Czy kobietę da się zgwałcić? Polscy specjaliści sprzed wojny udzielali na to pytanie samych najgorszych odpowiedzi
Każdą ofiarę traktowano tak, jakby była sprawcą. Czy czasem gwałt nie sprawił jej przyjemności? Czy sama się o niego nie prosiła? Bo przecież prawdziwa przemoc seksualna nie mogła istnieć w cnotliwej i konserwatywnej II Rzeczypospolitej.
Czy kobietę da się zgwałcić? Paweł Horoszowski, jeden z autorów wydanej w 1937 roku Encyklopedii Podręcznej Prawa Karnego, nie potrzebował długo zastanawiać się nad tak postawionym pytaniem. „Zdrowa kobieta, zwłaszcza doświadczona płciowo, potrafi się z reguły przed gwałtem obronić” – stwierdził z pełnym przekonaniem.
Lekceważenie i znieczulica, z jakimi autor podszedł do tematu, potrafią zmrozić mimo upływu lat. W epoce naszych pradziadków nie były jednak niczym nowym, ani tym bardziej zaskakującym. Paweł Horoszowski był tylko młodym doktorantem, najętym do opisania zjawisk karnych, które zdawały się mało istotne, wprost marginalne. Niewiele wiedział o przestępczości seksualnej, mógł jednak bazować na pracach naukowców niby bardziej doświadczonych, ale: równie sceptycznych co do prawdziwego obrazu przestępczości seksualnej.
„Mało prawdopodobna możność zgwałcenia”
Jeśli kobieta miała nieszczęście paść ofiarą gwałtu na ulicach przedwojennej Warszawy – i jeśli jej sprawa trafiła na wokandę sądu – niemal nieuniknione stawało się jej spotkanie z profesorem Wiktorem Grzywo-Dąbrowskim. To była prawdziwa sława w świecie łowców zbrodni. Płodny autor, mający na swoim koncie przeszło dwieście publikacji. Przede wszystkim jednak – praktyk, piszący tylko o tym, z czym zetknął się osobiście. Wieloletni pracownik prosektoriów w Łodzi i w szpitalu dla psychicznie chorych w Kochanówce. Otworzył zwłoki tysięcy zmarłych. Tak z przyczyn naturalnych, jak i na skutek błędów lekarskich, samobójstw czy morderstw.
Od 1917 roku pracował w Warszawie, również jako biegły sądowy w sprawach o przestępstwa seksualne. Przeprowadził badania pięciuset kobiet twierdzących, że zostały zgwałcone. Widział sińce na ich udach, ślady paznokci wbitych w skórę, a nawet otwarte rany zadawane przez szczególnie brutalnych napastników. Traumatyczne doświadczenia ofiar wykorzystał, pisząc Zarys medycyny sądowej. Książkę, z której będzie się uczyć całe pokolenie lekarzy i prawników.
Praca ukazała się w roku 1924 i Grzywo-Dąbrowski zadał w niej to samo pytanie co Paweł Horoszowski dekadę później. „Czy kobieta, która rzeczywiście nie chce oddać się mężczyźnie, może się obronić? Innymi słowy, czy mężczyzna o średniej sile będzie mógł zgwałcić kobietę, o ile ona chce się obronić?” – indagował samego siebie. I podobnie jak młodszy kolega po fachu, nie miał żadnych wątpliwości co do poprawnej odpowiedzi. „Wydaje nam się mało prawdopodobna możność takiego zgwałcenia, o ile dotyczy to osoby, która już poprzednio miewała stosunki płciowe” – zawyrokował.
Autor dostrzegał możliwe wyjątki od reguły. Nawet one budziły jednak jego wątpliwości. Dopuszczał prawdopodobieństwo gwałtu w sytuacji, gdy mężczyzna dysponuje „znaczną przewagą sił”. Zakładał jednak, że czyn i tak dokona się tylko, kiedy kobieta zaprzestanie oporu i do niego dopuści. „Jeśli kobieta się broni, lecz warunki są sprzyjające dla mężczyzny, ma on przed sobą dużo czasu, znajduje się przez czas dłuższy sam na sam z kobietą, może się zdarzyć, że siły fizyczne kobiety wyczerpią się i gwałt zostanie dokonany” – czytamy w Zarysie medycyny sądowej. I takie postawienie sprawy już tylko krok dzieli od stwierdzenia, że każda ofiara sama jest sobie winna.
