Gdy oni się obżerali, pół Polski głodowało. Dlaczego warto odkrywać mroki Dwudziestolecia?
Podobno człowiek jest tym, co je. Jeśli to prawda, przeciętny przedwojenny Polak byłby niemalże niczym. A swoje przeżycie zawdzięczałby wyłącznie mądrości kobiet.
Gdyby ktoś uparł się, aby potraktować najnowszą propozycję Zaprutko-Janickiej „Dwudziestolecie od kuchni” jak osobliwą retro książkę kucharską, to czemu nie? Ktoś taki będzie całkiem usatysfakcjonowany otrzymując przepis na skuteczne odczynienie uroków, aby na przykład domowy chleb wyszedł rumiany, smaczny i pożywny. Znajdzie tu niezawodny sposób na błyskawiczne ugotowanie fasoli czy grochu, a jak najdzie go ochota na modną eko-wege-przekąskę, pozna przedwojenną metodę robienia chrupiących „paluchów z mąki żytniej lub pszenicznej grubej”. Do tego autorka dokłada w pakiecie mnóstwo porad prababek na zachowanie czystości, przechowywanie pożywienia i odpowiednią żonglerkę kaloriami na wypadek niedoboru żywności.
Mniej tu tego wszystkiego niż w jej poprzedniej pracy, „Okupacja od kuchni”, która rzeczywiście w sporym stopniu była książką kucharską ze stosownymi aneksami w postaci przepisów. Jednak także „Dwudziestolecie” zaspokaja pod tym względem wszystkie oczekiwania, a po drugie – posiada mnóstwo innych atutów. Jest bowiem pozycją nie tyle na temat tego, co spożywano, ile o tym dlaczego czegoś nie jadano i czemu właściwie jadano tak niewiele. To książka traktująca o przedwojennej Polsce: biednym i głodnym kraju.
Wojna w międzywojniu
Między pierwszą a drugą wojną światową w Polsce nieustannie toczyła się inna wojna – miasta ze wsią. Całkiem dosłownie, bo w grę wchodziła tu nie tylko rozgrywka dyplomatyczna między ludowcami a obozem piłsudczykowskim, ale niepokojąco często odzywały się także karabiny – również maszynowe. Padały trupy, a przegrani trafiali do więzień i obozów.
Może brzmi to jak gruba przesada, ale nią nie jest. Zaprutko-Janicka przytacza przykład rozruchów, do jakich doszło w Krakowie 23 marca 1936 roku: Podburzony odezwami wiecowymi tłum około 5000 osób ruszył w kierunku śródmieścia. Na ulicy Basztowej demonstrantów zatrzymał kordon uzbrojonych policjantów. Tak naprawdę nie wiadomo, z której strony padły pierwsze strzały – pisze autorka, nieco dalej podając liczbę ofiar: 8 zabitych, 25 rannych, w tym 14 z ranami postrzałowymi.
Ale wydarzenia opisane przez Zaprutko-Janicką nie były jakimś wyjątkiem. Analogiczne zdarzenia rozegrały się równolegle we Lwowie. Kilka miesięcy później, w sierpniu, policja zabiła 19 chłopów podczas demonstracji w trakcie Święta Czynu Chłopskiego. Mniej więcej w tym samym czasie aresztowano kilkuset najwybitniejszych działaczy ludowych. Rok później, 16 sierpnia, rozpoczął się tzw. Wielki Strajk Chłopski, który objął teoretycznie całą Polskę, w praktyce – najgwałtowniejszy przebieg miał w Małopolsce. Wzięło w nim udział łącznie kilka milionów chłopów, choć bezpośrednio w demonstracjach uczestniczył ułamek procenta tej liczby. Nie zmienia to faktu, że śmierć poniosło 44-67 protestujących (liczby nie są zgodne). Policja otworzyła do tłumu ogień z karabinów maszynowych. Po jej stronie, mniejsze lub większe obrażenie odniosło 108 funkcjonariuszy.
