Ukochany Niemiec Anglików
Bert Trautmann to legenda piłki nożnej. Rozegrał 545 meczów w bramce Manchesteru City. Został uznany za piłkarza roku 1956 i zdobył Puchar Anglii. Kibice oszaleli na jego punkcie, wprost go uwielbiali. Nie przeszkadzało im, że Trautmann był Niemcem, przed wojną członkiem Hitlerjugend, a w jej trakcie – spadochroniarzem w jednostce Luftwaffe.
Bernhard Carl Trautmann, bo tak się naprawdę nazywał, urodził się w 1923 roku w Bremie w północnych Niemczech. Jego ojciec był elektrykiem i pracownikiem portowym, matka zajmowała się domem. Młody Bernhard już w dzieciństwie był okazem zdrowia i pasjonował się sportem. Grał w piłkę nożną i ręczną, a także w popularną w Niemczech grę zespołową Völkerball (nasze „dwa ognie”).
Jako 10-latek Berni został „Pimpfem”, czyli „smykiem” – podopiecznym Deutsches Jungvolk, dziecięcej organizacji przygotowującej „narybek” dla Hitlerjugend. Tam uczył się maszerować w rytm werbla, przesiąkał miłością do Hitlera, nabywał przekonania o wyższości Niemców nad innymi nacjami i… grał w piłkę.
Jako 14-latek wstąpił do Hitlerjugend, gdzie utwierdzał się w nazistowskiej i rasistowskiej ideologii, przechodził szkolenie wojskowe i z sukcesami uprawiał różne dyscypliny sportowe, w tym skok w dal i biegi krótkie. Był też kibicem piłkarskim i w niedziele odbywał wielogodzinne wyprawy piesze, by obejrzeć mecze lokalnego klubu Werder Brema.
Dzielny wojak Trautmann
Wybuch II wojny światowej zastał Trautmanna w firmie Hanomag – przechodził tam kurs mechaniki samochodowej, na który wysłała go HJ. Rok później, w wieku 17 lat zgłosił się na ochotnika do Luftwaffe. Marzyła mu się kariera pilota, jednak ze względu na brak wykształcenia (dla Hitlerjugend przerwał naukę w szkole) do szkolenia lotniczego się nie zakwalifikował.
Nieoczekiwanie został skierowany na szkolenie radiooperatorskie, do czego nie miał zamiłowania. Nie zdał testów operatorskich i, za radą swojego przełożonego, zgłosił się do polowych (lądowych) jednostek Luftwaffe. Mimo niechęci do radia i słuchawek otrzymał przydział do Luftnachrichten-Regiment 35 (35. lotniczy pułk łączności).
W 1941 roku Trautmann przebywał przez krótki czas w okupowanej Polsce. Stacjonował w Zamościu. Służył w jednostce wywiadu, więc niewykluczone, że brał udział w działaniach przeciw polskiej partyzantce. Jednak nie narobił większych szkód, bo zabawił tu tylko trzy miesiące. W czerwcu 1941 roku jego pułk wziął udział w operacji Barbarossa – ataku Niemiec na Związek Radziecki. Wraz 1 Armią Pancerną z Grupy Armii Południe żołnierze Luftwaffe (walcząc na ziemi) wdarli się głęboko na terytorium wroga, docierając aż do Żytomierza na Ukrainie.
W trakcie przerwy w walkach Trautmann zrobił psikusa swojemu zwierzchnikowi, wywołując zwarcie w silniku służbowego Opla P4. Poparzony sierżant sztabowy zgłosił sprawę wyżej i Bert trafił na trzy miesiące do więzienia. Za kratami doznał ataku wyrostka robaczkowego, przeszedł operację i do końca roku leżał w szpitalach wojskowych. Szczęście mu sprzyjało – w tym czasie jego pułk wykrwawiał się w ciężkich walkach z Sowietami.