Kamil Janicki
Epoka milczenia. Przedwojenna Polska, o której wstydzimy się mówić
Sklep | Format | Zwykła cena | Cena dla naszych czytelników |
paskarz.pl | 39.90 zł | 21.95 zł idź do sklepu » |
Powiew nowoczesności
W paragrafie pierwszym artykułu 204 Kodeksu karnego zapisano: „Kto przemocą, groźbą bezprawną albo podstępem doprowadza inną osobę do poddania się czynowi nierządnemu lub do wykonania takiego czynu, podlega karze więzienia do lat 10”. Przepis w tym brzmieniu wszedł w życie w roku 1932. Z pozoru prezentował się czytelnie i surowo. Ale tylko z pozoru.
Przez pierwsze 14 lat istnienia niepodległej Polski na jej terenie obowiązywały dawne, zaborcze kodeksy. Inaczej przestępstwa karano w stolicy, a inaczej we Lwowie czy w Poznaniu. Odmienne były procedury i sankcje. Różniły się nawet sędziowskie togi. Nowy, oficjalnie polski kodeks miał pozwolić na uporządkowanie olbrzymiego chaosu prawnego. Miał też tchnąć w sądownictwo ducha nowoczesności oraz postępu. W przypadku przepisów o gwałcie ten rzekomy postęp sprowadzał się do… złagodzenia kar i rozmycia odpowiedzialności.
W kodeksie austriackim, obowiązującym uprzednio w Małopolsce, za gwałt groziło od pięciu do dziesięciu lat odsiadki. W przypadku skazania sprawca nie mógł więc liczyć (przynajmniej w teorii) na naprawdę ulgowe potraktowanie. Także w kodeksie niemieckim, według którego osądzano dotąd sprawy w Wielkopolsce i na Śląsku, podana była kara minimalna. Podkreślono, że niezależnie od okoliczności nie może być mowy o odsiadce krótszej niż pół roku. Tymczasem polscy prawodawcy zaordynowali w artykule 204 wyłącznie karę maksymalną.
Przepis nie zawierał dolnej granicy, w grę wchodziły więc tylko ogólne kodeksowe zasady, wskazujące, że kara więzienia musi trwać co najmniej sześć miesięcy. To ograniczenie było jednak czysto fikcyjne i w praktyce wcale nie wymuszało długich wyroków. Wystarczała dowolna okoliczność łagodząca, a skazaniec szedł siedzieć choćby na jeden tydzień.
Czy sama się o to prosiła?
Od samego przepisu nawet ważniejsze były jego interpretacje. Nie dało się bez nich obejść, bo autorzy kodeksu zapomnieli uściślić, czym właściwie są wspomniane „czyny lubieżne”. Nie ustalono też, jakie warunki muszą być spełnione, by dało się uznać, że zdarzenie wyczerpuje znamiona gwałtu.
Braki precyzji zapełnili sami sędziowie. I to zdecydowanie po myśli Wiktora Grzywo-Dąbrowskiego. Z obowiązującego orzecznictwa wynikało, że „nie jest uważana za gwałconą kobieta, która z początku stawiała opór, a później dobrowolnie dopuściła do spółkowania”. Gwałt był gwałtem tylko, jeśli ofiara do ostatniej chwili szamotała się, wyrywała, usiłowała uciec. Jakąkolwiek oznakę bierności (czy też nawet bezsilności!) odczytywano jako… pełnoprawną zgodę.
