Twoja Historia

Portal dla tych, którzy wierzą, że przeszłość ma znaczenie. I że historia to sztuka dyskusji, a nie propagandy.

Jak za PRL-u zostawało się profesorem? Kto mógł liczyć na awans na uczelni i za jaką cenę?

Wydaje się, że życie uniwersyteckie toczy się z daleka od politycznego zgiełku. Nic bardziej mylnego, szczególnie w Polsce Ludowej...

fot.Szczebrzeszynski/domena publiczna Wydaje się, że życie uniwersyteckie toczy się z daleka od politycznego zgiełku. Nic bardziej mylnego, szczególnie w Polsce Ludowej…

Blokowanie zmian. Opóźnianie profesorskich nominacji. A nawet… szantaże i wymuszanie etatów dla zbrodniarzy. W czasach PRL życie na uczelni toczyło się tak, jak w innych zakładach pracy: im wyższe stanowisko, tym większe naciski. 

Profesor Andrzej Zoll pochodzi z rodziny o silnych tradycjach uniwersyteckich. Jego dziadek, Fryderyk Zoll (młodszy) oraz pradziadek, Fryderyk Zoll (starszy) byli rektorami Uniwersytetu Jagiellońskiego i, tak jak on, prawnikami. Ich kariery rozwijały się jednak w zupełnie innych warunkach. O tym, jak długo czekał na profesurę i jak naprawdę wyglądała praca na uczelni, były prezes Trybunału Konstytucyjnego rozmawia z Markiem Bartosikiem.

M.B.: Narzeka pan na PRL, ale jednak osiągnął pan w czasach PRL poważną pozycję naukową.

A. Z.: Żeby dawało mi to wielką satysfakcję, trudno powiedzieć. W nauce prawa karnego nie chodzi przecież tylko o logiczne wywody czy finezyjne interpretacje przepisów. To dziedzina prawa, która bardzo głęboko ingeruje w życie obywateli. Im ustrój odleglejszy od demokracji, tym głębiej, bo prawo karne jest instrumentem nie tylko walki z przestępczością kryminalną, ale wymuszającym pożądane przez władzę zachowania obywateli w życiu publicznym, gospodarczym, kształtującym ich poglądy polityczne.

Staje się więc opresyjne, często bezsensownie, a równocześnie niezwykle „odporne” na propozycje racjonalnych zmian. Naukowiec, który je proponuje, ma poczucie nieustannego walenia głową w mur ideologicznej niechęci. Takie w każdym razie są moje doświadczenia z tamtego czasu. Na szczęście zacząłem już wtedy wyjeżdżać na stypendia na zachodnioniemieckie uczelnie.

Andrzej Zoll, decydując się na karierę prawniczą, poszedł w ślady przodków, między innymi swojego dziadka, Fryderyka Zolla.

fot.Adrian Grycuk/CC BY-SA 3.0 PL/nieznany/domena publiczna Andrzej Zoll, decydując się na karierę prawniczą, poszedł w ślady przodków, między innymi swojego dziadka, Fryderyka Zolla.

M.B.: Czym był dla pana status profesora? Rodzinną normą i obowiązkowym celem?

A. Z.: Dziadek i pradziadek swoją pozycją w historii Uniwersytetu Jagiellońskiego „wymuszali” na mnie starania o profesurę, ale chodziło głównie o prestiż, bo już po habilitacji miałem „swoich doktorantów”, należałem do rady wydziału. Naczekałem się na nominację profesorską bardzo długo, bo pierwszy wniosek poszedł w 1982 roku, a decyzja przyszła dopiero w osiemdziesiątym ósmym.

Nominację wręczał mi jeszcze Kazimierz Barcikowski, wtedy zastępca przewodniczącego Rady Państwa, który w Sierpniu 1980 roku jako wicepremier podpisywał porozumienie szczecińskie. Przez tamte lata byłem blokowany z powodów politycznych. Można tu wymieniać nazwiska konkretnych osób, za których sprawą się to działo.

M.B.: Profesora Jerzego Hausnera?

A. Z.: Jako zajmujący się środowiskiem naukowym, sekretarz Komitetu Krakowskiego PZPR, profesor rzeczywiście podpisywał negatywne dla mnie opinie, ale ich zawartość tak naprawdę była efektem nacisku partyjnych bonzów z samego Uniwersytetu. Muszę jednak zaznaczyć, że od lat z profesorem Jerzym Hausnerem mam wyjątkowo dobre relacje.

M.B.: To znalazła się pewnie okazja, żeby porozmawiać o tamtej blokadzie.

A. Z.: Była, ale po co właściwie? To już taka odległa przeszłość. Zresztą w czasie, gdy profesor Hausner był wicepremierem w rządzie SLD, a ja rzecznikiem praw obywatelskich, bardzo blisko współpracowaliśmy. Rozmawialiśmy o wielu kwestiach wiążących się z jego analizami dotyczącymi przyszłości Polski, a sięgającymi 2030 roku.