Jesienią wrócił do jednostki i walczył na wschodniej Ukrainie w rejonie Dniepropietrowska. Były to wyjątkowo zajadłe boje, bo z liczącego początkowo 1000 żołnierzy pułku zostało tylko 300. Trautmann musiał się w tym okresie bardzo wyróżnić, bo zdobył aż pięć medali (w tym Krzyż Żelazny 1. klasy) i awansował na sierżanta. Niestety, nie wiadomo, za co i kiedy został odznaczony.
„Cześć Fritz, chcesz się napić herbaty?”
W tym czasie Bert zgłosił się na ochotnika do jednostki spadochronowej Luftwaffe. Miał do tego odpowiednie warunki: był okazem zdrowia, wysportowanym i potężnie zbudowanym (189 cm wzrostu). Odbył szkolenie spadochronowe w Berlinie i w ramach 1. Pułku Spadochronowego został przydzielony do 7. Dywizji Powietrznej Luftwaffe.
Znowu mu się udało i zamiast na front wschodni trafił na zachód – nad kanał La Manche. Przenoszono tam wykrwawione jednostki na odpoczynek. Żołnierze mieli we Francji leczyć się z ran, odzyskiwać siły, a przy okazji strzec wybrzeża przed spodziewaną inwazją aliancką. Ta nadeszła dopiero w czerwcu 1944 roku, ponownie więc dłuższy okres służby Trautmanna ginie w mgle wojennej tajemnicy…
Wiadomo, że w czerwcu 1944 roku brał udział w walkach w Normandii, we wrześniu w bitwie pod Arnhem i w grudniu w Ardenach. Niespodziewanie odnalazł się w lutym 1945 roku w Kleve, w Niemczech, gdzie przeżył potężne bombardowanie, z którego – jako jeden z nielicznych – ocalał. Można się domyślać, że doznał tam czegoś w rodzaju załamania psychicznego i utracił wolę walki, a że jego jednostka została całkowicie zniszczona, postanowił zdezerterować i wrócić do domu. Gdyby go złapano, oznaczałoby dla niego tylko jedno – wyrok śmierci.
Bert Trautmann był jednak dzieckiem szczęścia i uniknął najgorszego. Ukrywając się gdzieś na linii frontu, w marcu dostał się w ręce Amerykanów. Uciekł im, bo obawiał się, że zostanie rozstrzelany, ale kilkanaście minut później… schwytali go Anglicy. Wspominał, że przeskakując przez płot, wylądował pod nogami żołnierza, który przywitał go słowami „Cześć Fritz, chcesz się napić herbaty?”.
Pierwsze dni w niewoli nie nastrajały optymistycznie, bo Bert został zakwalifikowany jako jeniec kategorii „C”, czyli mocno zindoktrynowany nazista. Z Niemiec przewieziono go do obozu jenieckiego w Anglii. Początkowo siedział za drutami w Northwich, a później, po zmianie kategorii nazistowskiej na niższą „B”, przeniesiono go do obozu w Ashton-in-Makerfield w hrabstwie Lancashire. Przebywał tam do 1948 roku.
Brytyjczycy dbali, by jeńcy w obozie się nie nudzili, i pozwalali im m.in. grać w piłkę. Trautmann początkowo występował jako pomocnik lub obrońca, ale w jednym z meczów doznał kontuzji i nie mógł biegać, więc stanął na bramce. To przesądziło o jego przyszłości. „Bert”, jak nazywano go w Anglii, okazał się bowiem samorodnym talentem bramkarskim, co zaprowadziło go na piłkarskie szczyty.
„W naszej szatni nie ma wojny”
Po wypuszczeniu z obozu jenieckiego otrzymał ofertę powrotu do Niemiec, ale z niej nie skorzystał. Zapewne zdecydowało o tym kilka czynników. Chciał dalej grać w piłkę, zakochał się i ożenił z Angielką, poza tym nie wiedział, jak zostanie przyjęty w Niemczech choćby ze względu na dezercję.
Już w pierwszym roku pobytu „na wolności” osiągnął kilka sukcesów w amatorskim klubie St Helens Town. Na jego mecze przychodziło coraz więcej kibiców – finał lokalnych rozgrywek o Mahon Cup oglądało aż 9 tys. widzów. Przed kolejnym sezonem (1949–1950) kilka dużych klubów The Football League wyraziło zainteresowanie zatrudnieniem Berta. Mniej atrakcyjne oferty odrzucił i 7 października 1949 roku podpisał kontrakt z Manchesterem City.