Takie podejście usankcjonował Sąd Najwyższy, wyrokiem z 14 lipca 1934 roku. Stwierdzono wówczas, że opór kobiety „powinien być ciągły, nieprzerwany, rzeczywisty i niesymulowany”. Rok później jeszcze podniesiono poprzeczkę. Według nowego orzeczenia: „Winna być ustalona świadomość sprawcy, iż spotyka się ze strony pokrzywdzonego ze zdecydowanym oporem”. Bo przecież jeśli napastnik nie wiedział, że kobieta szczerze się broni, to nie mógł odpowiadać za swoje czyny!
Na ofiarę gwałtu spadał cały ciężar dowodowy. Musiała przekonać skład sędziowski, że wcale nie udawała sprzeciwu i że nieprzerwanie walczyła z oprawcą. Obowiązkiem sędziego było z kolei ustalenie ponad wszelką wątpliwość, czy przypadkiem gwałt nie sprawił jej przyjemności. I czy zwyczajnie się o niego nie prosiła.
„Czasem kobieta, sama pragnąc stosunku, stawia pewien opór i wierzy, że padła ofiarą zgwałcenia, aczkolwiek sprawca nie spotkał się z prawdziwym oporem” – wyjaśniał rzeczowo (i bezdusznie) Paweł Horoszowski. Swoje słowa mógł podeprzeć ustaleniami niezliczonych autorytetów. Wszędzie trąbiono, że „nieuzasadnione skargi o zgwałcenie są bardzo częste”.
Niemiecki lekarz J. Brock zestawił 56 przypadków domniemanych manipulacji ze strony (nie)zgwałconych kobiet. Poważne wątpliwości zgłaszał też Wiktor Grzywo-Dąbrowski. Ich ustalenia należałoby jednak uznać za… względnie empatyczne i wyrozumiałe. Dopuszczali przecież, że poza oszustkami istnieją prawdziwe ofiary. Nie wszyscy autorzy posuwali się tak daleko.
„Każde oskarżenie jest fałszywym oskarżeniem”
Niepopełnione zbrodnie zgwałcenia. Artykuł pod tym wiele mówiącym tytułem ukazał się w roku 1926 na stronach popularnego łódzkiego brukowca – „Ilustrowanej Republiki”. Tania, robotnicza gazeta docierała do dziesiątek tysięcy polskich domów. Za jej sprawą nasi pradziadkowie mogli dowiedzieć się, jak wygląda aktualny stan badań w kwestii przemocy seksualnej. I wyciągnąć na przyszłość właściwe wnioski:
Jeden z uczonych kryminologów wyraził otwarcie przekonanie, że wydaje się zupełnie niemożliwe dokonanie zbrodni gwałtu przez jednego tylko osobnika.
Po dokładnym zanalizowaniu stanu psychicznego sprawcy czynu przestępnego i jego ofiary, uczony dochodzi do wniosku, że każde oskarżenie o stosunek zdobyty drogą gwałtu – jest fałszywym oskarżeniem.
Z perspektywy lekarzy, dziennikarzy i prawników kłamliwe doniesienia urastały do rangi problemu większego od samych gwałtów. Kilka miesięcy po „Ilustrowanej Republice” w podobną nutę uderzył „Express Wieczorny Ilustrowany”. Pismo było zbliżonego sortu. I w ten sam sposób podchodziło do prawdomówności kobiet.
„W kryminalistyce znani są różnego rodzaju szantażyści, którzy czując wstręt do pracy, czyhają na własność bliźnich swych (…). Do całej litanii sposobów szantażowania od niedawna należy dołączyć nowy” – przestrzegał redaktor gazety. – „Pewna kategoria kobiet, znając surowość paragrafu [o zgwałceniu], postanowiła wykorzystać go na swój sposób, tym bardziej, że wymuszenie przy pomocy tego paragrafu jest natury tak drastycznej i niemal nieuchwytnej, iż w razie niepowodzenia, szantażystce uchodzi czasem wszystko bezkarnie”.
