Twoja Historia

Portal dla tych, którzy wierzą, że przeszłość ma znaczenie. I że historia to sztuka dyskusji, a nie propagandy.

Lekarze twierdzili, że kobiety z natury są masochistkami. Czy dlatego tak wielu przedwojennych mężów biło swoje żony?

Początek XX wieku niepełen przemocy wobec kobiet.

fot.domena publiczna Początek XX wieku niepełen przemocy wobec kobiet.

„W każdym z nas drzemie sadysta” – twierdził jeden z najbardziej wpływowych przedwojennych seksuologów. „Gdy mąż żony nie bije, to w niej wątroba gnije” – dopowiadał poczytny felietonista. Brzmi boleśnie znajomo.

Erotyczny sadyzm fascynował przedwojennych Polaków. Fantazje o biciu i poniżaniu, mieszały się z tymi o bogactwie, egzotyce i wierutnej zdradzie. Nieprzypadkowo bohaterem opowiadania opublikowanego w 1924 roku przez magazyn dla panów „Nowy Dekameron” był Brytyjczyk. W tekście pt. Jej pierwsza noc poślubna ukazano trójkąt erotyczny pod piramidami, zakończony zdradą w dniu ślubu i bolesną karę za niewierność.

Pan młody – brytyjski arystokrata – chłosta wiarołomną pannę młodą, a autor opisuje epizod ze szczegółami czy wręcz z fascynacją. „Suknię ślubną, bieliznę, literalnie w krwawe strzępy zmienione, pościnał jej z ciała. Owinął ją następnie w prześcieradło” – podawał publicysta „Nowego Dekameronu”.

Autorytety twierdziły, że to właśnie w Anglii „najwięcej jest sadystów”, z kolei egipskie krajobrazy dodawały opowieści nuty wschodniego barbarzyństwa. Jeszcze mniej powinien dziwić majątek i status społeczny hrabiego. Panie wyobrażały sobie, że jeśli już miałyby komuś pozwalać na smaganie pośladków, to tylko szarmanckiemu krezusowi. A mężczyźni, z ekscytacją wertujący te same erotyczne pisemka, marzyli o tym, że kiedyś sami chwycą za szpicrutę. I będą się mogli przy okazji pochwalić milionami przechowywanymi na szwajcarskim koncie.

Początek XX wieku nie był pozbawiony agresji na tle seksualnym.

fot.domena publiczna Kobiety tylko na zdjęciach wyglądały na szczęśliwe. Po powrocie do domu czekał na nie mąż, który za coś normalnego uznawał bicie swojej żony.

Mężczyzna „agresywny ze swojej natury”

Podobnych opowiadań można w przedwojennej prasie namierzyć dziesiątki. Sadyzm wcale jednak nie był literackim wymysłem ani abstrakcją. Pisano o nim jako o zjawisku powszechnym i dobrze znanym. Zgodnie z definicją z 1933 roku sadysta „gryzie, drapie lub bije swoją ofiarę, żądając od niej prawdziwych lub udawanych krzyków”. Może też wymagać od kobiety, by ta „przed spółkowaniem objawiała straszną bojaźń, prosiła łaski”.

Podobne skłonności przypisywano kobietom, zwłaszcza… macochom znęcającym się fizycznie nad swoimi pasierbami. „Gdybyśmy wtedy, gdy biją, zbadali ich narządy płciowe, okaże się, że są w stanie gwałtownego podniecenia zmysłowego, sam widok zadawanych cierpień zadowala ich zmysły” – podkreślał jeden z autorów. To był jednak wyjątek od reguły. Seksuolodzy mówili niemal jednym głosem. Sadyzm u kobiet to aberracja. U mężczyzn? Przejaw ich natury i rzecz zupełnie zwyczajna.

