Jak humanitarnie zabić człowieka? Amerykanie od dwustu lat szukają idealnej metody egzekucji. Zwykle z opłakanym skutkiem
W latach 1890-2010 w Stanach Zjednoczonych wykonano wyroki śmierci na łącznie 8776 osobach. Z opublikowanych niedawno wyliczeń wynika, że 3% tych egzekucji zakończyło się kompletną fuszerką, przez którą 276 osób konało w męczarniach. Czy istnieje w ogóle „humanitarny” sposób uśmiercania ludzi? Czy może istnieć?
Pierwsze amerykańskie ustawy karne, jeszcze z epoki kolonialnej, były wyjątkowo bezwzględne i brutalne. Według tak zwanego kodeksu Dale’a przyjętego w 1611 roku bardzo łatwo można było trafić na szubienicę. Śmierć groziła za nielicencjonowany ubój bydła, za niszczenie zbiorów, bluźnierstwo czy nawet za nielicencjonowany handel z Indianami. Wydawać by się mogło, że amerykańscy kaci, zbierający doświadczenie już od czasów najwcześniejszych kolonistów, zdążyli nabrać wprawy w wymierzaniu surowej sprawiedliwości. Z tym założeniem nie zgodziłby się na pewno Black Jack Ketchum, czyli Thomas Edward Ketchum urodzony 31 października 1863 roku w Teksasie.
Zawinił brak doświadczenia? Zawodne szubienice
Był to jeden z ostatnich prawdziwych bandytów na Dzikim Zachodzie. Nie udało mu się dorównać sławie Billy’ego Kidda, czy Patta Garretta, jednak dał się poznać jako herszt groźnego gangu napadającego na pociągi. Kiedy wreszcie został pojmany, skazano go na śmierć przez powieszenie. Kara miała mu zostać wymierzona 26 kwietnia 1901 roku w miasteczku Clayton w stanie Nowy Meksyk.
Lokalni stróże prawa nie mieli specjalnie dużych osiągnięć ani doświadczenia w dziedzinie dokonywania egzekucji. Być może dlatego nie spieszyli się z wykonaniem wyroku śmierci, jednak kiedy zaczęły się pojawiać plotki o możliwej próbie odbicia więźnia, sprawy nie dało się dłużej odwlekać. W dniu egzekucji do miasteczka zjechały tłumy gapiów. Aby wszystko poszło zgodnie z planem, na wszelki wypadek w nocy przetestowano szubienicę z użyciem ciężkiego worka z piaskiem.
Gdy następnego dnia wieszano Black Jacka, nikt nie pomyślał o tym, by wyjąć ów worek, przez co egzekucja okazała się wyjątkowo spektakularna – lina naprężyła się niczym drut i… urwała skazańcowi głowę. Gdy ciało uderzyło o ziemię, jeszcze przez kilka chwil trzymało się na nogach. Przed pochówkiem głowę Ketchuma przyszyto do reszty zwłok. Mimo tej i wielu innych wpadek, w Ameryce skazańców wieszano przez kolejne dziesięciolecia. Jak wspomina Helen Prejean w swojej poruszającej książce „Przed egzekucją”:
Przestępców w Luizjanie wieszano aż do chwili, gdy legislatura stanowa ustanowiła w 1940 roku, że krzesło elektryczne jest bardziej humanitarne i skuteczne. Wieszanie nie zawsze się udawało. Zakładając pętlę na szyję skazańca, trzeba było właściwie umieścić węzeł, gdyż w przeciwnym wypadku ofiara umierała w męczarniach, dusząc się albo – co gorsza urywało jej głowę.
Według wspomnianych na początku badań, opublikowanych w 2014 roku w pracy „Gruesome Spectacles: Botched Executions and America’s Death Penalty” egzekucję przez powieszenie pomiędzy 1890 a 2010 rokiem wykonano na 2721 osobach. 3,12%, czyli egzekucje 85 osób, zostały spartaczone. Jeden z amerykańskich sędziów, cytowany w rzeczonej pracy, stwierdził, że dalsze wieszanie wieszanie skazańców to paskudna pozostałość wcześniejszych, mniej cywilizowanych czasów, gdy nauka jeszcze nie opracowała odpowiednich medycznych metod kończenia ludzkiego życia.
Czy rażenie prądem jest humanitarne?
Egzekucję na krześle elektrycznym – o której autorka książki „Przed egzekucją” pisze, że powszechnie uchodziła za postępową i humanitarną – zaczęto praktykować w 1890 roku. Wówczas w więzieniu Auburn w stanie Nowy Jork uśmiercono pierwszego więźnia z pomocą „elektrycznej eutanazji”, jak to wówczas określono.