„Express Wieczorny Ilustrowany” nie silił się na dokładne szacunki. Cień podejrzenia rzucono na każdą delikwentkę, która z łzami w oczach pojawia się na posterunku policji, by jęczeć o „martyrologii porządnej kobiety”, stale „narażonej na agresywność mężczyzn”. W każdym doniesieniu należało dopatrywać się podstępu. I myśleć o właściwej karze dla zbyt gadatliwej „ofiary”.
Klasyczny przykład takiej przygody zdarzył się pod Łodzią. Dwie panienki wyjechały na przejażdżkę autem w towarzystwie pana X. Co się stało – nie wiadomo. Jaki był cel tego spaceru nocnego również nie wiadomo. Dość, że po powrocie dziewczęta oskarżyły pana X. o usiłowanie zgwałcenia.
Śledztwo wykaże, czy doniesienie odpowiada prawdzie. Dziwnym się jednak wydaje, że młode panny nie zawahały się przez podobną awanturką…
Tekst kończył się wielokropkiem. Łatwo jednak zgadnąć, co jeszcze chciał powiedzieć autor. Szantażystki zdecydowały się na spacer, by wymusić ładną sumkę od Bogu ducha winnego dżentelmena. A za podsumowanie mógłby posłużyć akapit zaczerpnięty z „Ilustrowanej Republiki”. Idealny przykład przedwojennego dziennikarstwa. Bo bez stawiania jednej kropki udało się zadać pytanie i od razu wydać werdykt:
W ostatnich czasach namnożyły się przestępstwa przeciwko moralności (…). W związku z tym powstaje pytanie czy zawsze można brać na serio zeznania kobiet, które często przez zemstę, lub nawet dla szantażu decydują się na rzucenie fałszywego oskarżenia.
Czy gwałt jej się czasem nie przyśnił?
Adam Konarski, dyżurny specjalista od kryminalistyki w szmatławej prasie, wybrał inną linię refleksji. Uznał, że kobiety zgłaszające przypadki przemocy seksualnej to… znerwicowane fantastki. I że wszystko zwyczajnie im się przyśniło. „Częste są wypadki, gdy histeryczka składa fałszywe doniesienie do władz, iż została zgwałcona. W końcu okazuje się, iż oskarżająca przeżyła we śnie tak silną scenę gwałtu, iż trudno nawet tu mówić o świadomie fałszywym oskarżeniu” – pisał z pobłażaniem w 1932 roku.
Temat fałszywych oskarżeń podejmowali także adwokaci. Chociażby Leon Peiper – autor jednego z najpopularniejszych objaśnień Kodeksu karnego. Stwierdził on, bez cienia wątpliwości, że wszystkie przestępstwa seksualne „są polem, na którym trudno o niezbite dowody”, a rzekome ofiary często kierują się „nienawiścią, zemstą, zazdrością, chęcią zysku”. „W ogóle niskie pobudki są na porządku dziennym” – przestrzegał. Jego opinia spotkała się z poklaskiem palestry. „Wyborne uwagi znakomitego praktyka (…). Będą one nieocenione dla sędziów” – piał z zachwytu recenzent „Głosu Prawa”. I w żadnym razie nie był odosobniony w swojej opinii.
Peiper tymczasem od ogólnych komentarzy przeszedł do praktycznych porad. W jednym ze swoich artykułów wyjaśnił, w jaki sposób dochodzenie w sprawie gwałtu można skontrować z pomocą… procesu o zniesławienie. Na pozór zreferował tylko pewien mechanizm. Nie mogło jednak brakować mecenasów gotowych wprowadzać tę sztuczkę w życie.
Kobiety domagające się ukarania swoich oprawców musiały się liczyć z tym, że same zostaną pociągnięte do odpowiedzialności. W przypadku, gdyby sąd orzekł, że gwałt nie był gwałtem, a opór był wyłącznie „symulowany”, za pomówienie groziły im nawet dwa lata aresztu. A gwałciciel mógł jeszcze domagać się publicznego ogłoszenia w prasie, że pani X czy Y wcale się nie opierała i nie protestowała. Wszystko rzecz jasna na koszt pokrzywdzonej.