Wszystkie te informacje padają tu nie po to, by szokować brutalnością sanacyjnego aparatu represji, lecz aby uświadomić czytelnikowi, że międzywojenna bieda była tak silna, że doprowadziła do powstania wielomilionowej masy skrajnie zdesperowanych ludzi, którą do wybuchu mógł doprowadzić byle impuls. Przyczyny były jednak bardziej złożone, niż może się wydawać.
Zabory uniemożliwiły skuteczne rozwikłanie problemów wsi, ponieważ każde z zaborczych mocarstw rozwiązywało je dotąd na swój sposób, co po zjednoczeniu Polski doprowadziło do chaosu. Prosty przykład. W grudniu 1918 roku przeciętny chłop z dnia na dzień stracił orientację komu sprzedawać swoje towary, bo dotąd kierował je w stronę Wiednia czy Petersburga, a teraz musiał przehandlować je na rynku wewnętrznym, który jeszcze nie powstał.
Ponadto, mimo że pod koniec XIX wieku rolnictwo nawet w Rosji stało się nieporównywalnie bardziej efektywne, nie oznaczało to wcale, że ilość produkcji rolnej stanie się wystarczająca. W tym samym bowiem momencie wielokrotnie wzrosła migracja ze wsi do miast; dotychczasowi chłopi zamieniali się w robotników, tworząc nową, wiecznie głodną masę ludzką. Na to wszystko nałożyły się zniszczenia I wojny światowej (Zaprutko-Janicka podaje liczby: na 90% ziem Polski toczyły się walki, z czego 25% stanowiły skrajnie destrukcyjne zmagania pozycyjne), szaleńcza wręcz inflacja i, rzecz jasna, globalny kryzys gospodarczy, który doprowadzał do ruiny ludzi w takich krajach jak USA czy Francja. Cóż dopiero powiedzieć o tych dziwnych ekonomicznych puzzlach, jakimi jawiła się wówczas Polska.
Sztuka ćwiartowania zapałki
To wszystko niezależne przyczyny biedy, która dotykała wszystkich – bynajmniej nie tylko chłopów. Ale – o czym rzadko się pisze i jest to wielki atut „Dwudziestolecia od kuchni” – wina tkwiła też po stronie rządzących.
Państwo polskie, choć drobnych przestępców tępiło niczym wszy, samo było największym paskarzem w kraju. Szeroki asortyment produktów był dostępny tylko za pośrednictwem oficjalnych przedsiębiorstw. Monopolem objęte były np. zapałki, cukier, sól, tytoń czy spirytus. Skrupulatnie, nie szczędząc sił urzędniczych i czasu służb mundurowych pilnowano, by utarg się zgadzał. I by nikt nie robił konkurencji machinie państwowej. Nic dziwnego, że monopole przynosiły kilkadziesiąt procent wpływów budżetowych! W efekcie zwyczajnie Polacy musieli płacić absurdalne ceny, za rzeczy całkiem zwyczajne. Kilogram cukru kosztował przed II wojną światową 1,5 złotego, co w przybliżeniu odpowiada dzisiejszym piętnastu złotym – pisze Zaprutko-Janicka, dodając, że ten sam cukier wyeksportowany na wyspy brytyjskie kosztował równowartość ówczesnych 17 groszy.
Przysłowiowe dziś dzielenie zapałki na czworo, w tamtych czasach było codzienną praktyką tysięcy rodzin, zwłaszcza wiejskich. Przejawy niezadowolenia i protestu tłumiono czasem karabinami, ale częściej propagandą. Gazety z końca lat 20., wyczuwając doskonale nastroje społeczne, za cel wzięły sobie chłopka roztropka, który uprawiał bezwzględne paskarstwo kosztem ludności miejskiej – zauważa autorka. Prasa w tamtym okresie była tubą propagandową władz, poddaną ścisłej cenzurze. To państwowa elita więc usiłowała łagodzić nastroje w bliższych sobie miastach, wskazując chłopa jako przyczynę niepokojów i wroga. Chłop zaś miał tyle, że w raz posolonej wodzie na ziemniaki gotował nawet tydzień, bo nie stać go było na sól. Przeklinając, rzecz jasna, rząd i mieszkańców miast. Sytuacja była patowa.
