„Czerwone pająki. Dziennik żołnierza LWP” (Józef Maria Ruszar)
Inteligent, który został wrzucony w piekło zasadniczej służby wojskowej opowiada o swoich przeżyciach i wrażeniach. Z unikatowego świadectwa szeregowego Ruszara daje się słyszeć pytanie: jak ocalić człowieczeństwo w sytuacji ekstremalnej?
W 1978 roku Józef Ruszar miał 27 lat, a za sobą studia polonistyczne, udział w krakowskim Duszpasterstwie Akademickim „Beczka”, działalność w Studenckim Komitecie Solidarności i Komitecie Obrony Robotników oraz redagowanie podziemnych gazet. Jego opozycyjne zaangażowanie, a także kolejne studia – tym razem filozoficzne, na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie – zostały przerwane powołaniem do odbycia zasadniczej służby wojskowej.
Jako absolwenta wyższej uczelni skierowano go do Szkoły Oficerów Rezerwy przy Ośrodku Szkolenia Wojsk Lądowych w Elblągu. Tam po miesiącu służby (nota bene z dobrymi wynikami) został wezwany do dowódcy OSWL. W obecności komendanta SOR-u, dowódcy kompanii i oficera politycznego zakomunikowano mu, że zostaje wydalony ze Szkoły, zdegradowany do stopnia szeregowego i skierowany do zwykłej jednostki celem odbycia reszty zasadniczej służby. Tak zaczęła się „przygoda” Józefa Ruszara z Ludowym Wojskiem Polskim. Przygoda, która zaowocowała niezwykłą publikacją – „Dziennikiem żołnierza LWP” zatytułowanym Czerwone pająki i wydanym przez Instytut Pamięci Narodowej.
Odmówił złożenia przysięgi?
Dlaczego właściwie podchorąży Ruszar został zdegradowany i usunięty z SOR-u? Tutaj zdania są podzielone. Według oskarżeń bezpośredniego sprawcy wydalenia, zastępcy komendanta OSWL ds. politycznych, ppłk. Franciszka Ziemackiego, miał on odmówić złożenia przysięgi wojskowej. Z kolei sam Ruszar twierdzi, że nigdy czegoś takiego nie powiedział i ani w głowie było mu odmawianie ślubowania. W sprawozdaniu Wydziału Politycznego OSWL za rok szkolny 1977/1978 podano natomiast, że mężczyzna przejawiał negatywne postawy wobec ówczesnej rzeczywistości, był działaczem KOR-u oraz jednym z redaktorów podziemnego „Robotnika”.
Wydaje się więc, że degradacja i usunięcie ze Szkoły były po prostu formą represji za działalność opozycyjną młodego człowieka. Dowództwo Ośrodka uznało, że Ruszar z powodu swojego krytycznego stosunku do rzeczywistości PRL-u nie zasługuje na zostanie oficerem (byłoby to wręcz niepożądane ze względu na bezpieczeństwo państwa). Tezę tę mogą potwierdzać podobne przypadki dotykające innych ówczesnych opozycjonistów, współpracowników KOR-u, również usuniętych ze Szkół Oficerów Rezerwy: Aleksandra Gleichgewichta i Jerzego Filaka.
Czerwone pająki czuwają
Z Elbląga Ruszar w stopniu szeregowego został zesłany do Trzebiatowa, do stacjonującego tam 36. Łużyckiego Pułku Piechoty Zmechanizowanej. Polonista i filozof, miłośnik literatury i poezji, człowiek głęboko wierzący, trafił do środowiska, w którym rządziła przemoc, brutalność i chamstwo. Wiedziony chęcią utrwalenia swoich przeżyć zaczął prowadzić sekretny dziennik. Wydarzenia i refleksje zapisywał po kryjomu w listach do rodziny i bliskich, a następnie wysyłał je poza jednostką lub za pośrednictwem zaufanych ludzi.
Zdawał sobie sprawę, że jego korespondencja jest sprawdzana przez oficerów politycznych nazywanych powszechnie „czerwonymi pająkami” (stąd tytuł książki). Zdarzało się, że po powrocie z ćwiczeń zastawał swoje rzeczy, szafkę i łóżko przetrząśnięte w poszukiwaniu nielegalnych materiałów. Ostrożność Ruszara nie wynikała z nadmiernej bojaźliwości. Krytyczne opisywanie stosunków w armii mogło zostać zakwalifikowane jako zdrada tajemnicy wojskowej, a to groziło sprawą sądową i poważnym wyrokiem. Po latach autor odnalazł wysłane listy i zestawił z nich dziennik swojej służby wojskowej w 36. Pułku. Powstało w ten sposób unikatowe świadectwo pobytu inteligenta w wojsku i jednocześnie dokument ukazujący realia zasadniczej służby w LWP.
Zamęczyć żołnierza
Jaki więc obraz armii wyłania się podczas lektury Czerwonych pająków? Po pierwsze, autor podkreśla zaskakujący poziom prymitywizmu i chamstwa panujący w jednostce. Przedstawiciele kadry – zarówno podoficerowie, jak i oficerowie – odnoszą się do żołnierzy służby zasadniczej z brutalnością i pogardą. On sam słyszy swoje nazwisko nie inaczej jak tylko w zestawieniu: „wy, kurwa, Ruszar!” (wulgaryzmy to nieodłączna część wojskowej rzeczywistości).