Był to okres znacznego bezrobocia. Miałem więc wiele powodów do rozmowy z wicepremierem o poszukiwaniu najlepszych rozwiązań. W ostatnich latach profesor Hausner organizuje z dużym rozmachem szkoły letnie dla swoich studentów i doktorantów z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie. Zaprasza jako wykładowców bardzo różne osoby, mnie zaszczycił dwa razy. Pamiętam taką dyskusję w Wiśle, gdzie brałem udział w panelu razem z profesor Ewą Łętowską.

W Zakopanem rozmawialiśmy o wolności religii, sumienia. Ten były sekretarz PZPR zaprosił do tej dyskusji nie tylko mnie, ale i kardynała Kazimierza Nycza. Bardzo wysoko dzisiaj cenię Jerzego Hausnera i jego wizję Polski. Bardzo żałuję, że od lat odsunięty jest od możliwości bezpośredniego wpływania na naszą rzeczywistość. Uważam go za patriotę, który chce dobrego rozwoju Polski i nie kieruje się ideologią.

M.B.: Słowo „przepraszam” nie jest panu od niego potrzebne?

A. Z.: Zdecydowanie nie.

Andrzej Zoll obecnie ceni sobie współpracę z Jerzym Hausnerem. W przeszłości nie zawsze układała się ona jednak dobrze.

fot.mik Krakow/CC BY-SA 2.0 Andrzej Zoll obecnie ceni sobie współpracę z Jerzym Hausnerem. W przeszłości nie zawsze układała się ona jednak dobrze.

M.B.: Mimo takich wydarzeń zawsze z atencją mówi pan o wydziale prawa UJ, jego profesorach, często uczniach pańskiego dziadka. Ale atmosferę tego wydziału w latach sześćdziesiątych kształtował także wykładowca prawa wojskowego Julian Polan-Haraschin. Ze względu na dziesiątki wyroków śmierci, jakie jako sędzia krakowskiego sądu wojskowego wydał w czasach stalinowskich, nazywany był Krwawym Julkiem.

A. Z.: Pamiętam go doskonale. U Haraschina miałem zdawać egzamin z procedury karnej. To był chyba rok 1962. Przyszedłem na uczelnię, czekałem z innymi studentami przed drzwiami. I nagle okazało się, że nasz egzaminator poprzedniego wieczoru został aresztowany. Do egzaminu oczywiście nie doszło, a na wydziale wybuchła wielka afera.

M.B.: Dlatego, że ktoś dopadł zbrodniarza?

A. Z.: Niestety, za to nie poszedł za kratki. Okazało się, że Haraschin masowo sprzedawał dyplomy Uniwersytetu. Nie tylko esbekom i milicjantom, za granicę też. Ta afera dotknęła potem wielu pracowników wydziału. Świetnie pamiętam, jak mój szef, profesor Władysław Wolter, jeździł na rozprawy, był przesłuchiwany jako świadek.

Władza Polski Ludowej na wiele sposobów starała się ingerować w życie uczelni.

fot.Mach240390/CC BY 3.0 Władza Polski Ludowej na wiele sposobów starała się ingerować w życie uczelni.

Problemem było to, że za sprzedawanymi dyplomami szła też pełna dokumentacja na uczelni, z ocenami i autentycznymi podpisami egzaminatorów. Wolter opowiadał mi, że Haraschin, który był prodziekanem, przychodził do niego z czyimś indeksem i mówił: „Panie profesorze, tutaj nie wpisał pan oceny. W dokumentach jest, a w indeksie pan nie podpisał”. No i Wolter podpisywał.

M.B.: A profesor Konstanty Grzybowski, konstytucjonalista, nie opowiadał panu o tym, że był szantażowany przez Haraschina?

A. Z.: Chodziło o jego syna. Znalazł się w grupie młodych ludzi, którzy w 1946 roku sprzątnęli jakiegoś ubeka. Był proces, kara śmierci chyba też. Syn profesora w zabójstwo nie był bezpośrednio zamieszany, a jednak siedział, był zagrożony wyrokiem. Ceną za wolność tego młodego człowieka było przyjęcie Haraschina do pracy na wydziale prawa.

On był synem bardzo znanego i szanowanego w przedwojennym Krakowie dyrektora jednej ze szkół. Jego ojciec pomógł kiedyś rodzinie Łyżwińskich, której latorośl, młody człowiek, napadła jeszcze podczas pierwszej wojny światowej na księgarnię w Rynku Głównym. Zamordowano tam kasjera. Sprawcą był brat Michała Łyżwińskiego, który później nazywał się Żymierski, ten stalinowski marszałek Michał „Rola”. Haraschin pomógł tej rodzinie jakoś uwolnić się od ostracyzmu po zbrodni.