W praktyce rzadko dochodziło do podobnych procesów. Nie dlatego jednak, że brakowało oprawców ślepo przekonanych o własnej bezkarności. Po prostu Polska była krajem, w którym gwałty się nie zdarzały. Przedwojenni prawodawcy już się o to postarali.
***
Krzywda kobiet, o której wciąż nie chcemy mówić. Odarta z kłamstw historia Polek w nowej książce Kamila Janickiego pt. „Epoka Milczenia. Przedwojenna Polska, o której wstydzimy się mówić”. Do kupienia już dzisiaj w naszej oficjalnej księgarni.
Kamil Janicki
Epoka milczenia. Przedwojenna Polska, o której wstydzimy się mówić
Sklep | Format | Zwykła cena | Cena dla naszych czytelników |
paskarz.pl | 39.90 zł | 21.95 zł idź do sklepu » |
Bibliografia:
Artykuł powstał w oparciu o literaturę i materiały zebrane przez autora podczas prac nad książką „Epoka milczenia. Przedwojenna Polska, o której wstydzimy się mówić”. Kupisz ją z rabatem w naszej oficjalnej księgarni. Poniżej wybrana literatura:
- S. Czerwiński, Nierząd na tle przepisów kodeksu karnego z 1932 roku, „Gazeta Administracji i Policji Państwowej”, nr 14 (1934).
- F.F., Niepopełnione zbrodnie zgwałcenia, „Ilustrowana Republika”, nr 42 (1926).
- G.G., Przegląd orzecznictwa Sądu Najwyższego. II. Orzecznictwo karne, „Głos Adwokatów”, nr 8-9 (1935).
- S. Glaser, Przestępstwa przeciwko moralności. III. Zgwałcenie, „Gazeta Administracji i Policji Państwowej”, nr 29 (1925).
- W. Grzywo-Dąbrowski, Przestępstwa w związku z zaspokajaniem popędu płciowego, Rolnicza Drukarnia i Księgarnia Nakładowa, Poznań 1936.
- W. Grzywo-Dąbrowski, Zarys medycyny sądowej, Książnica-Atlas, Lwów-Warszawa 1924.
- P. Horoszowski, Nierząd [w:] Encyklopedia podręczna prawa karnego, red. W. Makowski, t. 3, Bibljoteka Polska, Warszawa 1936-1937.
- Kodeks Karny Rzeszy Niemieckiej z dnia 15 maja 1871 r. z późniejszymi zmianami i uzupełnieniami po rok 1918 wraz z ustawą wprowadczą do kodeksu karnego dla związku północno-niemieckiego (Rzeszy Niemieckiej) z dnia 31 maja 1870 r. Przekład urzędowy departamentu sprawiedliwości ministerstwa b. dzielnicy pruskiej, Spółka Pedagogiczna, Poznań 1920.
- Kodeks karny z r. 1903 (przekład z rosyjskiego) z uwzględnieniem zmian i uzupełnień obowiązujących w Rzeczypospolitej Polskiej w dniu 1 maja 1921 r., Ministerstwo Sprawiedliwości, Warszawa 1922.
- A. Konarski, Sen może spowodować przestępstwo, „Ilustrowana Republika”, nr 248 (1932).
- M. Lipska-Toumi, Prawo polskie wobec zjawiska prostytucji w latach 1918-1939, Wydawnictwo KUL, Lublin 2014.
- W. Makowski, Kodeks Karny 1932. Komentarz, wyd. 2, Księgarnia Hoesicka, Warszawa 1933
- „Martyrologia porządnej kobiety”, „Express Wieczorny Ilustrowany”, nr 196 (1926).
- M. Materniak-Pawłowska, Zawód sędziego w Polsce w latach 1918-1939, „Czasopismo Prawno-Historyczne”, z. 1 (2011).
- L. Peiper, Komentarz do kodeksu karnego, prawa o wykroczeniach i przepisów wprowadzających wraz z niektóremi ustawami` dodatkowemi i wzorami orzeczeń do prawa o wykroczeniach, L. Frommer, Kraków 1933.