Kobieta w mroku
Dużo tu o polityce, ale urokiem „Dwudziestolecia od kuchni” jest właśnie to, że mówi o niej, tyle że przez pryzmat codzienności – choćby nawet tak przyziemnej jak gotowanie ziemniaków. Zresztą, wbrew tytułowi wcale nie o kuchni pisze Zaprutko-Janicka najwięcej. Równoważnymi wątkami są tu rodzące się w bólach myśli o prawach kobiet – choć większości z nich wciąż jeszcze nie mieszczące się w głowach. I nie tylko.
Zmiany obyczajowe w modelu polskiej rodziny – bardzo jeszcze XIX-wiecznym, mimo że emancypacja kobiet postępowała gwałtownie. Wynalazki techniczne z dziedziny AGD – wszelkie kuchenki, lodówki, żelazka elektryczne… Urządzenia, dzięki którym mieszczańskie domy w dwudziestoleciu zaczęły całkiem przypominać te dzisiejsze (nawiasem mówiąc, architektura wnętrza również Zaprutko-Janicką zainteresowała!). Wreszcie bodaj najbarwniej opisane życie codzienne ówczesnej wsi polskiej, nie aż tak bardzo różniącej się mentalnie i dietetycznie od tej sprzed kilku stuleci (dość poczytać prace ówczesnego etnografa, Seweryna Udzieli, o podkrakowskich wioskach).
Mówiąc krótko, „Dwudziestolecie od kuchni” to rzecz wielowątkowa, tak jak wielowątkowe jest każde życie codzienne. Zaprutko-Janicka z tego natłoku tematów, ułożyła zwartą opowieść o przedwojennej Polsce. Bardzo odległą od podręcznikowej narracji wspominającej niemal wyłącznie o sukcesach odrodzonego państwa, a wszystkie mroki tego okresu zamiatającej pod dywan. Autorka pisze, co prawda, głównie o owych mrokach, ale pozytywnym aspektem jest opis tego, jak usiłowano sobie z nimi radzić. Głównie zresztą wyobraźnią i rękami kobiet.
Plusy:
- Zwrócenie uwagi na obecny przez całe Dwudziestolecie konflikt miasta z wsią i ludowców z sanacją (pytanie, co było przyczyną, a co echem pozostaje – także tu – otwarte)
Minusy:
- Tylko w detalach. Ciekawe byłoby np. pokazanie, jakie uprawy zostały najbardziej zniszczone przez wojnę, a więc jakiego rodzaju pożywienia występował największy niedobór. Albo jak brak jakich składników żywnościowych powodował najpowszechniejsze w Dwudziestoleciu choroby. Ale to ciekawostki – ich nieobecność nie wpływa na jakość książki
Zgrzyty:
- Brak
Metryczka:
Autor: Aleksandra Zaprutko-Janicka
Tytuł: „Dwudziestolecie od kuchni. Kulinarna historia przedwojennej Polski”
Wydawca: CiekawostkiHistoryczne.pl
Oprawa: twarda
Liczba stron: 288
Data wydania: 2017
Poznaj dramatyczną codzienność naszych prababek, które zmagały się z biedą, głodem i dyskryminacją:
Aleksandra Zaprutko-Janicka
Dwudziestolecie od kuchni
Sklep | Format | Zwykła cena | Cena dla naszych czytelników |
paskarz.pl | 39.90 zł | 26.99 zł idź do sklepu » |
po wojnie szczególnie długoletniej zawsze jest bieda, głód.
