w przedziale eskorty Tomasz Arciszewski ruszył, by sprawdzić, jak wygląda sytuacja. Kłopot w tym, że wybuch był za słaby i nie wybił nawet wszystkich okien, nie mówiąc o drzwiach. Przedzierał się więc przez sąsiedni przedział, depcząc po pasażerach, którzy w strachu padli na podłogę. Kiedy dotarł wreszcie na miejsce, nie mógł nic zobaczyć, ponieważ lampa acetylenowa się nie paliła. Władysław Pobóg-Malinowski wyjaśniał, że zamiast nalać do niej wody przez odpowiednią dziurkę, zanurzyli całą lampę w wodzie i przez to uszkodzili jej konstrukcję.
Niewiele brakowało…
Kiedy w końcu Arciszewski, posługując się latarką, ujrzał wnętrze przedziału, zauważył tam tylko czterech żołnierzy, w tym jednego martwego. Pozostali zbiegli na drugą stronę torów i zniknęli w lesie – mogąc w ten sposób wezwać posiłki. Brak oświetlenia o mało nie doprowadził do kilku sytuacji, w których na włosku wisiał los II RP. W ciemności Piłsudski prawie zastrzelił Aleksandra Lutze-Birka, a Józef Kobiałko – Walerego Sławka. Niewiele brakowało, a zabrakłoby też Tomasza Arciszewskiego – podczas odwrotu uderzył się w głowę, zemdlał i zabłądził w lesie, pozostali zaś spokojnie poszli dalej.
Mogło zdarzyć się również tak, że napad – choć ostatecznie udany – nie przyniósłby znaczącego zastrzyku gotówki. Przede wszystkim wcześniejszy zwiad nie dawał wyobrażenia o przewożonych kwotach – spodziewano się od 100 tysięcy do miliona rubli.
Nie wiedziano też, w jakiej formie pieniądze będą przewożone, poszukiwania ich były więc chaotyczne. Pobóg-Malinowski opisuje perypetie Lutze-Birka w przedziale towarowym, gdzie zamiast skrzyń z gotówką zastał on coś w rodzaju wielkiej szafy czy sejfu:
Po krótkim namyśle, na chybił trafił, wybrał połowę prawą. Założono pod zamek pocisk dynamitowy, czterokluskowy, obliczony na skrzynkę, o której mówiły wywiady. Huk – dym. Pocisk okazał się za silny: rozsadził zupełnie nie tylko zamek, lecz i drzwiczki. Okazało się przy tym, że wewnątrz szafki ukryte są skrzynki drewniane, zaopatrzone równie w mocne zamki. Lutze-Birk podniecony i poirytowany niespodziewanymi przeszkodami pędzi z brankardu do wodociągu, by przydźwigać stamtąd siekierę i łom. Rozbija skrzynki, ale wewnątrz były mniejsze skrzynki.
Rzecz jasna również z mocnymi zamkami. W tym momencie padł sygnał do odwrotu. Lutze-Birk nie zdążył dostać się do lewej połowy szafki, w której właśnie, jak się okazało, przechowywana była lwia część pieniędzy.
Następnego dnia „Kurier Litewski” w artykule Milionowa ekspropriacja donosił:
Bezdany. Dziś w nocy dokonano napadu na pociąg pocztowy, przy czym rzucono kilka bomb. Spośród ochrony wojskowej zabito żandarma, zraniono zaś ciężko jego towarzysza i czterech żołnierzy. Kto dokonał napadu i czy zabrano jakie sumy – nie wiadomo… Jak słychać, w napadzie na pociąg dążący z Warszawy do Petersburga wzięło udział 40 osób. Skonfiskowana suma, wedle niesprawdzonych dotąd pogłosek, sięgać miała miliona czterdziestu tysięcy rubli.
W rzeczywistości w akcji wzięło udział siedemnastu bojowców, a zrabowana kwota wynosiła 200 tysięcy rubli. To nie majątek, ale akurat na tyle dużo, żeby pozwoliło to Piłsudskiemu wyjechać do Galicji i rozpocząć prace nad tym, co pochłaniało go od dłuższego czasu – rozwojem Związku Walki Czynnej.
Źródło:
Powyższy tekst stanowi fragment książki Wojciecha Lady pt. Polscy terroryści, która ukazała się nakładem wydawnictwa Znak Horyzont.
Tytuł, lead, ilustracje wraz z podpisami, informacje i wyjaśnienia w nawiasach kwadratowych, wytłuszczenia oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany podstawowej obróbce redakcyjnej w celu wprowadzenia częstszego podziału akapitów. By zachować integralność tekstu, usunięto z niego przypisy znajdujące się w wersji książkowej.
To oni wywalczyli polską niepodległość:
Wojciech Lada
Polscy terroryści
Sklep | Format | Zwykła cena | Cena dla naszych czytelników |
paskarz.pl | 44.90 zł | 30.53 zł idź do sklepu » |
cóż napad sie udał a reszta to konfabulacje autora – ale może się sprzeda a przy okazji uda ośmieszyć Piłsudskiego – cóż można i tak uprawiac politykę chociaż warto by to robić dobrze albo przynajmniej się starać …
Piłsudski ma dużo za uszami, a jego gloryfikowanie jest nieuzasadnione. Dla otumanionych ślepców II RP to wzór do naśladowania .
Cyt: „Brak oświetlenia o mało nie doprowadził do kilku sytuacji, w których na włosku wisiał los II RP”. Tzn, że gdyby zginął jeden z tych czterech wybitnych zapewne premierów wówczas to moglibyśmy nie odzyskać niepodległości? Co to za bzdura?!?