- L. Peiper, Ustalenia alternatywne, „Głos Prawa”, nr 9-10 (1935).
- O. Rast, Z wydawnictw nadesłanych, „Głos Prawa”, nr 2 (1933).
- Rozporządzenie Prezydenta Rzeczypospolitej z dnia 11 lipca 1932 r. – Kodeks karny, Dz.U. 1932 nr 60 poz. 571.
- T. Tomaszewski, Profesor Paweł Horoszowski [w:] Policjanci wczoraj i dziś. Materiały I Ogólnopolskiego Sympozjum Biografistyki Policyjnej, Uniwersytet Warszawski, 21 października 2011 r., Redakcja Informatorów Biograficznych, Kielce 2011.
- Ustawa karna z dnia 27. maja 1852 r. l. 117 dpp. z uwzględnieniem wszelkich zmieniających ją ustaw austriackich i polskich, oprac. J.W. Willaume, M. Bodyński, Księgarnia Nakładowa, Lwów 1929.
- K. Włodarczyk, Prof. dr hab. Wiktor Grzywo-Dąbrowski (1885-1998), Warszawa-AM, „Forum Bibliotek Medycznych”, nr 4/2 (2001).
Typowa katolicka dzicz. Pozdrawiam wykop.pl zbiorowisko największych zj..ów na planecie.
A słynne czy prostytutke można zgwalcic 21wiek A L
Szok. Średnoowiecze. Kto to pisał? Wyrokowcy?
Wow. Bardzo ciekawy artykuł, choć czytałam z niedowierzaniem i obrzydzeniem dla interpretatorów prawa.
To da się zgwalcić kobietę czy nie? Czy jeśli kobieta wymusi na mężczyźnie stosunek możemy mówić o gwałcie?
3301, a jak myslisz ? Ja ze swojej strony polecam rowniez ksiazke autorstwa Vigarello – „Historia gwaltu”, ukazuje ona historie systemowego meskiego „asekuranctwa” w sprawach dotyczacych tego problemu.
Jest to historia meskiej, odwiecznej PODEJRZLIWOSCI wobec kobiet, ktora do tej pory byla wystarczajaco skutecznym argumentem na rzecz obrony praw mezczyzn do wykorzystywania w tym glownie seksualnego kobiet. Przez cale tysiaclecia kobietom nie ufano (szczegolnie w sferze seksualnej) co bylo implikacja nadmiernej wrazliwosci na punkcie ochrony praw mezczyzn. Historia podejrzliwosci wobec kobiet jest historia meskiej mizoginii. Jeszcze na poczatku w XIX wieku wierzono (co mialo odzwierciedlenie w prawie karnym), iz kobiety doroslej nie jest w stanie zgwalcic jeden mezczyzna, gdyz jak dowodzily meskie autorytety do tego potrzeba kilku UZBROJONYCH drabow. Takimi absurdami karmiono swoje meskie ego, aby nie tyle uniknac odpowiedzialnosci za swe meskie slabosci, ale wrecz w ogole zanegowac ich istnienie. Mezczyzni woleli wierzyc, ze gwalt jest jedna z form uwodzenia, a kobiety nie poddaja sie meskiej przemocy, a tylko meskiemu urokowi i nieustepliwosci, ktora to jest prawem mezczyzny jako lowcy. Autorem tych bzdur byl Paul Augustin Mahon asystent Lassusa na pierwszej katedrze medycyny sadowej utworzonej w ramach Uniwersytetu Paryskiego, padly one w 1801 r. Paryski lekarz sadowy Jean Jacques Ballard ujal rzecz prosto: ” Czyn milosny (..) moze stac sie gwaltem tylko przy polaczeniu sil kilku osob.
