Cztery dni w piekle. Jak gaszono największy pożar w historii Polski po II wojnie światowej?
To miała być akcja, jakich wiele. Trwała susza i pożary lasów zdarzały się prawie codziennie. Nikt nie przypuszczał, że tym razem zbłąkana iskra rozpęta piekło. Strażacy i ochotnicy w Kuźni Raciborskiej stanęli do walki na śmierć i życie. Bilans: 3 ofiary śmiertelne i ponad 2000 rannych.
Las, całe połacie lasu ciągnące się aż po horyzont. Blisko 50 tysięcy hektarów na pograniczu województw katowickiego i opolskiego, pomiędzy Gliwicami, Kędzierzynem i Rybnikiem. Samo serce tego lasu, trochę na złość naturze, tną na części linie kolejowe tras Racibórz–Kędzierzyn-Koźle, Gliwice–Kędzierzyn-Koźle oraz magistrala Kopalni Piasku „Kotlarnia”.
26 sierpnia 1992 roku, środa, około godziny 13. Jeden z pociągów przejeżdżających przez sam środek lasu w pobliżu Solarni musi nagle hamować. To prawdopodobnie właśnie w tym momencie jedna jedyna iskra leci w złym kierunku. I z powodu tej pojedynczej iskry trzy osoby stracą życie, a tysiące hektarów drzew i żyjące wśród nich zwierzęta pójdą z dymem (…).
Suchy jak wiór
Gdyby wtedy ktoś powiedział strażakom z Kuźni Raciborskiej i okolic, że dogaszanie potrwa do połowy września, zbledliby, a potem popukaliby się w czoła. Ale tamtego sierpnia odnotowano aż trzy rekordy termiczne, a w samych Rudach Raciborskich deszcz ostatni raz spadł w maju (…).
Wody nie ma. Cieki, rowy melioracyjne i zbiorniki wodne na terenie lasu – wszystko wyschnięte. To naturalny skutek wybierania piasku przez znajdującą się w Dziergowicach kopalnię piasku i żwiru, efekt tzw. leju depresyjnego.
Wozy strażackie muszą zaopatrywać się w wodę w samej kopalni. Stare, wysłużone pompy z trudem nadążają z zaopatrywaniem beczkowozów. Akcję utrudnia niedostateczna sieć dróg – w wielu częściach lasu dróg po prostu nie ma, są tylko ścieżki i ślepe leśne zaułki (…).
Z powietrza pożar próbują zdusić dwa śmigłowce zaopatrzone w specjalne zbiorniki o pojemności około tysiąca litrów wody. Mogą być napełniane bez lądowania, ale wobec rozpętanego żywiołu są mało skuteczne (…).
Bomba z opóźnionym zapłonem
Wiatr wzmaga ogień, który błyskawicznie przenosi się z miejsca na miejsce. Już zaczyna uciekać na wierzchołki. Z daleka, między kłębami dymu, widać ogniska zapalne – jakby ktoś zawiesił na drzewach setki latarenek (…).
Front ognia jest nie do opanowania. Brakuje wody, nie można dostać się do wozów. Zapada zmrok. Strażacy próbują zatrzymać żywioł, czyli, w ich żargonie, „złapać język” ognia. Tyle że to już nic nie da.
(…) A potem wiatr gwałtownie zmienia kierunek, powstaje ściana ognia, która odcina ich ze wszystkich stron, nawet od góry. Od nieba. (…) Pożar młodników zmusza do natychmiastowej ewakuacji, ale nie wszyscy zdążą przed żywiołem (…).
St. ogn. Dziedzioch: „Sytuacja była niemal beznadziejna, zapadła decyzja o samoratowaniu, zaczęliśmy polewać i siebie, i samochód. Chciałem się z węża polewać, ale powietrze było już tak nagrzane, że aż oddech parzył. Już wtedy nie widziałem dowódcy. Pomyślałem, że pewnie schował się w samochodzie. (…) Zacząłem biec w kierunku przeciwnym do ognia. Tyle że on zmienił kierunek (…)”.
Piekło na ziemi
Dopiero po przejściu gigantycznej ściany ognia oczom strażaków po drugiej stronie drogi ukazują się wraki czterech wypalonych do cna wozów. Najbardziej wysunięte i narażone na ogień było auto z OSP Sławięcice.
To tam, w oparach dymu, Zygmunt Sitko z „Kotlarni” znajdzie ciało trzydziestoośmioletniego st. asp. Kaczyny (…), potem w młodniku strażacy natrafią na ciało trzydziestotrzyletniego dh. Andrzeja Malinowskiego.
(… ) St. ogn. Dziedzioch: „Kilka godzin później już w aparatach próbowaliśmy wejść na to pogorzelisko. Dym, taka temperatura, że się nie dało. Widzieliśmy nasze samochody, ale jeszcze nie mogliśmy tam dojść. Przez buty dosłownie paliło w nogi. Temperatura wynosiła co najmniej 800 stopni. Jak w piecu (…)”.
