Jak bardzo śmierdziały średniowieczne miasta?
Brak kanalizacji. Niechęć do kąpieli. Zatkane odpadami rzeki. To, co wiemy o życiu w średniowiecznym mieście pozwala stwierdzić, że nie było ono usłane różami. I na pewno nimi nie pachniało.
Nasza wiedza o codziennych zmaganiach ludzi średniowiecznej Europy cały czas się rozszerza. Odkrywamy składniki ówczesnej diety, sposoby przyrządzania potraw albo rutynowe obowiązki. Jednak wyobrażając sobie życie w wiekach średnich często zupełnie zapominamy, że był to czas istotnego regresu w kwestii higieny.
Upadek cesarstwa rzymskiego pociągnął za sobą znaczne pogorszenie warunków życia ludności miast. Instalacje kanalizacyjne, wznoszone z wielkim trudem przez Rzymian, popadły w ruinę.
Coraz mniej dbano też o czystość, co znajdowało uzasadnienie w teologii chrześcijańskiej, która kazała odwracać się od spraw ciała. Nie znaczy to jednak, jak przekonuje Weronika Konkol w tekście „Brud i smród w świetle polskich średniowiecznych źródeł hagiograficznych”, że nie zwracano uwagi na nieprzyjemne wyziewy:
O tym, jak istotna była kwestia zapachu w średniowieczu, świadczą przykłady stosowania inwektyw olfaktorycznych. […] Jan Długosz, przedstawiając w niekorzystnym świetle żonę Władysława II Wygnańca, akcentował jej niechęć i pogardę wobec narodu małżonka. Księżna miała stwierdzić, że Polacy śmierdzą i że sama ich obecność razi odorem.
Życie na krawędzi
Trzeba pamiętać, że w średniowieczu dostęp do wody w domostwach pospólstwa był ograniczony. W większości nie było też kanalizacji. Zaraz po przebudzeniu mieszczanin musiał więc zdecydować, gdzie podzieje się zawartość nocnika z fekaliami.
Częstą praktyką było wylewanie zawartości przez okna do cieków wodnych albo wprost na głowy przechodniów, nawet, jeśli groziła za to kara. A że ulice przeważnie były wąskie i zastawione, można sobie tylko wyobrażać, jakie doznania i zapachy czekały na nieostrożnego przechodnia.
Trochę pomagało, jeśli miasto położone było nad rzeką. Wtedy jej nurt unosił ze sobą dużą część nieczystości, rozładowując nieco gęstą atmosferę. Trafiała tam między innymi zawartość toalet publicznych. Tak przynajmniej rozwiązano sprawę w Londynie. Jak pisze Greg Jenner w tekście „Milion lat w jeden dzień”:
Pod koniec średniowiecza na całej długości Mostu Londyńskiego mieściły się ponoć toalety publiczne. Gdy ktoś z nich korzystał, fekalia elegancko spadały do Tamizy albo – co zdarzało się równie często – na głowę Bogu ducha winnemu flisakowi kursującemu po rzece. Takie rozwiązanie może i nie brzmi zachęcająco, lecz dzięki niemu most nie ział nieprzyjemną wonią – nurt Tamizy wynosił z miasta wszelkie nieczystości.
Niestety, obecność rzeki nie zawsze rozwiązywała sprawę nieczystości. W jej korycie gromadziły się bowiem wszystkie możliwe odpady. Często zalegały przez długi czas, w końcu prowadząc do rozwoju epidemii. I niemiłosiernie śmierdząc.
Tłum niemytych ciał
Zapaskudzone ekskrementami ulice i rzeki stanowiły jednak tylko część cuchnącego problemu. Nieprzyjemnie pachnieli najczęściej także sami mieszkańcy miast. Przykład szedł z góry: święta Kinga czy święta Agnieszka nigdy się nie myły, twierdząc, że jest to grzeszne i sprzeciwia się boskim nakazom. To między innymi wszechobecny brud był powodem częstych epidemii, choć średniowieczni ludzie uważali inaczej. Powszechnie przyjmowano, że dżuma lub cholera przenika dzięki wodzie poprzez pory do zdrowego ciała. Był to kolejny powód, żeby unikać kąpieli jak ognia.