Wobec osobników, a niekiedy i całych pododdziałów, które niefortunnie „podpadły”, stosuje się procedurę zwaną swojsko „przepierdalaniem”. W zależności od pomysłowości oficera lub podoficera może ona polegać na bieganiu lub robieniu pompek w maskach przeciwgazowych, okopywaniu się na czas, urządzaniu niekończących się alarmów czy wreszcie obejmowaniu wart lub służb poza kolejnością, tak, aby nie dać żołnierzowi szansy na odpoczynek.
Kompania nie umie strzelać
Czytelnika może zaskoczyć zadziwiająco niski poziom wyszkolenia, wyposażenia i infrastruktury w liniowej w końcu jednostce, jaką był 36. Pułk Zmechanizowany. Jako część 8. Drezdeńskiej Dywizji Zmechanizowanej miał on w razie wybuchu wojny nacierać na północne Niemcy i Danię. Tymczasem Ruszar pisze, że większość czasu żołnierze spędzają na sprzątaniu rejonów, pracach w pułkowym gospodarstwie rolnym (które dostarczało żywności do kuchni), pomaganiu na budowach i w pegeerach.
Wielu dowódców kompanii skupiało się na utrzymaniu posłuchu wśród podwładnych poprzez bezsensowne znęcanie się i zamęczanie ich alarmami, ćwiczeniami w terenie czy wielokilometrowymi marszami w pełnym oporządzeniu. Cóż z tego, gdy to tzw. „przepierdalanie” żołnierzy nie dawało żadnego wojskowego pożytku. Zacytujmy autora:
W naszej kompanii nikt przecież poza mną, jeszcze jednym żołnierzem i kapralami po prostu nie umie strzelać (…). Ja i kaprale nauczyliśmy się strzelać w szkole. Tu, w jednostce, a w szczególności w 7. kompanii, nie ma żadnego szkolenia, tylko jebanie. Na poligonie zimowym było trochę realnego szkolenia i realnego strzelania, ale to kropla w morzu. Na dodatek wódz przez znęcanie się obrzydził obronę i atak. On rządzi tylko strachem.
Brak wody, jedzenia, mundurów…
W pułkowych koszarach brakuje ciepłej wody, nie ma ogrzewania, a okna się nie domykają. Na izbie chorych pościel nie jest zmieniana, więc chory na świerzb Ruszar (to efekt braku wody do mycia) kładzie się w brudnym łóżku. Opieka lekarska jest symboliczna. Zdarza się, że gdy lekarz uzna żołnierza za symulanta to odsyła go na kompanię z zaleceniem dania mu w kość. Posiłki są niewystarczające, więc żołnierze chodzą stale głodni i dokupują jedzenie w sklepiku. Relacjonuje Ruszar:
(…) tym, czym nas karmią, wstydziłbym się tuczyć świnie. Na dodatek jest tego tyle, że chodzę bez przerwy głodny, a ratują mnie jedynie paczki z domu i zakupy w kantynie.
Nie wszyscy dostali mundury wyjściowe, więc aby wyjść na przepustkę muszą je pożyczać. Powszechnym zjawiskiem jest złodziejstwo. Kradną wszyscy i wszystko, a szefowie kompanii wręcz wysyłają swoich podwładnych, by „skombinowali” brakujące elementy wyposażenia. Czyżby taka właśnie (szara i smutna) była rzeczywistość drugiej, co do wielkości, armii Układu Warszawskiego?
PZPR, czyli Komitet Pokoju i Rozbrojenia
Być może wszystko to wynikało ze specyfiki 36. Pułku. Jak czytamy w przygotowanym przez historyków z IPN posłowiu do książki, należał on do najgorszych w dywizji. Negatywnie wyróżniał się poziomem wyszkolenia, dyscypliny i zaangażowania.
Wśród kadry szerzyło się pijaństwo, na porządku dziennym było wykorzystywanie żołnierzy do prywatnych celów: mycia samochodów, robienia zakupów, pracy w ogródkach. Trudno w to uwierzyć, ale raporty pokontrolne w pułku zawierają także takie kwiatki: jeden z młodszych oficerów (!) miał zaliczać do członków Układu Warszawskiego Kubę i Mongolię; drugi, skrót PZPR rozwinął jako Komitet Pokoju i Rozbrojenia, a jeszcze inny rasizm, neokolonializm i rewizjonizm uznał za kierunki filozoficzne…
Rezerwa nie robi!
Drugi aspekt wojskowej rzeczywistości to kultywowana przez żołnierzy fala. Żołnierze z większym stażem służby znęcają się nad tymi z późniejszego poboru, wysługują nimi, poniżają, zmuszają do odprawiania dziwacznych rytuałów (meldowanie cyfry, robienie muchy, odpalanie zisa).