Drugiego dnia w ogniu stoją już ponad cztery tysiące hektarów. Łunę pożaru widać z Kędzierzyna-Koźla, oddalonego o ponad 20 kilometrów. Trzeciego dnia ogień zbliża się do Grabówki, Korzonka, Ortowic oraz do „Kotlarni”. Jest dosłownie kilkaset metrów od zabudowań. Sytuację pogarsza coraz silniejszy wiatr.
W czwartym dniu walki z żywiołem ogień znowu przeskakuje na drugą stronę szosy. Przechodzi przez tory, w stronę Sławęcic i Kędzierzyna. Dręczy resztki drzew, wodzi za nos strażaków. Sytuacja jest dramatyczna (…).
Wszystko na nic
Jak najlepiej gasić pożar lasu? Ci, którzy byli tego sierpnia w Kuźni, podkreślają, że wszystko zależy od warunków. Najlepiej ustawić linię obrony na drodze, najlepiej, żeby była szeroka, cały czas trzeba zraszać drzewa.
Działko się sprawdza, ale tylko wtedy, gdy mamy bardzo dobre zaopatrzenie wody, bo zużywa ono 3200 litrów na minutę. I starcza na dwie minuty. Przy stałym zasileniu i dostępie do wody działko zdaje egzamin, ale nie w lesie. W lesie rozkłada się węzły, tworzy się dwie linie – gaśniczą i obrony. W lesie zakłada się, że ogień w końcu przejdzie (…).
Bryg. Charuk: „Nie byliśmy w stanie powstrzymać żywiołu, pomimo wszystkich możliwych narzędzi, jakimi wówczas dysponowaliśmy. Ani my, ani półtora tysiąca żołnierzy. Robili przecinkę czołgami, łamali, ścinali drzewa. Wszystko na nic” (…).
Rachunek strat
Ktoś powie, że oprócz st. asp. Kaczyny i dh. Malinowskiego ofiarą pożaru był także cywil, młoda rowerzystka potrącona przez wóz strażacki. Informacji tej nie uda się jednak potwierdzić.
(…) Większość lasu przed 26 sierpnia pokrywała warstwa niezmineralizowanej ściółki lub murszu, czyli zgnilizny drzewnej. Zniszczenia na terenie nadleśnictw Rudy Raciborskie, Rudziniec i Kędzierzyn miały cechy klęski ekologicznej.
Spłonęło łącznie 9062 hektarów, 6212 hektarów w ówczesnym województwie katowickim, 2850 hektarów w ówczesnym województwie opolskim. Jeszcze kilka dni po ugaszeniu pożaru samochodem jechało się po palącym się poszyciu. St. ogn. Dziedzioch:
(…) W październiku pojechaliśmy na rekonesans do lasu. (…) Spod kół to tylko czarny kurz leciał, wszystko było czarne, przerażająca, głucha, beznadziejna cisza, tylko szum silnika było słychać. W lesie taka głucha cisza się nie zdarza. Las żyje, wszystko w nim żyje. Zwierzyna, ptaki, liście. Ten las był już martwy (…).
Media szybko oświadczają, że pożar w nadleśnictwie Rudy Raciborskie był największym w historii Polski oraz w Europie Środkowej i Zachodniej po II wojnie światowej. Pożar udało się ugasić dopiero cztery dni później. Pomógł deszcz, który spadł w końcu 31 sierpnia. Dogaszanie trwało jednak do 12 września. Straty oszacowano na blisko 286 milionów złotych (…).
Dziś na terenie pożarzyska, które liczyło ponad dziewięć tysięcy hektarów, rośnie już las. Dopiero po wejściu na wieżę widać, że ma w swojej strukturze ogromną wyrwę. Nowy las próbuje zabliźnić powstałe po wielkim pożarze rany, ale do odbudowy drzewostanu sprzed tragedii potrzeba jeszcze co najmniej 70 lat.
Źródło:
Powyższy tekst ukazał się pierwotnie w książce Joanny i Rafała Pasztelańskich „Strażacy. Tam, gdzie zaczyna się bohaterstwo”, która została wydana nakładem wydawnictwa Znak Horyzont.
Tytuł, lead, ilustracje wraz z podpisami, wytłuszczenia oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany podstawowej obróbce redakcyjnej w celu wprowadzenia częstszego podziału akapitów.
Więcej o spektakularnych akcjach polskich strażaków:
Rafał Pasztelański, Joanna Pasztelańska
Strażacy
Sklep | Format | Zwykła cena | Cena dla naszych czytelników |
paskarz.pl | 39.90 zł | 26.99 zł idź do sklepu » |
Dodaj komentarz