Dopiero wyprawy krzyżowe sprawiły, że w Europie zaczęły pojawiać się łaźnie parowe na wzór tych, które rycerze widzieli na Bliskim Wschodzie. Ten trend z czasem rozszerzył się na cały kontynent i sprawił, że przynajmniej pewna część mieszczan miała dostęp do kąpieli i innych przyjemności, w tym seksualnych, które przybytki tego typu oferowały. Niestety, nie wszyscy mogli z nich skorzystać, bo za wstęp trzeba było zapłacić.
Aby najlepiej poczuć, jak pachnie średniowieczny tłum, wystarczyło… wejść do kościoła. Zebrane tam pospólstwo, w większości nie myjące – oczywiście z powodów religijnych! – ciał ani zębów, stłoczone w ciasnym pomieszczeniu, musiało wydzielać nie lada fetor. Zwłaszcza, że także ubrania przesiąknięte były wielotygodniowym brudem…
Całe szczęście, że asceza cielesna w końcu przegrała. Sytuację poprawiło też wprowadzenie zwyczaju okadzania świątyń. Z jednej strony tłumaczono to, nawiązując do bożej łaski, a z drugiej – dyskretnie tłumiono nieznośny zapach ludzkich ciał.
Wszędzie śmierdzi
Do zapachów wynikających z braku kanalizacji i nieprzestrzegania zasad higieny dochodziły jeszcze wonie wydzielane przez niektóre rzemiosła. Najgorzej pachniały ulice, przy których pracowali garbarze. Zwykle przeznaczano dla nich pewne wyznaczone części miasta, bo fetor, który towarzyszył ich pracy, był nie do zniesienia. Frances Gies i Joseph Gies w książce „Życie w średniowiecznym mieście” opowiadają:
Obrabianiu skór […]towarzyszył dokuczliwy, gryzący zapach. Mistrzów i ich uczniów można było spotkać na zewnątrz, gdy nad „belką” (poziomym fragmentem pnia) za pomocą tępo zakończonego wklęsłego narzędzia zeskrobywali ze skór zwierzęcych włosie i naskórek. Podobnym, tyle że ostrym przyrządem oddzielano mięso przyległe do skóry od spodu. Następnie zmiękczano ją, nacierając zimnymi odchodami drobiu lub gołębi albo ciepłymi psimi odchodami.
Nic dziwnego, że co majętniejsi mieszkańcy miast starali się uciec z nich, zwłaszcza latem, gdy temperatura wzmagała jeszcze wszechobecny smród. Wybierali się wówczas do swoich położonych w bezpiecznej odległości rezydencji. Niestety, te z braku toalet już po kilku tygodniach same przypominały zapachem o miejskich niewygodach.
Nasuwa się pytanie, czy nigdy nie próbowano zalanych nieczystościami ulic po prostu… wyczyścić? Istotnie, czasem podejmowano wysiłek w celu usunięcia nieprzyjemnych zapachów. Pretekstem do tego były na przykład jarmarki, choć one same z reguły jeszcze dokładały do i tak woniejącego miasta dodatkową gamę zapachów. Frances Gies i Joseph Gies piszą:
Z okazji jarmarku ulice czyszczono, ale specyficzny zapach miasta czuć było bez przerwy. Odór zwierzęcych odchodów i śmieci mieszał się w przyjemnymi woniami z garkuchni i domów. Najostrzejszy smród panował w pobliżu handlarzy ryb, sukienników, rzeźników i najgorszych ze wszystkich garbarzy.
Co ciekawe, średniowieczny smród okazał się korzystny przynajmniej z jednego powodu. To dzięki niemu rozwinął się przemysł perfumeryjny. Piękne zapachy pozwalały choć na chwilę przesłonić cuchnącą rzeczywistość, przynajmniej dopóki nie nastąpił znaczący postęp w dziedzinie higieny.
Drugą drogę ucieczki zapewniała ludziom przyroda. Na jej łonie można było odpocząć od wszechobecnego fetoru. Takie wyprawy wiązały się jednak z groźbą rabunku, a nawet śmierci – przeciętny mieszczanin zatykał więc nos i pozostawał w obrębie miejskich murów.
Bibliografia:
- Frances Gies, Joseph Gies, Życie w średniowiecznym mieście, Wydawnictwo Znak Horyzont 2018.
- Greg Jenner, Milion lat w jeden dzień, Wydawnictwo PWN 2016.