„W każdym z nas drzemie sadysta” – przyznawał łódzki wenerolog Paweł Klinger. Jego kolega z Berlina, Magnus Hirschfeld, dopowiadał, że męski popęd płciowy przejawia się często „wzmożoną napastniczością” czy też „agresją”. Również Stefan Glaser wspominał o „agresywnym z natury” charakterze mężczyzny. On jednak posunął się jeszcze o krok dalej. Doszedł do wniosku, że jeśli sadyzm ze strony mężczyzny jest czymś wręcz oczekiwanym, to w takim razie nie może być mowy o żadnej przemocy seksualnej w małżeństwie. Mówiąc krótko: żony nie da się zgwałcić i oskarżenia o podobny czyn powinny być z góry odrzucane jako bezpodstawne.

Opinii tej towarzyszyło przekonanie, że żony oczekują od swoich mężów właśnie daleko posuniętej brutalności. Paweł Klinger tłumaczył, że przedstawicielki płci żeńskiej, przez stulecia zmuszane do poddaństwa i posłuszeństwa, mają potrzebę, by nimi pomiatać. „Masochizm jest najbardziej rozpowszechnioną perwersją wśród kobiet” – podkreślał. Męski sadyzm i damski masochizm miały więc się zgrabnie uzupełniać. W prasie codziennej podkreślano, że jeśli mąż będzie zbyt miękki, to żona niechybnie znajdzie sobie kochanka, gotowego ją lżyć i okładać.

Także senniki zapewniały, że sen o maltretowaniu połowicy to zapowiedź „spokoju w małżeństwie” i „szczęścia w miłości”. A znany już ze swojego zainteresowania sadomasochizmem „Nowy Dekameron” utrzymywał, że człowiek, który nie smaga swojej kobiety, jest „mdły”, „za łagodny”, brakuje mu energii i męskości. I odmalowywał sylwetki pań, które na samą myśl o tym, że zostaną brutalnie zdzielone, „uśmiechały się, wniebowzięte”.

„Mężowi wolno, takie jego konsystorskie prawo”

Do podobnych twierdzeń nikt nie musiał Polaków przekonywać. Nie trzeba im też było wkładać do rąk pejczy, kajdanek i opasek na oczy. Sadyzm w II Rzeczpospolitej nie był subtelną grą erotyczną. Jeśli każdy mężczyzna zasługiwał na miano sadysty, to w tym sensie, że niemal każdy znęcał się fizycznie nad swoją żoną. Łódzki satyryk Jerzy Krzecki był zdania, że w małżeństwie „dwie tylko istnieją alternatywy”. Albo mąż jest niedojdą i pantoflarzem, albo – jak na prawdziwego mężczyznę przystało – regularnie bije swoją żonę.

Wiele służb pozostawało głuchych na wołanie kobiet o pomoc.

fot.domena publiczna Wiele służb pozostawało głuchych na wołanie kobiet o pomoc.

Ten sposób przypominania kobiecie, że jest tylko kobietą, nie jest pozbawiony wielu cech dodatnich. Przede wszystkim kobieta, której się w ten dobitny sposób przypomina o jej roli, jeśli pochodzi z tzw. sfer wyższych, nigdy nie krzyczy, gdyż wstydzi się i obawia, aby sąsiadka nie usłyszała jej krzyków bólu.

Sąsiadka ze swej strony z tego samego powodu również zachowuje się w takich wypadkach cicho, dzięki czemu mężowie rozsądni, a stateczni, znający naturę kobiety i jej wymagania, mogą swoim żonom co pewien czas (nie rzadziej niż raz na dwa tygodnie) przypominać, że stare przysłowie „gdy mąż żony nie bije, to w niej wątroba gnije”, nic nie straciło ze swej aktualności.

I mogą, zarazem, być świadomi, że nikt nie piśnie słowa o ich sadystycznych ekscesach. Krzycki niby tylko żartował. Choć trudno się śmiać, czytając zdanie: „Dlatego gdy spotkasz, czytelniku, na ulicy kobietę potulną, łagodną, miłą i rozsądną, kobietę, która idąc z mężem nie zatrzymuje się przy każdej wystawie modystki, sklepu z materiałami jedwabnymi i torebkami, (…) kobietę, która nie denerwuje męża, wiedz, że jest to kobieta bita”.