Ten artykuł śmierdzi komunistyczną propagandą! Tak się składa, że mam autentyczne pamiętniki mojego dziadka, chłopa przedwojennego! Opisuje zupełnie inną rzeczywistość! Dość powiedzieć, że poziom życia był w Polsce dużo wyższy niż w wielu krajach Europy (np. Finlandia)! Gdyby nie ta II Wojna ech…
@Jarosław To nie jest komunistyczna propaganda, tylko prawda. Moja rodzina (z poznańskiego) pamięta II RP, gdzie momentami chleb z masłem to był rarytas a bezrobocie potworne i nie są odosobnieni w ocenie ogólnej tandetności tamtej Polski. W II RP żyło się bardzo nędznie. To był kraj pogrążony w stagnacji gospodarczej i notorycznej biedzie, po 1926 r. kierowany przez nieudolną, piłsudczykowską juntę wojskową. Nieudolność owa przejawiała się na wiele sposobów.
Np. obłędna polityka monetarna (w imię mocarstwowych iluzji nadmiernie silną walutą niszczono konkurencyjność polskiego eksportu) powodowała, że w Polskę kryzys 1929 r. uderzył szczególnie mocno i trzymał długo. Połowa budżetu szła głównie na utrzymanie nieefektywnej biurokracji malowanego wojska, wysokie podatki, uznaniowe stosowanie szykan przez urzędy utrudniały działalność gospodarczą, a liczne monopole (jak zapałczany czy solny) łupiły i tak biedną ludność (stąd opowieści o dzieleniu zapałek na czworo – były drogie). Zniszczenie instytucji demokratycznych skutkowało rozkwitem korupcji i kumoterstwa w wykonaniu bezkarnej sanacyjnej sitwy legionowej i ich protegowanych. Prasa była cenzurowana, za wychylenie się krytyką groziło pobicie/zamordowanie przez nieznanych sprawców lub wylądowanie w obozie koncentracyjnym w Berezie Kartuskiej, gdzie zasłużony towarzysz legionowy Kostek-Biernacki ochoczo implementował najlepsze wzorce z ZSRR i III Rzeszy. Zapewne inspiracja tymi przodującymi krajami towarzyszyła sanacji w pompowaniu kultu jednostki Piłsudskiego do rozmiarów iście obłędnych. Na domiar złego, zaczęto prześladować mniejszości etniczne (w tym kontekście Wołyń czy witanie w 1939 r. wojsk niemieckich jak wyzwolicieli nie powinny dziwić). Często stosowaną praktyką było strzelanie do demonstracji ulicznych z ostrej amunicji.
W niektórych dziedzinach następował nawet regres: zużycie nawozów sztucznych czy mechanizacja rolnictwa. Na tle innych krajów zniszczonych wojną, ekonomiczny ,,dynamizm” II RP był słaby – Polska rozwijała się wolniej niż reszta świata i Gdynie czy inne COPy niewiele w tym obrazie zmieniają (swoją drogą, Gdynię zaczęto budować jeszcze przed dojściem sanacji do władzy). System polityczny ewoluował dość wyraźnie w kierunku włoskiego faszyzmu, z Rydzem-Śmigłym jako „duce”, który – podobnie jak jego włoski pierwowzór – prowadził politykę mocarstwowej błazenady – bez posiadania odpowiedniej siły (co w jednym i drugim przypadku skończyło się tragicznie).
Celna odpowiedź.
Przy tak silnej złotówce,musiała się wolniej rozwijać,po prostu towary były za drogie.
Szanowny Panie Jarosławie, to nie artykuł, ale recenzja książki… Jeśli chce Pan skonfrontować to, co znalazło się w tekście zachęcam do lektury „Dwudziestolecia od kuchni”, która na końcu zawiera również szczegółowy wykaz źródeł, na których oparła się Autorka. Pozdrawiamy.
Niedobrze się robi od tego komunistycznego gadania. Dlaczego komunista Zandberg zarabia lepiej niż niejeden prosty człowiek? Odebrać mu i dać biedocie.
Do jakiej lewicowej partii należy autor ?