Czy stracimy 2 miliardy złotych za kolekcję Czartoryskich?
Czy księcia Adama Czartoryskiego zmuszono do wzięcia fortuny za słynną kolekcję? Czy zakup firmowany przez ministra Glińskiego zakończy się procesem karnym? A może czeka nas powołanie komisji śledczej? Formalne (i nie tylko) aspekty głośnej i wciąż otwartej sprawy naświetla Łukasz Gazur – jeden z najlepszych ekspertów w tym temacie.
Na naszym portalu Agnieszka Sabor broniła ostatnio zakupu kolekcji książąt Czartoryskich przez państwo polskie. Jednak kontrowersji wokół tej transakcji nie brakuje. Tym bardziej, że wciąż pojawiają się nowe fakty i okoliczności, które rzucają na nią światło. Dyskusja nie jest jeszcze zamknięta.
Po pierwsze, od samego początku – czyli od momentu ujawnienia, że taka transakcja będzie miała miejsce – środowiska kulturalne pytały o jej zasadność. „Czy my nie kupujemy czegoś, co już zostało nam podarowane przez utworzenie Fundacji Czartoryskich?”, zastanawiano się nieco ironicznie na forach internetowych i w komentarzach dziennikarskich.
Pytanie to jest jak najbardziej zasadne. Bo gdyby tak ochoczo nie zmieniano w ostatnim czasie statutu Fundacji Czartoryskich, właściwie nie byłoby zagrożenia dla kolekcji. Prawnie rząd dysponował narzędziami zabezpieczającymi zbiory i samą „Damę z gronostajem” Leonarda da Vinci. Co więcej, obowiązywały wciąż umowy z Muzeum Narodowym w Krakowie, które gwarantowały między innymi odpowiednią opiekę konserwatorską i merytoryczną.
Zbiory nieobecne
Właściwie jedynym „zagrożeniem” był niekończący się pat wokół umowy partnerstwa publiczno-prywatnego, którą zarząd Fundacji Czartoryskich chciał podpisać z Ministerstwem Kultury i Dziedzictwa Narodowego, dającej możliwość stworzenia wspólnie prowadzonej, oddzielnej placówki pod nazwą Muzeum Czartoryskich (dotąd – przypomnijmy – zbiory były wystawiane w oddziale Muzeum Narodowego w Krakowie pod tą nazwą).
Sprawiało to bowiem, że zbiory od lat nie były eksponowane w Krakowie, a remont budynków Muzeum Czartoryskich przy ul. Św. Jana ciągnął się i końca nie było widać. Teraz przynajmniej znamy już wstępny termin jego zakończenia – koniec 2019 roku. I to właściwie uznać trzeba za jedyny argument, który przemawia na korzyść tej transakcji (o czym wspomina zresztą Agnieszka Sabor).
Groźby wobec księcia?
Sporo dyskusji budzi natomiast sam przebieg negocjacji. Z propozycją wykupu zgłosił się do Adama Karola Czartoryskiego sam minister Piotr Gliński, a nie odwrotnie. Co więcej, ten pierwszy twierdzi, że został do transakcji przymuszony (cokolwiek to znaczy). Takie przynajmniej wypowiedzi zawierał wywiad, którego spadkobierca rodziny Czartoryskich udzielił hiszpańskiej gazecie „ABC”.
Dyskusyjne wydaje się w ogóle zawieranie umów z samym Adamem Karolem Czartoryskim. Od czasu ustanowienia Fundacji Czartoryskich w 1991 roku organem ustanowionym do jej reprezentowania jest zarząd. I to z nim powinny być toczone rozmowy. Zresztą, między innymi z tego właśnie powodu zarząd w składzie Marian Wolski i Rafał Ślaski złożył rezygnację. Na ich miejsce wskazani zostali przez Radę Fundacji (gdzie zasiada Adam Karol Czartoryski) Jan Lubomirski (który w ostatnich dniach zrezygnował z tej funkcji) i Maciej Radziwiłł.
Klamka zapadła
Wydaje się jednak, że podważenie tej umowy w przyszłości byłoby niezwykle skomplikowane. Nawet jeśli spadkobierca arystokratycznego rodu udowodniłby (a byłoby to trudne), że do transakcji został „przymuszony”, albo że zaniżono wartość zbiorów (to kolejna skarga Czartoryskiego i kolejny powód, dla którego poprzedni zarząd fundacji podał się do dymisji, uznając sumę zawartą w dokumencie – 441 mln zł netto – za znacznie zaniżoną).
Mimo wadliwości niektórych kroków klamka zapadła, pieniądze zostały wydane i niewiele zapowiada, by sytuacja mogła się zmienić. Ale wystarczy zmiana opcji politycznej u władzy i kto wie, czy transakcja nie trafi pod lupę komisji śledczej. Bo to łakomy kąsek dla przeciwników politycznych PiS. Czy tak jednak będzie, a jeśli tak, to co z tego wyniknie?
Sejmowa Komisja Śledcza?
Warto przypomnieć w tym kontekście słowa komentującego sprawę profesora Huberta Izdebskiego, specjalisty w dziedzinie prawa o fundacjach. Twierdzi on, że „omijaniem prawa były na przykład rozmowy wicepremiera i ministra z fundatorem z pominięciem zarządu fundacji”. I dodaje: „Na gruncie obecnie istniejących przepisów polskiego prawa nie można tego traktować jako coś, za co grozi odpowiedzialność karna. Ale odpowiedzialność polityczna już tak”.
Jednak nawet jeśli rzeczywiście powstałaby kiedyś sejmowa komisja, która rozpoczęłaby śledztwo w sprawie zakupu kolekcji, z pewnością nie doprowadziłaby do cofnięcia transakcji (zwłaszcza, że pieniądze mogą już być wydane). Mogłaby jedynie próbować udowodnić, że wicepremier niepotrzebnie wydał publiczne środki, ponieważ kolekcja Czartoryskich była chroniona zapisami Ustawy o Muzealnictwie oraz o Ochronie i Opiece nad Zabytkami.
Ustawa ta wprowadza między innymi Listę Zabytków Dziedzictwa, gwarantującą państwu prawo do zajęcia dzieła, jeśli groziłoby mu jakieś niebezpieczeństwo. Z tym każdy właściciel musi się liczyć.
Przerażający jest ten ostatni akapit. Jak rozumiem w Polsce istnieją przepisy pozwalające okradać właścicieli z majątku gdy państwo uzna, że to dla niego korzystne.