W mediach z tamtego czasu przemoc domowa była czymś normalnym.

fot.domena publiczna Istniało społeczne przyzwolenie na stosowanie przemocy wobec kobiet. Obraz silnego mężczyzny popierały i utwierdzały media.

Bardziej brzmi to jak zachęta dla czytelników niż jak dowcip. A gdyby ktoś miał jeszcze wątpliwości, czy wypada bić żonę, z pomocą przychodził mu krakowski „Bocian”. W 1927 roku przypomniano na jego łamach, że przemoc domowa to nie tylko rzecz zwyczajna, ale zarazem… zwyczajnie przyjemna.

Słyszałem, że masz zapłacić karę sądową za pobicie żony. Ile?

12 złotych 73 grosze.

Za co te 73 groszy?

Nie wiem. Ale sądzę, że to podatek od rozrywek!

Krzycki pisał o tym, jak z żonami obchodzą się (i powinni się obchodzić) przedstawiciele miejskiej klasy średniej. Na wsi sytuacja wcale jednak nie wyglądała lepiej. Zdaniem Pawła Klingera wśród kobiet z nizin społecznych często można było spotkać „na szyi, ramionach i piersiach ślady sadystycznych skłonności ich mężów czy kochanków”. Nikt się na podobne urazy nie skarżył, bo i powszechne było przekonanie, że „tylko ten mąż kocha swą, żonę, który ją bije”.

Najwięcej przemocy można było wtedy zaobserwować w związkach rolników i robotników.

fot.domena publiczna Najwięcej przemocy można było wtedy zaobserwować w związkach rolników i robotników.

„Niechże mu pani daruje, a on przyrzeknie, że więcej pani bić nie będzie”

Wiele wieśniaczek wręcz chwaliło się swoimi sińcami, jako dowodami opacznie rozumianej troski męża. Czytelny dowód na to, że skala zjawiska musiała być porażająca, dają „Ostatnie Wiadomości Krakowskie”. W 1931 roku doszło do niezwykle rzadkiej sytuacji, gdy sąd uwzględnił skargę o pobicie podczas rozprawy separacyjnej. Oburzony dziennikarz komentował, że to kompletny absurd. Bo przecież na tej zasadzie należałoby unieważnić wszystkie małżeństwa „w sferach ludowych”.

Kolejne musiałyby być związki w kręgach robotniczych. Także tam powszechne było przekonanie, że jeśli mężczyzna wyjeżdża, to powinien (wedle jak zwykle celnych słów Stefana „Wiecha” Wiecheckiego) swojej kobiecie „morduchnę trochę oporządzić” i „ślipki podfonfarzyć”. Wszystko po to, by „pamiętała o miłosnej wierności”. Mężowie „walili swe dozgonne towarzyszki” także, gdy te wydawały zbyt wiele pieniędzy lub nie chciały dać grosza na wódkę. Ostatecznie powodem do „powybijania wszystkich zębów” mógł być po prostu „przystęp złego humoru”. A wiele żon, gdy już odzyskały przytomność i sprały krwawe plamy z ubrań, mówiło krótko: „Mężowi wolno, takie jego konsystorskie prawo”.

Dzienniki i bulwarówki do tematu przemocy domowej podchodziły z taką samą rezerwą jak do przemocy seksualnej. Zjawisko dla nich nie istniało, chyba że rozegrała się sprawa szczególnie brutalna lub obfita w pikantne szczegóły. Mąż dzień w dzień tłucze żonę pasem na kwaśne jabłko? Szkoda farby na taką, pożal się Boże, sensację. Mąż zdzielił ją cegłówką, łopatą, siekierą, albo i nożem? Takim sprawom można poświęcić kilka linijek. Na pełny, dopieszczony materiał dziennikarski zasługiwały jednak tylko przypadki, gdy dochodziło do morderstwa. A w toku przewodu sądowego udawało się ustalić, że maltretowanie trwało od lat. I zupełnie nikt nie zwracał na nie uwagi.