Pomysł na przeprowadzanie egzekucji z pomocą elektryczności narodził się w dość nietypowy sposób, który miał wiele wspólnego ze słynnym Thomasem Edisonem i jego rywalizacją z George’em Westinghousem, współwłaścicielem koncernu Western Union Company. Aby pogrążyć przeciwnika, firma Edisona zaczęła prowadzić zakrojone na szeroką skalę demonstracje udowadniające, że rozwiązania Westinghouse’a – zwłaszcza stosowanie prądu zmiennego zamiast stałego – są śmiertelnie niebezpieczne. Aby przekonać żądną sensacji publikę publicznie rażono prądem zwierzęta. Ludzie bardzo szybko zrozumieli, że tym samym sposobem można zabijać także ich.
Nowinka, jaką było krzesło elektryczne nie w każdym stanie przyjęła się od razu. Dla przykładu w Kalifornii więźniów czekał stryczek do 1937 roku, a w Luizjanie wieszano ich aż do 1940 roku, kiedy to stanowa legislatura zadecydowała, że bardziej humanitarne jest zabijanie prądem.
Pierwszym człowiekiem, który został skazany na krzesło elektryczne był Wiliam Kemmler, który w 1889 roku zarąbał swoją żonę toporem. Został szybko osądzony i otrzymał wyrok śmierci. Miał to nieszczęście, że został królikiem doświadczalnym w dziedzinie zabijania prądem. Choć nikt wcześniej nie przetestował jej ludziach, w opinii ekspertów miała to być najlepsza, najnowocześniejsza i najbardziej ludzka metoda wykonywania kary śmierci.
Kemmlera posadzono na krześle elektrycznym w 1890 roku i to na nim sprawdzono, jaki ładunek zabija skazańca. Najpierw rażono go prądem o napięciu 700 woltów przez 17 sekund. Gdy prąd przestał płynąć, skazaniec był nadal żywy, choć miał spaloną odzież i poparzone ciało. Przy drugim podejściu impuls elektryczny miał już napięcie 1030 woltów i trwał przez około dwie minuty. Po tym czasie z Kemmlera została kupa zwęglonych szczątków i wypełniający pomieszczenie swąd i dym. Widok był tak makabryczny, że dwoje świadków zemdlało.
Mimo upływu lat, rozwoju techniki i późniejszego wypróbowania różnych konfiguracji, metody nie udało się doprowadzić do perfekcji. Przekonał się o tym Horace Franklin Dunkins, mieszkaniec stanu Alabama, który został w 1980 roku skazany na śmierć za gwałt i morderstwo dokonane na 26-latce. Wielokrotnie wnosił on apelacje, jednak nic one nie dały. W 1989 roku zasiadł na krześle elektrycznym. Od pierwszego użycia tego narzędzia uśmiercania więźniów minęło 100 lat, jednak i tym razem skazańca nie czekała bezbolesna śmierć. Ze względu na kłopoty ze sprzętem, egzekucja Dunkinsa trwała koszmarne 19 minut! Według badań przedstawionych przez Austina Sarata, z 4374 wyroków wykonanych tą metodą, spartaczone zostały 84, czyli 1,92%.
Komory gazowe trujące zbyt wolno
8 marca 1921 roku legislaturze stanu Nevada przedstawiona została propozycja zmiany sposobu wykonywania kary śmierci. Zamiast na krześle elektrycznym, skazańcy mieliby ginąć w komorze gazowej. Już w grudniu tego samego roku został wydany pierwszy wyrok skazujący więźnia na zagazowanie, choć w historii jako pierwsi wykorzystali ten koncept żołnierze francuscy, w 1791 roku zabijając zbuntowanych niewolników z Dominikany.
25 stycznia 1923 roku organa sprawiedliwości stanu Nevada odrzuciły ostatnią prośbę o łaskę Gee Jona, osądzonego za morderstwo pierwszego stopnia. Egzekucja miała nastąpić 8 lutego. W celu zabicia więźnia w dawnym zakładzie fryzjerskim znajdującym się na terenie więzienia zbudowano odporną na wycieki komorę gazową z siecią wentylatorów i rur oraz z szybami pozwalającymi na obserwowanie skazańca. Do uśmiercenia go miała zostać użyta substancja rzekomo zdolna zabić po jednym oddechu, która po podgrzaniu miała zmienić się z cieczy w gaz. Niestety był z tym duży problem z powodu zbyt niskich temperatur (egzekucję wyznaczono na środek zimy).
Przez awarię ogrzewania wypełnianie komory gazem trwało znacznie dłużej niż powinno, przez co więzień umierał aż 6 minut. Co więcej, z powodu pęknięć w ścianach istniało spore ryzyko, że zatrują się też widzowie. Ta metoda nie cieszyła się specjalnym powodzeniem. Użyto jej od 1890 do 2010 roku 593 razy, z czego aż 32 razy (5,4%) coś poszło nie tak.