Wywiad stanowi fragment książki Andrzeja Zolla i Marka Bartosika "Od dyktatury do demokracji i z powrotem", wydanej nakładem wydawnictwa Znak Horyzont.

Wywiad stanowi fragment książki Andrzeja Zolla i Marka Bartosika „Od dyktatury do demokracji i z powrotem”, wydanej nakładem wydawnictwa Znak Horyzont.

Właśnie wtedy zmienili nazwisko. A później Żymierski się odwdzięczył. Pomógł synowi Haraschinów, który dodał do nazwiska człon Polan, gdy popadł w kryminalne kłopoty. Podobnie po wojnie, już jako dygnitarz PRL, pomógł mu ustawić się w nowej rzeczywistości. Julian Polan-Haraschin został sędzią wojskowym i solidnie zapracował na swoje złowrogie pseudo.

M.B.: W tym też czasie ożenił się z siostrą młodego wtedy księdza, Franciszka Macharskiego. Pańska rodzina z Macharskimi była związana, a pan z późniejszym kardynałem wręcz zaprzyjaźniony. Ciekawi mnie, czy kiedykolwiek rozmawiał pan z kardynałem o Haraschinie, który po wyjściu z więzienia, gdzie trafił za aferę ze sprzedażą uniwersyteckich dyplomów, był płatnym agentem SB. Donosił między innymi na kardynała.

A. Z.: Sprawę Haraschina znam, ale nie od kardynała. Nigdy nie rozmawiałem z nim na ten temat. To przecież nie on zawinił, że siostra wyszła za mąż za Polan-Haraschina, prawda? Po co miałem mu przykrość robić?

Jednym z największych skandali na Uniwersytecie Jagiellońskim w okresie PRL było zatrudnienie Juliana Polan-Haraschina, który przez wiele lat sprzedawał dyplomy uniwersyteckie. Donosił także między innymi na Franciszka Macharskiego, nawet mimo tego, że był jego szwagrem.

fot.Robert33~commonswiki/CC BY-SA 3.0 Jednym z największych skandali na Uniwersytecie Jagiellońskim w okresie PRL było zatrudnienie Juliana Polan-Haraschina, który przez wiele lat sprzedawał dyplomy uniwersyteckie. Donosił także między innymi na Franciszka Macharskiego, nawet mimo tego, że był jego szwagrem.

M.B.: Może po to, by zrozumieć na przykład taką sytuację: po wyborze na papieża Karol Wojtyła swoim następcą w Krakowie, biskupem i zaraz potem kardynałem, mianował księdza Franciszka Macharskiego. Na jednej ze związanych z tymi nominacjami uroczystości w Watykanie obecny był Polan-Haraschin. To wywołało oburzenie tych, którzy znali jego zbrodniczą przeszłość.

A. Z.: Pamiętam, że w jakiejś telewizyjnej migawce z podobnej uroczystości razem z żoną zobaczyliśmy Haraschina. Byliśmy zaskoczeni i oburzeni. Wiem z całą pewnością, że Polan-Haraschin rzeczywiście pojechał do Watykanu. Tłumaczyłem sobie, że w chrześcijaństwie wielką wartością jest przebaczenie. Brałem pod uwagę, że może Polan-Haraschin przeszedł duchową przemianę.

M.B.: No, nie wiem… Donosił, między innymi na kardynała Macharskiego, niemal do śmierci, a zmarł w 1984 roku […].

Źródło:

Powyższy tekst stanowi fragment książki Marka Bartosika i Andrzeja Zolla pt. „Od dyktatury do demokracji i z powrotem”, która ukazała się nakładem wydawnictwa Znak Horyzont.

Tytuł, lead, wstęp, ilustracje wraz z podpisami, wytłuszczenia oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany podstawowej obróbce redakcyjnej w celu wprowadzenia częstszego podziału akapitów i oznaczenia stron rozmowy.

Dowiedz się, jak były prezes Trybunału Konstytucyjnego ocenia przemiany w Polsce:

Komentarze (4)

  1. komuch Odpowiedz

    orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego z 1992 r., zgodnie z którym ujawnienie listy tajnych współpraconików pełniących w III RP funkcje publiczne jest niezgodne z Konstytucją. Sędzią sprawozdawcą był wówczas Andrzej Zoll

  2. leo Odpowiedz

    Obrzydliwe, jak prof. Zoll łatwo skumał się z komuną w III RP… I jak – mimo tak szanownych przodków – łatwo się zaangażował w działalność totalnej targowicy…

Dodaj komentarz

Jeśli chcesz zgłosić literówkę lub błąd ortograficzny kliknij TUTAJ.