Tekst stanowi fragment najnowszej książki Kamila Janickiego Epoka Milczenia. Przedwojenna Polska, o której wstydzimy się mówić

Poznaj najciemniejsze strony ludzkiej natury. Nowa książka Kamila Janickiego pt. „Epoka Milczenia. Przedwojenna Polska, o której wstydzimy się mówić”. Do kupienia już dzisiaj w naszej oficjalnej księgarni.

„Dziesięć razów w obnażone plecy”

Ewentualnie można jeszcze było napisać o osobliwych historiach z zagranicy. Bo gdy na przykład Baltimore w Stanach Zjednoczonych wprowadziło karę chłosty za przemoc domową, „dziesięć razów w obnażone plecy” jako pierwszy otrzymał Polak. I to na dodatek… Jan Kowalski. „Właśnie musiało to na niego trafić!” – dziwiła się krakowska „Nowa Zorza”, zupełnie jakby nikt się po Polakach nie mógł spodziewać, że poniewierają kobietami.

Poniewierali i najlepiej ze wszystkich powinni o tym wiedzieć polscy, a nie amerykańscy sędziowie. Oni jednak woleli przymykać oczy. Zupełnie jak w przypadku oskarżeń o zgwałcenie. Wiechiecki opisywał sprawę, gdy mężczyzna wyprowadził się od żony, zamieszkał z kochanką, a gdy ślubna próbowała błagać go o powrót, uderzył ją tak mocno, że „wywinęła dwa kozły w powietrzu i znalazła się głową w zlewie”. Sąd skomentował sprawę krótko: „niechże mu pani daruje, a on przyrzeknie, że więcej pani bić nie będzie”.

Wyrok był tak mądry, że sam król Salomon by się go nie powstydził. I kto wie, czy nie on zainspirował podobny werdykt z Katowic. W 1934 roku dziennik „Siedem Groszy” doniósł o sprawie kowala Jana Pałasza, oskarżonego o „pobicie żony do tego stopnia, iż przez przeszło 20 dni musiała pozostawać pod opieką lekarską oraz, że w skutek pobicia jej pięścią po głowie miała przez pewien czas przytępiony słuch”. Mężczyzna zeznał, że jest wzorowym mężem, że prawie nie podnosi na żonę ręki, a w ogóle to pragnie z nią żyć w zgodzie, ale ta „nie powinna być taką upartą”.

Jeżeli sprawa czyjeś przemocy trafiała do sądu, to najczęściej kara dla męża była symboliczna.

fot.domena publiczna Jeżeli sprawa przemocy domowej trafiała do sądu, to najczęściej kara dla męża była symboliczna.

Barbara Pałaszowa w odpowiedzi wylała z siebie litanię żali. Płakała, podkreślając, że mąż bije ją przynajmniej raz w tygodniu od 14 lat i że skutecznie zamienił jej życie w piekło. Sędzia opowiedział się jednak za męską solidarnością. Wzruszony opowieścią kowala pragnącego zgody i spokoju wymierzył mu symboliczną karę aresztu w zawieszeniu. Jak sam uzasadnił, wszystko po to, by „nie uniemożliwiać pogodzenia się powaśnionych małżonków”.

***

Artykuł powstał w ramach pracy nad moją nową książką, poświęconą przestępczości seksualnej w przedwojennej Polsce. Publikacja ukaże się w 2018 roku. Zainteresowanych tematyką odsyłam do już opublikowanej „Epoki hipokryzji” – pierwszego kompleksowego omówienia przedwojennej polskiej seksualności.

Wybrana bibliografia:

Prasa: „Nowy Dekameron” (1924-1925); „Echo” (1931, 1934, 1938);  „Ostatnie Wiadomości Krakowskie” (1931); „Bocian” (1927); „Gazeta Lwowska” (1936); „Słowo” (1922); „Siedem groszy” (1934); „Republika”/”Ilustrowana Republika” (1924, 1934, 1938); „Głos Poranny” (1937); „Nowa Zorza” (1931); „Express Wieczorny Ilustrowany” (1926).