- Henryk Samsonowicz, Życie miasta średniowiecznego, Wydawnictwo Poznańskie 2006.
- Studia Historica Gedanensia, Brud i smród, red. Iwona Janicka, Wydawnictwo Uniwersytetu Gdańskiego 2010.
Zapewne w tamtych czasach powstało powiedzenie, „częste mycie, skraca życie a mądrzy ludzie żyją w brudzie”.?
Trudno powiedzieć, ale na pewno świetnie oddaje ono średniowiecznego ducha :)
Taki smród do dziś panuje w całej partii PO.
To i tak nic w porównaniu do słodkawego odoru kłamstwa i obłudy bijącego od całego PISu.
Nie mogę uwierzyć, że bez względu na temat artykułu zawsze ktoś wtrąci swoje 5 groszy o polityce. Ludzie!
To jest po części nie prawda. We wczesnym średniowieczu a konkretnie w czasach karolińskich ludzie myli się dosyć często. Jedną z form pokuty była rezygnacja z kąpieli co jeszcze bardziej dowodzi wagi tej czynności. Święta Kinga mogła się nie myć w formie ascezy co też się zdarzało. W miastach były łaźnie już przed krucjatami ale dopiero one je upowszechniły. Wody zaczętą się bać dopiero w XIV wieku po epidemii czarnej śmierci.
Wszystkie teksty, które traktują o brudzie jasno wskazują, że higiena nie była na wysokim poziomie w czasach średniowiecza. W okresie wczesnego średniowiecza w ruinę popadły wszystkie niemal systemy pozostawione przez Rzymian. Łaźnie parowe były budowane sukcesywnie, ale dopiero od XI i XII wieku. Obawa przed wodą była kojarzona z dżumą, ale też trzeba pamiętać, że dostęp do wody w mieście w wiekach średnich był ograniczony. Pod tym względem w lepszym położeniu byli chłopi.
Jeśli mówimy o infrastrukturze pozostawionej przez Rzymian, to raczej Polski to nie dotyczy. Pan Michał Knapik ma rację – w średniowieczu ludzie myli się dość często, a pozostawanie w brudzie było czymś, co zaskakiwało i było uznawane za szczególna uciążliwość. Przynajmniej w naszej części Europy. Zastanawiająca jest konsekwencja uznawania, że u nas było zdecydowanie gorzej niż na zachodzie, pod każdym względem. Bez brania pod uwagę źródeł pisanych – jak choćby miejsce zamach na Leszka Białego, relacje z zachowania dworu Henryka Walezego w Krakowie, miejskie statuty wymagające od członków cechów co najmniej jednej cotygodniowej wizyty w łaźni, czy duza popularności „bań” na terenie zamieszkiwanym przez Słowian czy Skandynawów. Brudasami byli Galijczycy i Germanie z terenów dzisiejszej Holandii i Niemiec. Ja rozumiem,że dla historyków z Francji czy Wielkiej Brytanii pępkiem świat jest ich kraj, a dokumenty z innych krajów maja mniejsze znaczenia, ale dlaczego to samo robią polscy historycy?
A jednak wydaje się, że głównym problemem był nie tyle brak higieny osobistej, co brak kanalizacji – dopóki wylewano nieczystości na ulicę, miasta nie mogły zbyt dobrze pachnieć…
Myślę, że oprócz problemów infrastrukturalnych i nakazów religijnych przyczyną było zwykłe lenistwo. Jeszcze dzisiaj można to zaobserwować. Jak zawsze konieczne są nakazy dla flejtuchów.
Niewykluczone, że i one niewiele zmienią. Smród w miastach jest obecny i dzisiaj, ale nie wszystkich. Wystarczy raz trafić do dzielnicy przemyskowej i mocniej się zaciagnac albo wpaść na jakiś stary dworzec. Brak higieny to jedno, ale też przyzwolenie na brud to druga strona medalu.
Kapelusze z szerokimi rondami osłaniały płaszcz przed zawartością nocnika wylewaną z okien.
W Luwrze w narożnikach i specjalnych wnękach korytarzy wisiały ciężkie, grube zasłony a za nimi kubły, wiadra itp. Jeden z Francuskich królów oblany fekaliami wydał polecenie by wylewający nocnik przez okno musiał trzy razy krzyknąć UWAGA, UWAGA, UWAGA !