„Dla Polaków można czasem coś dobrego zrobić, ale z Polakami nigdy”. Słowa Aleksandra hr. Wielopolskiego wciąż dają do myślenia
miniatura | | Autor: Lidia A. Zyblikiewicz
Aleksander hrabia Wielopolski uważał się za wielkiego patriotę. Polacy zapamiętali go jednak jako zdrajcę. A jego pełne goryczy i pogardy słowa przeszły do historii.
„Dla Polaków można czasem coś dobrego zrobić, ale z Polakami nigdy”. Zdanie to wypowiedział Aleksander hr. Wielopolski (1803–1877) prawdopodobnie po wycofaniu się z czynnego życia publicznego. Świadczyć ono może o lekceważącym stosunku do rodaków i o rozgoryczeniu przegranego polityka, który znienawidzony przez znaczną część współczesnych, pozostaje w naszych dziejach postacią niezmiernie kontrowersyjną.
Reformator w imię cara
Po studiach w Warszawie, Paryżu i Getyndze zaangażował się w kilkunastoletni proces o unieważnienie podziału ordynacji Myszkowskich (był dziedzicem dóbr i nazwiska margrabiów Gonzaga Myszkowskich), czym zraził do siebie znaczną część opinii publicznej.
W czasie powstania listopadowego wyjechał do Londynu z misją dyplomatyczną z ramienia Rządu Narodowego. Pod wrażeniem rzezi galicyjskiej w 1846 roku sformułował program współpracy z Rosją przeciwko żywiołowi germańskiemu. Brał udział w kongresie słowiańskim w Pradze. W 1861 roku został dyrektorem Komisji Rządowej Wyznań i Oświecenia Publicznego.
Przeprowadził wiele pożądanych reform, ale równocześnie oczekiwał od Polaków wyrzeczenia się dążeń niepodległościowych i uznania państwowości rosyjskiej.
Arogancja i pycha
Skłócony zarówno z rodakami, jak i z władzami zaborczymi w Warszawie, wyjechał pod koniec 1861 roku do Petersburga, skąd wrócił latem 1862 jako naczelnik rządu cywilnego w Królestwie Polskim.
Uważany za rusofila, znienawidzony także za arogancję i pychę, stał się obiektem dwóch nieudanych zamachów (Rylla i Rzońcy). Chcąc zgnieść opozycję, doprowadził do próby przeprowadzenia nielegalnego poboru rekrutów („branki”), wywołując powstanie.
Przez Rosjan nazywany „pysznym Polaczkiem”. Znienawidzony przez biurokraję petersburską i prasę rosyjską dla której był wrogiem publicznym numer jeden caratu (większym niż powstańcy i Rząd Narodowy razem wzięci!). Bał się go nawet Bismarck. Dobitny dowód na to, że lepiej z zaborcą współpracować z korzyścią dla ojczyzny i rodaków, niż rzucać się bezmyślnie jak gówno w trawie. Jedna z pozytywnych postaci polskiej historii.
Moi rodzice i dziadkowie znali go osobiście i wyrażali się jako o wielkim patriocie>Wielopolkski wiedział że POlacy nie sa w stanie zwyciężyć i był dlatego przeciwny p[owstaniu które zresztą było klęską.
Przywrócenie zlikwidowanych urzędów centralnych, odsunięcie rosyjskiego namiestnika od władzy, reforma podziału administracyjnego kraju, ukaz z marca 61 o zniesieniu pańszczyzny, równouprawnienie Żydów w ukazie z czerwca 62.
No tak, ale lepiej zdychać w kolejnym bezsensownym powstaniu niż reformować kraj.
Wielkopolanom z 1917 też powiedz, że zdychali w kolejnym bezsensownym powstaniu. To teraz jesteśmy tacy mądrzy, że wiemy jak co się skończyło.
Reformować kraj można, ale swój własny – niepodległość to rzecz chyba istotniejsza niż tylko napchanie sobie kabzy i wygodne życie.
Oczywiście, skrajne oceny margrabiego jako totalnego sprzedawczyka i idioty nie mają większego sensu. Jednak nie można zaprzeczyć, że jego działania nie miały na celu (nawet tym długofalowym) zrzucenia rosyjskiej niewoli, a jedynie wprowadzenia jako takiego ładu społecznego w guberniach.
Jak rozumiem powstanie wielkopolskie wybuchło wtedy, kiedy nie było za miedzą organizującego się państwa polskiego, które mogło je wesprzeć? Kiedy Niemcy byli dalej silni a nie pobici i przegrani w Wielkiej Wojnie? Zorganizowane przez studentów czy pracowników kolejowych lub dziwnych typów ze szkoły w Cuneo (Mierosławski)? I na koniec – powstanie wielkopolskie (to akurat, które adwersarz ma na myśli) wybuchło w 1918 roku, nie 1917.
Trzeba przyznać,że Wielkopolanie to byli ludzie rozsądni i w jakiś sposób realistycznie myślący. Ich zryw miał duże szanse na powodzenie dzięki sprzyjającej sytuacji geopolitycznej.