Zemsta za zemstę, czyli japońska masakra z 1942 roku
Rzeź miasta Nankin z 1937 roku stanowi szokujący przykład wojennego bestialstwa. Należy jednak pamiętać, że nie był to jedyny tego typu pogrom w wykonaniu Japończyków. Pięć lat po tych wydarzeniach żołnierze armii cesarskiej jeszcze raz uderzyli na Chiny.
Dla mieszkańców południowo-wschodnich Chin lato 1942 roku stało się prawdziwym piekłem. Na kilka miesięcy region ten zajęty został przez japońską armię i – podobnie jak w Nankinie – również tu dochodziło do skrajnie brutalnych aktów przemocy. To, co różni jednak masakrę nankińską od tej przeprowadzonej w prowincjach Jiangxi, Zhejiang, Hunan i Fujian, to fakt, że główną winę za rajd Japończyków w głąb Chin ponoszą… Amerykanie.
Ku pokrzepieniu serc
Atak na Pearl Harbor spadł na Stany Zjednoczone jak grom z jasnego nieba. Kiedy minął pierwszy szok, Amerykanie zapałali żądzą zemsty. 18 kwietnia 1942 roku rozpoczął się tzw. „Rajd Doolittle’a”. Kierowana przez gen. Jimmy’ego Doolittle’a tajna operacja lotnicza miała jeden cel. Zbombardować Tokio.
Nie wchodząc w jej szczegóły operacyjne, zakończyła się ona sukcesem. Szkopuł w tym, że nie miała żadnego militarnego uzasadnienia. Dokonane przez Amerykanów naloty spowodowały marginalne straty i tylko rozsierdziły Japończyków. Cenę za misję „ku pokrzepieniu amerykańskich serc” zapłacili jednak inni.
Amerykanie doskonale zdawali sobie sprawę, że bezpośredni atak lotniczy na Tokio ściągnie gniew Japończyków na Chiny (amerykańscy piloci po akcji nie wracali na lotniskowiec, lecz lądowali na terenie Państwa Środka).
Dowódcy armii cesarskiej poprzez ostatnie wydarzenia uzmysłowili sobie, że w ich systemie obronnym istnieje poważna luka. Zorientowali się, że Amerykanie mogą wykorzystać chińskie lotniska do bezpośredniego ataku na Japonię.
Od 1937 roku Japonia była w stanie wojny z Chinami, ale wobec rozpoczęcia ofensywy przeciwko USA chiński front przestał być priorytetowy. „Rajd Doolittle’a” sprawił, że Japończycy ponownie zwrócili swój wzrok na Chiny. Postanowili usunąć nowe zagrożenie i przy okazji ukarać Chińczyków za pomoc udzieloną Amerykanom.
Czytaj też: Zabić admirała Yamamoto! Zemsta za Pearl Harbor
Sztuka wojny
Ofensywa armii japońskiej rozpoczęła się w połowie maja 1942 roku. Tokio do walki rzuciło 53 bataliony piechoty i 6 batalionów artylerii. Plan zakładał zniszczenie dużych lotnisk, szlaków komunikacyjnych, instalacji wojskowych, a także krótką okupację zajętych terenów.
Atak nie spotkał się z praktycznie żadnym oporem ze strony Chińczyków. Jedynym wartym odnotowania starciem była toczona od 3 do 8 czerwca bitwa o miasto Quzhou. Gdy Japończycy wypchnęli w końcu chińskie wojsko z objętego atakiem terenu, rozpoczęły się trwające kilka miesięcy rządy terroru.
Każde miasto, do którego wchodzili Japończycy, zmieniało się w zgliszcza. Wszelkie zapasy żywności i zbiory były niszczone lub konfiskowane. Żołnierze zarzynali bydło, niszczyli systemy irygacyjne i studnie. Następnie do akcji wkraczały specjalne oddziały, które podpalały to, czego nie dało się zagrabić. „Jak plaga szarańczy nie pozostawiali za sobą nic, tylko zniszczenie i chaos” – pisał naoczny świadek tych wydarzeń.
Oprócz realizowania założeń typowo militarnych operacja w południowo-wschodnich Chinach miała również drugie dno. Miała być karą i zemstą za pomoc, jaką Chińczycy udzielili ludziom gen. Doolittle’a.
Część amerykańskich pilotów, którzy lądowali (bądź rozbijali się) na terytorium Chin została pochwycona przez Japończyków. Zdecydowanej większości jednak – dzięki pomocy lokalnej ludności chińskiej – udało się uciec. Amerykanie często obdarowywali swoich wybawców różnego rodzaju skromnymi podarkami: rękawiczkami, zegarkami itp. Niedługo później te dowody wdzięczności stały się dowodami winy i sprowadzały na ich posiadaczy gniew Japończyków.
Czytaj też: Zatopienie „Montevideo Maru”. Największa katastrofa morska w historii Australii
Vexilla regis prodeunt inferni
Większość sprawozdań z tego, co działo się w południowo-wschodnich Chinach latem 1942 roku, pochodzi od działających tam katolickich misjonarzy. Jeden z nich, Wendelin Dunker, tak opisał to, co zastał po przejściu japońskiego wojska:
Zabili każdego mężczyznę, kobietę, dziecko, świnię, krowę lub cokolwiek się poruszało. Zgwałcili każdą kobietę między 10. a 65. rokiem życia i zanim podpalili miasto, kompletnie je zrabowali. Żaden człowiek nie został pochowany, zwłoki leżały i gniły na ulicach wśród zabitych świń i krów.