Literatura:

  1. S. Glaser, Przestępstwa przeciwko moralności. III. Zgwałcenie, „Gazeta Administracji i Policji Państwowej”, nr 29 (1925).
  2. M. Hirschfeld, Sexualizm a kryminalistyka. Przestępstwa i choroby na tle płciowem, Instytut Wydawniczy „Renaissance”, Warszawa 1930.
  3. P. Klinger, Vita sexualis. Prawda o życiu płciowem człowieka, Księgarnia Karola Neumillera, Łodź 1935.
  4. Słownik wyrazów dotyczący życia seksualnego [w:] G. Standley, Miłość we śnie. Tłumaczenie snów erotycznych wedle nauki, Drukarnia Handlowa, Poznań 1933.
  5. Wiech [S. Wiechecki], Fatalna czternastka czyli opowiadania sądowe, vis-à-vis/etiuda, Kraków 2013.

Mroczne oblicze przedwojennej Polski w książce:

Komentarze (13)

  1. Stasiek Odpowiedz

    Część kobiet marzy o tym skrycie, żeby mąż pantoflarz zamiast bać się ich humorów nagle przeistoczył się w takiego sadystę, który zamiast bawić się w szczere rozmowy itp. zalecane obecnie sposoby na nieporozumienia, zdominował najpierw fizycznie a potem seksualnie, pokazał im gdzie jest ich miejsce. Słyszałem to od kobiety w czasie szczerej rozmowy. Tylko jej problemem było, że żaden nie chciał jej tego zafundować. A ona chciała, żeby to się odbyło spontanicznie, żeby nie musiała im dyktować, że mają ją teraz zacząć ją bić, bo wtedy magia znika. Nawet agresywnie wyglądający pakerzy wymiękali, kiedy się ich prowokowała licząc na małe klepanie. Ciekawe jaki procent stanowią takie kobiety i ile nigdy tego nie ujawni. Przed wojną pecha miały te które tego nie lubiły, obecnie jest odwrotnie.

      • Stasiek Odpowiedz

        Zgadza się. W pierwszym zdaniu napisałem, że tylko część. Nie twierdziłem, że wszystkie, czy nawet większość

        • ula

          Fantazja na bycie zdominowaną, na kontrolowane użycie siły, nie oznacza zgody na przemoc. Gry seksualne mogą wyglądać różnie, ale zwykle nie oznaczają tego, że kobieta chce, żeby ktoś jej zrobił krzywdę. Kiedy mówiłam mężowi, że nie musi być delikatny, wcale nie chodziło mi o to, że może mnie pobić. I on to wiedział.

    • ivonn Odpowiedz

      Stasiu wielu mezczyzn, tez marzy o dominujacych kobietach w lozku i w zyciu i tu rowniez nie wszyscy sie o tego potrafia przyznac

    • ivonn Odpowiedz

      Mowi sie tez, iz kobiety marza / fantazjuja o gwalcie, ale fantazje o gwalcie to oksymoron.Gwalt to nie koncert zyczen. Co jeszcze istotne, kobiety byly zafiksowane na punkcie seksu w czasach kiedy tej przyjemnosci im zabraniano, taka juz nasza natura, ze pragniemy tego czego miec nie mozemy ( najbardziej samkuje owoc zakazany).

  2. Bolo Odpowiedz

    Przesz zwrocic uwage tutaj w dalszym ciagu jest mowa o Polsce a w Izraelu w dalszym ciagu bije sie zony i w Islamie tez.

  3. Gość Odpowiedz

    Kobiety często lubią, kiedy mężczyzna jest nieco „mniej delikatny”, bo faktycznie mężczyźni są bardziej agresywni fizycznie i silniejsi, a kobiety są do tego przystosowane, w końcu 50 twarzy Greya czy 365 dni nie wzięły się z nikąd i zostały napisane przez kobiety, ale nie do tego stopnia, żeby z kobiety zrobić kalekę lub zabić.

  4. Znafca Odpowiedz

    A te co chcą robić dzieci to co?Podobno poród jest dużo bardziej brutalny od dostania lima.Ja takie traktuje jak masochistki.

Odpowiedz na „Beata SpizewskaAnuluj pisanie odpowiedzi

Jeśli chcesz zgłosić literówkę lub błąd ortograficzny kliknij TUTAJ.