Nieznany epizod z życia świętego Alberta. Co robił w oddziale gotowych na śmierć komandosów?
Zanim wstąpił do zakonu i poświęcił się pracy na rzecz biednych i bezdomnych, walczył o niepodległą Polskę. Robił to jak wszystko w swoim życiu – z pełnym zaangażowaniem. I trafił do oddziału, który jeśli walczył, to tylko na śmierć i życie. Bez strachu i bez litości.
Adam Chmielowski, w późniejszych latach lepiej znany pod zakonnym imieniem Brata Alberta, żył w burzliwych czasach. Urodził się na trzy lata przed tym, jak przez Europę przetoczyła się Wiosna Ludów. Na ziemiach polskich natomiast żywe było wciąż wspomnienie powstania listopadowego.
Trzydziesta rocznica zrywu z 1830 roku stała się dla szesnastoletniego wówczas Chmielowskiego szkołą patriotyzmu. Wychowywany pod czujnym okiem ciotki i wujów, prawdopodobnie nie uczestniczył w towarzyszących jej manifestacjach. Mieszkał jednak i uczył się w Warszawie, gdzie wrzenie wyczuwało się na każdym kroku.
Także później, gdy po skończeniu stołecznego Gimnazjum Realnego podjął dalszą naukę w Instytucie Politechnicznym i Rolniczo-Leśnym, oddziaływały na niego idee narodowe. Nie bez powodu margrabia Aleksander Wielopolski kazał przenieść Instytut, który wcześniej znajdował się w podwarszawskim Marymoncie, do Nowej Aleksandrii (obecne Puławy). „Myślał, że w ten sposób usunie z Warszawy młodzież odpowiedzialną za patriotyczny ferment, że odsunie ją od tajnych stowarzyszeń i spiskowców” – pisze w książce „Brat Albert. Biografia” Natalia Budzyńska. Nadzieja ta okazała się zupełnie płonna. Młodzież z Instytutu bardzo szybko podjęła przygotowania do ewentualnego powstania. Ćwiczono się w musztrze i strzelaniu, na co nauczyciele podobno patrzyli przez palce.
Komandosi powstania
To właśnie w trakcie studiów w Instytucie zastał już prawie dorosłego Adama wybuch powstania styczniowego. Najpierw znalazł się w oddziale Puławiaków, sformowanym przez Leona Frankowskiego, a dowodzonym przez Antoniego Zdanowicza. Po jego rozbiciu w lutym 1863 roku trafił pod dowództwo Mariana Langiewicza (tego samego, który miesiąc później został dyktatorem powstania). Ten, widząc pewnie, że młodzieniec świetnie jeździ konno, skierował go do kawalerii grupowanej przez Franciszka Rochebrune. Jak podkreśla Budzyńska, nie była to zwykła formacja:
Jego oddziały nosiły nazwę żuawi śmierci, bo tylko śmierć mogła ich wykluczyć z pola bitwy. Nie było mowy o poddaniu się, mieli walczyć na śmierć i życie. Żadnego roztkliwiania się, żadnej litości. Odwaga, męstwo i hurra! na wroga! Za nic mieli swoje życie […].
To był doborowy, elitarny oddział, wyjątkowo dobrze zdyscyplinowany i wyselekcjonowany. Jego żołnierze byli nieźle umundurowani i uzbrojeni, oczywiście jak na warunki powstańcze. Mówiono o nich, że byli komandosami powstania styczniowego, choć ich oddział istniał tylko kilka tygodni.
Jak przyszły zakonnik odnalazł się w tym oddziale do zadań specjalnych? Wiele mówiącą anegdotę na ten temat przytoczył w niepublikowanej biografii Brata Alberta ksiądz Czesław Lewandowski. Pewnego dnia grupę żuawów zaatakowała sotnia kozaków. Strzały nieprzyjacielskie zabiły wszystkich poza Chmielowskim i jednym jego towarzyszem. Kiedy koń tego pierwszego nie był w stanie już dalej biec, wysłał on kolegę, by ostrzegł pozostałych, a sam stawił czoła całemu nieprzyjacielskiemu oddziałowi. Kozacy wzywali osamotnionego młodzieńca, by się poddał. „To dla Chmielowskiego było w ogóle nie do pomyślenia” – komentuje Natalia Budzyńska w książce „Brat Albert. Biografia”.
Nierówna walka nie miała szans powodzenia. Brat Albert walczył z czwórką atakujących naraz. W tym samym czasie reszta przyglądała się zmaganiom z pewnej odległości, gotowa do wkroczenia, gdyby ich towarzysze potrzebowali pomocy. Na szczęście niemal w ostatniej chwili przybyli z odsieczą polscy powstańcy, koledzy z oddziału żuawów. Chyba tylko dzięki tej solidarności przyszły zakonnik uszedł z życiem.
Powstańcze losy
Chmielowski walczył w formacji Rochebrune’a do końca jej istnienia. 17 i 18 marca 1863 roku brał wraz z pozostałymi żuawami udział w bitwach koło Chrobrza nad rzeką Nidą i pod Grochowiskami. Po tych dwóch potyczkach właściwie cała grupa Langiewicza poszła w rozsypkę. Niedługo później znaczna część oddziału usiłowała, śladem dowódcy, przedostać się do Krakowa. Podczas próby przekraczania Wisły powstańcy zostali w większości internowani przez Austriaków.
Nie był to jedyny powstańczy epizod przyszłego świętego. Po wyzwoleniu z austriackiej niewoli dalej walczył w polskich oddziałach. Dopiero wybuch rosyjskiego granatu, w wyniku którego Chmielowski stracił nogę, kazał mu złożyć broń.
Choć w trakcie walk – jak sam wspominał już po wstąpieniu do zakonu – Chmielowski niejednokrotnie czuł nad sobą opiekę boskiej Opatrzności, miał jeszcze długą drogę do powołania. Zanim stał się Bratem Albertem, znanym głównie z działalności na rzecz krakowskiej biedoty, poszedł za inną swoją pasją – malarstwem. W każdy z tych etapów wkraczał już jednak z bagażem powstańczych doświadczeń.
Źródło:
Materiał powstał w oparciu o książkę Natalii Budzyńskiej „Brat Albert. Biografia” wydaną nakładem wydawnictwa Znak (2017).
Dodaj komentarz