Śmiertelne zastrzyki. Najbardziej nieludzka z metod?
Według badań najczęściej dochodzi do błędów przy uśmiercaniu więźniów zastrzykiem. Jak pisze Helen Prejean w książce „Przed egzekucją”, zabijanie zastrzykiem z trucizną jest popularną metodą ponieważ nie towarzyszą mu żadne widome oznaki bólu. Po raz pierwszy ten rodzaj kary dla skazańca zastosowano w stanie Oklahoma w 1977 roku. Prejean opisuję ją, zadając przy tym ważne i niepokojące pytania:
Czy przymocowywanie do stołu z rozłożonymi ramionami w oczekiwaniu, aż śmiertelna ciecz rozpłynie się po ciele, łagodzi lęk przed śmiercią tylko dlatego, że zabija substancja chemiczna zamiast prądu elektrycznego albo sznura? Najpierw działa pentatol sodu, powodujący, że traci się przytomność, następnie bromek pankuronium paraliżujący oddech, a w końcu chlorek potasu zatrzymujący akcję serca. Mamy tu do czynienia z wyrafinowanym oszustwem, żałosną maskaradą. Zabójstwo przedstawia się jako zabieg medyczny. Pielęgniarz naciera nawet ramię pacjenta alkoholem przed wbiciem igły, aby uniknąć zakażenia.
Spośród ponad tysiąca egzekucji dokonanych tym sposobem aż ponad 7% zostało sfuszerowanych, czyli 75 osób narażono na niepotrzebne cierpienie.
Z danych statystycznych wynika, że najbardziej humanitarną metodą, przy której praktycznie nie zdarzają się wpadki jest… rozstrzelanie. W ten sposób od 1890 roku uśmiercono 35 osób bez większych kłopotów. Nikt nie prowadzi jednak statystyk, dotyczących tego, jak taka praca wpływa na członków plutonu egzekucyjnego.
Źródła informacji:
- Kudlac Ch.S., Public Executions. The Death Penalty and the Media, Praeger 2007.
- Pojman L.P., Reiman J., The Death Penalty, Rowman&Littlefield Publishers, Inc. 2000.
- Prejean H., Przed egzekucją, Mando 2018.
- Roth M.P., Crime and Punishment. A History of the Criminal Justice System, Wadsworth 2011.
- Sarat A., Gruesome Spectacles, Stanford University Press 2014.
Najbardziej humanitarna jest gilotyna
Ale gilotyny nie ma w USA…
A co do Francuzów to nie wiem skąd takie informacje ale na pewno wkradł się błąd geograficzny, wyspa na której wybuchło to powstanie niewolników nazywa się Haiti a nie Dominikana…
+ jeśli data jest poprawna to w 1791 roku mówienie o żołnierzach napoleońskich jest co najmniej nietrafione
Jeśli już to powstanie wybuchło na Hispanioli, zwanej inaczej San Domingo
Jacy biedni ci skazańcy.. powinni umierać naturalnie, że starości leżąc sobie w pokoju hotelowym że wszystkimi wygodami.
nie widze zadnego problemu w tych procentach – problem jest jesli skazaniec przezyje.
..a kiedy mordowali,przejmowali się czy będzie to humanitarne ???!!
Moim zdaniem metoda egzekucji powinna byc identyczna jak zbrodnia skazanego naprzyklad:
Za gwalt i uduszenie – penetracja skazanego za pomoca automatycznego dildo, z iniekcją nasienia z banku spermy, a nasztępnie uduzenie przy pomocy obroży hydraulicznej.
Za zastrzelenie kogoś – rozstrzelanie.
Za utopienie – utopienie.
Za pobicie i wyrzucenie z mostu – pobicie i wyrzucenie z mostu.
Za rozstrzaskanie toporem głowy ofiary – roztrzaskanie toporem glowy skazanca.
Wiekszosc z tych czynnosci mozna zautomatyzowac, aby kaci nie ponosili szkod psychicznych przy egzekucjach.
Powinni to rozważyć. Bo cóż to za kara? Ktoś torturował niewinną osobę, zadawał jej rany itp a w zamian stara się wymyślić jakąś metodę, żeby oprawca nie cierpiał? To jakiś żart. Powinien poczuć to co ofiara a nawet więcej. Bo on dla ofiary nie miał litości
Najbardziej ludzkie było by dożywotnie odizolowanie skazańców w zamkniętych obozach ciężkich robót . Resocjalizacja przez pracę dożywotnią !
Resocjalizacja oznacza przywrócenie społeczeństwu. :) Wystarczyłaby praca dożywotnia lub eliminacja w przypadku oporu.