Ivonn, dziękujemy za ciekawy i obszerny komentarz! Kamil Janicki w „Epoce milczenia” także porusza ten problem – opisuje, jak stereotypowo postrzegano kobiety, jak przypisywano im na przykład skłonność do różnego rodzaju „zboczeń” seksualnych. Uważano na przykład, że wszystkie kobiety mają pociąg do zwierząt…
Od wieku wieków wiadomo,jak kobiety były traktowane przez mężczyzn,gdzie to oni właśnie wiedli i nadal wiodą prym ( co widać niejednokrotnie w wielu ,naprawde wielu dziedzinach życia,na co dzień,począwszy od polityki (!)a skończywszy na życiu codziennym domowym,zawodowym,rodzinnym,towarzyskim).W każdym kraju,religii wyglądało i wygląda to inaczej,a na przestrzeni wieków już w ogóle,zupełnie.Całe szczęście,żę nie żyje pod dyktandem islamskiej,arabskiej (..!)religii ,gdzie kobiety nie są traktowane jak pełnowartościowe i dumne,pełne godności istoty ludzkie,a nawet gorzej,niż zwierzęta !
Usprawiedliwiali gwałcicieli bo indetyfikowali się z gwałcicielem. KAŻdy facet to zboczeniec który będzie gwałciciela bronił i się z nim identyfikował bo każdy z nich molestuje kobiety, każdy chciałby przymusić do seksu! Za to ich nienawidzę!!! Bronią gwałcicieli ze strachu bo sami chcą gwałcić i molestować. Faceci to najgorsze gnidy i ścierwa!!
Bardzo treściwy komentarz pokazujący mizoandrię w najlepszy możliwy sposób. Dzięki takim właśnie opiniom mężczyźni wiedzą, że oddanie władzy kobietom skończy się patologiczną niesprawiedliwością wobec nich, Obecnie można jej skutki obejrzeć w sądach rodzinnych, które są sfeminizowane niemal całkowicie. Byłem feministą. Dało to opłakane skutki. W czasie gdy straciłem pracę i potrzebowałem wsparcia ponieważ przechodziłem ciężką depresję i mimo tego rozbiłem oszczędności życia na spłacenie hipoteki wspólnego mieszkania.To był dla mojej katolickiej żony impuls, żeby się mnie pozbyć jako zbędnego pasożyta na jej wspaniałym życiu w którym sama nie zdobyła nawet pracy. Ze względu na moje ateistyczne poglądy i problemy wychowawcze z synem, który obserwował jej hipokryzję oskarżyła mnie fałszywie o znęcanie nad rodziną. Wszystko co powiedziałem w dobrej wierze zostało wykorzystane przeciwko mnie. Dwa lata nieporadnie broniłem się w sądzie przed oszczerstwami. Na dwa tygodnie przed ogłoszeniem wyroku ona popełniła samobójstwo. Dzieci już jednak nie zobaczyłem. O to doskonale postarała się jej moherowa matka i sąd rodzinny dla którego jej samobójstwo nie było przyznaniem się do kłamstwa mimo, że porzuciła dwoje naszych dzieci. Kilka lat później poznałem taką, która mi współczuła, więc poszła ze mną do łóżka bo chciałem ją za żonę. Wziąłem nawet jej nazwisko, żeby to była nowa rodzina. Ona to wykorzystała, żeby wyjechać, wymusić na mnie pieniądze na ratowanie ciąży i jej życia oraz urodzić zdrowego już syna poza Polską i wpisać dziecku brak ojca, żeby brać zapomogę i na mnie wymuszać alimenty dla dziecka. Kilka razy mnie zwodziła udając, że wróci ze mną i synem do Polski, tylko robi dokumenty, a ja wierzyłem. Kiedy odmówiła przyjazdu do Polski wystawiła dziecko i siebie na licytację, którą wygrał miejscowy rolnik. Zabrał swoją wygraną do siebie i oboje tam mieszkają jak rodzina. A ona żąda ode mnie alimentów na dziecko, które miało mieć w Polsce mieszkanie, dochody, mamę, tatę i zameldowanie. Takie są kobiety. To mnie oduczyło feminizmu.