Odbija się to na poziomie służby, bo jak pisze Ruszar wysłanie do pracy dziesięciu żołnierzy oznacza, że pracuje tylko pięciu, bo reszta to tzw. rezerwa, której praca nie dotyczy. Swoją drogą ciekawy jest stosunek autora do fali. O ile bowiem o brutalności kadry wobec żołnierzy wyraża się on z najwyższą niechęcią i krytyką, to już falowa przemoc nie jest dlań taka obrzydliwa. Można nawet odnieść wrażenie, że sam korzystał z przywilejów niskiej cyfry.
Człowieczeństwo w sytuacji ekstremalnej
Swoje wojskowe przeżycia autor opisuje z literackim talentem (w końcu to absolwent polonistyki), niekiedy z humorem i ironią, innym razem refleksyjnie i z zadumą. Jako filozof zastanawia się nad reakcjami człowieka wrzuconego w ekstremalne okoliczności. W wojsku ujawnia się
(…) jedna z charakterystycznych cech każdego totalitaryzmu: niszczenie więzi międzyludzkich i prób podkopania wiary w uczciwość w stosunkach między ludźmi. To jest jeden z największych przykładów na niszczenie człowieka, bo czymże jest człowiek dla drugiego człowieka, jeśli nie nadzieją i pokładanym w nim zaufaniem?
Jest w książce kilka pięknych, wręcz literackich scen, wartych powieści lub filmu: wracająca po długim marszu kompania, która na złość dowódcy godnie wchodzi na koszarowy dziedziniec krokiem defiladowym, wigilijny śpiew kolęd w wojskowej stołówce (znów na złość kadrze) i świąteczne zbratanie na co dzień nienawistnych wobec siebie żołnierzy, piękne opisy poligonowej przyrody.
Są tu również liczne odniesienia do literatury, poezji i filozofii; książek i gazet, jakie autorowi udaje się przeczytać w wojsku; filmów, które zdołał obejrzeć. To świadectwa walki Ruszara, by nie stoczyć się do intelektualnego poziomu otaczających go ludzi. Jest wreszcie w Czerwonych pająkach obraz Polski końca lat 70-tych ukazany oczami młodego inteligenta, widzącego i odczuwającego nieco więcej niż inni (zima stulecia, wybór Karola Wojtyły na papieża, jego pierwsza pielgrzymka, KOR, SKS). To nie tylko ciekawa literatura pamiętnikarska, ale także historyczny dokument.
Plusy:
- dobry, literacki styl
- celne obserwacje rzeczywistości
- obraz Polski u schyłku lat 70-tych
- cenny dokument do dziejów LWP i PRL
Minusy:
- epatowanie przez autora swoją inteligencją, wiedzą i wykształceniem (co wyjątkowo kontrastuje z prymitywizmem ludzi, z którymi przyszło mu się stykać w wojsku)
Zgrzyty:
- niejasny stosunek autora do fali
Metryczka
Autor: Józef Maria Ruszar
Tytuł: „Czerwone pająki. Dziennik żołnierza LWP”
Wydawca: Instytut Pamięci Narodowej
Oprawa: miękka
Liczba stron: 251
Rok wydania: 2017
W tych czasach bp Głódź nie był kapelanem WP
epatowanie przez autora swoją inteligencją, wiedzą i wykształceniem (co wyjątkowo kontrastuje z prymitywizmem ludzi, z którymi przyszło mu się stykać w wojsku) –
Można zapytać, co autor miał na myśli?
To co pisze o Oswl im Nalazki to prawda przeżyłem tam gehennę w 81-83na kompanii obsługi Bardzo długo wracasz do normalności po służbie dla PRL
Napisz o tym coś więcej, bo mnie to zaciekawiło.
Dzialy sie tam Historie nie wiarygodne za to towarzystwo z oswl. To tylko diabel moze rozliczy tych DRANI
Słuzyłem tam w 1982 r . Wszędzie w JW na terenie kraju było tak samo. Inna służba była tylko w WOP ie i ZOMO zie.
Panowie co to jest IPEN instytucja propagandowa , a nie instytucja przeznaczona do tego co głosi w szczytnym nazewnictwie. (zajmuje się fałszowaniem rzeczywistości) . Autor książki powołując na Jego przeżycia z wojska psychicznie był nastawiony negatywnie i wszystko neguje lub upiększa negatywnie. Co do ,,czerwonych pająków ” to oni dbali o to żeby nie było wynaturzeń i innych ekscesów w kompaniach. – wszelkie wynaturzenia były w zarodku likwidowane na każdym szczeblu. Książka przypomina nie rzetelne wspomnienia , a pisane pod zapotrzebowanie polityczne IPN typowy gniot polityczny.
Aleś Ty naiwny…
Wynaturzenia były codziennością w LWP
Czerwone Pająki skrupulatnie sprawdzały wychodzące listy do przyjaciół, w których „męczennik LWP” opisuje nieprzychylnie, wręcz źle LWP w Trzebiatowie i które to listy są źródłem książki. Uważam, że autor był dla politruków takim wrogiem PRL jak Kaczyński, którego SB nie chciało internować