Dalej misjonarz dodaje: „Każde miasto, do którego weszli Japończycy, stawało się małym Nankinem”.
W mieście Guiyang żołnierze kilkanaście razy zgwałcili siostrzenicę burmistrza, po czym nagą przywiązali do słupa i przypalali jej ciało papierosami. Częste były przypadki odcinania cywilom nosów i uszu. „Chcesz pójść do nieba, tak?” – pytali się Japończycy zatrzymanego księdza, zanim mieczem ścieli jego głowę.
Po złupieniu miasta Nanchang pijani i półnadzy żołdacy biegali po ruinach w poszukiwaniu kobiet, które mogliby zgwałcić. Kiedy zupełnym przypadkiem natrafili tam na dziecko-albinosa, oskalpowali je. Innym razem Chińczycy, którzy przyznali się do pomocy Amerykanom, zostali zmuszeni do jedzenia własnych odchodów. Następnie ustawiono ich w rzędzie i przeprowadzono konkurs – przez ile ciał przejdzie kula karabinowa, zanim ostatecznie się zatrzyma.
W kolejnym mieście Japończycy odnaleźli cywila, który uratował jednego z amerykańskich pilotów. Żołnierze związali go, owinęli prześcieradłem i oblali naftą. Następnie zmusili jego żonę, by go podpaliła.
Czytaj też: Japończycy ujawniają nazwiska członków jednostki 731. Ludzie, którzy w niej służyli byli gorsi niż Mengele
Ludzie doktora Ishii
Czytając opis tortur, którym poddawani byli Chińczycy, trudno uwierzyć, że najgorsze było jeszcze przed nimi. Po kilku miesiącach, gdy cele militarne zostały zrealizowane, a rozciągnięte linie zaopatrzeniowe coraz mocniej doskwierały cesarskiemu wojsku, Japończycy powoli zaczęli się wycofywać. By jednak zadać Chinom jeszcze jeden bolesny cios, tuż za wycofującym się frontem podążali żołnierze z niesławnej, zajmującej się bronią biologiczną Jednostki 731.
Ich zadanie było proste – wymordować jak największą liczbę ludności i maksymalnie opóźnić powrót chińskiego wojska. Szef Jednostki, Shiro Ishii, zdecydował, by użyć najbardziej zjadliwych i zabójczych patogenów: dżumy, wąglika, cholery i tyfusu. Żołnierze mieli zatruwać ujęcia wody i nieliczne pozostawione przez Japończyków zapasy żywności. Skażaną wodę przelewano do metalowych manierek, które imitowały pozostawione przez Japończyków zapasy.
Podobną taktykę stosowano z bułkami lub ciastkami, które porzucano w miejscu, gdzie do niedawna stacjonowało japońskie wojsko. Skażone tyfusem jedzenie – rzekomo w akcie miłosierdzia – rozdawano również uwolnionym chińskim jeńcom.
W jednym z miast żołnierze rozkopywali groby i – by zatruć ujęcia wody – wrzucali do nich zwłoki. Sytuacja epidemiczna w południowo-wschodnich Chinach stała się bardzo zła. W całym regionie szerzyły się przypadki malarii, dezynterii i cholery. Choroby uśmiercały tych, którym jakimś cudem udało się uciec przed japońskimi oprawcami.
Czytaj też: Piekło rajskich wysp. Bitwa o Midway
Oko za oko
Rząd Kuomintangu nie był poinformowany o misji gen. Doolittle’a. Chińczycy zostali postawieni przed faktem dokonanym i dowiedzieli się o bombardowaniu Tokio dopiero, gdy pierwsi amerykańscy piloci zaczęli lądować na ich terytorium. Czang-Kai-Szek w depeszach wysyłanych do Waszyngtonu pisał:
Po bombardowaniu Tokio, które odbyło się bez naszej wiedzy, japońskie oddziały zaatakowały przybrzeżne rejony Chin, gdzie lądowało wielu amerykańskich pilotów. Japońskie wojsko zamordowało tam każdego mężczyznę, kobietę i dziecko.
Szacuje się, że karna ekspedycja armii cesarskiej kosztowała życie łącznie ok. 250 tysięcy ludzi. Amerykanie wydawali się jednak nie przejmować sytuacją, która – chcąc nie chcąc – była konsekwencją ich działań.
Gen. Joseph Stilwell, jeden z dowódców armii USA w Azji, oceniał, że to, co działo się w Chinach, wynikało z faktu, że armia Czang-Kai-Szeka nie potrafiła przeciwstawić się japońskiej agresji. Inny Amerykanin, pilot i twórca sławnych „Latających Tygrysów” Claire Chennault, sytuację w Chinach ocenił trochę inaczej: „Chińczycy zapłacili straszną cenę za rajd Doolittle’a, ale oni nigdy się nie skarżyli”.
Bibliografia:
- Polit, Gorzki triumf. Wojna chińsko-japońska 1937–1945, Kraków 2013.
- Polit, Chiny. Historia państw świata w XX wieku, Warszawa 2004.
- James, Target Tokyo – Jimmy Doolittle and the Raid That Avenged Pearl Harbor, Nowy Jork 2015.
Dodaj komentarz