W Manchesterze i całej Anglii wywołało to burzę protestów. Był to czas, gdy matki opłakiwały jeszcze swoich synów, którzy nie wrócili z wojny, a w wielu miastach straszyły ruiny budynków zniszczonych przez samoloty Luftwaffe, w której przecież służył Trautmann! Posiadacze kart stałego kibica wystosowali oficjalny protest do władz klubu w związku z planowanym zatrudnieniem Niemca, nazisty i byłego członka Hitlerjugend. Zapowiedzieli, że będą zwracać swoje wejściówki.
Nie bez znaczenia był tu również fakt, że „nazista” miał w bramce zastąpić popularnego i lubianego Franka Swifta. Przed pierwszym występem Trautmanna pod stadionem protestowało około 40 tysięcy ludzi! Mimo tego klub postawił na swoim, a kapitan drużyny Eric Westwood przywitał Berta w Manchesterze, mówiąc, że „w naszej szatni nie ma wojny”.
19 listopada 1949 roku, a więc zaledwie cztery lata po zakończeniu II wojny światowej, Bernhard Carl Trautmann, były żołnierz Luftwaffe, rozegrał swój pierwszy mecz w bramce Manchesteru City. Początkowo kibice „The Citizens” wygwizdywali go i obrzucali obraźliwymi okrzykami, ale po kilku udanych występach nienawiść ustąpiła i przerodziła się w lekką aprobatę.
Złamana kariera
Mimo wszystko nadal – przede wszystkim na meczach wyjazdowych – Trautmann spotykał się z niechęcią, protestami, bojkotem, gwizdami i złowrogimi okrzykami, które (nie da się ukryć) robiły swoje. Np. podczas meczu z Derby County obraźliwe okrzyki kibiców tak go zdekoncentrowały, że wpuścił aż siedem goli. Potem jednak radził sobie coraz lepiej, chociaż w tym sezonie klub spadł do drugiej ligi.
W kolejnym roku Manchester wrócił do najwyższej ligi, a Trautmann powoli przekonywał do siebie Anglię. Po meczach, w których pokazywał pełnię swoich możliwości, oklaskiwali go zarówno kibice klubowi, jak i drużyn przeciwnych. Zjednał sobie nawet widzów w zrujnowanym wojną Londynie! W 1952 roku chęć pozyskania Trautmanna wyraził niemiecki klub Schalke 04, oferując za transfer 1000 funtów. MC odrzucił jednak tę ofertę, uznając ją za śmieszną. Uważano, że Bert jest wart… 20 razy więcej.
Trautmann grał w kolejnych meczach, pomagając swojej drużynie piąć się na wyżyny. Po latach przyznał, że wiele interwencji udawało mu się dzięki wyszkoleniu spadochronowemu – chodziło przede wszystkim o wyskoki do piłki i umiejętność bezpiecznego upadania. Miał też doskonałe wyczucie kierunku piłki. Obronił ponad 60 proc. rzutów karnych!
W połowie lat 50. „City” wprowadziło tzw. Plan Reviego. Było to założenie taktyczne oparte na dalekim wyrzucie bramkarza do skrzydłowych, którzy podawali piłkę do cofniętego napastnika, po czym następował błyskawiczny atak i strzał na bramkę. Dzięki wdrożeniu tego rozwiązania Manchester dwa razy z rzędu dotarł do finału Pucharu Anglii. W 1955 roku co prawda przegrał 1:3 z Newcastle United, ale rok później wygrał 3:1 z Birmingham City.
Ten mecz, rozegrany na stadionie Wembley, zapisał się w historii światowej piłki nożnej przede wszystkim z powodu występu Berta Trautmanna. W 75. minucie, przy stanie 3:1 dla Manchesteru Trautmann rzucił się pod nogi Petera Murphy’ego. Ten stratował bramkarza, uderzając go kolanem w szyję. Oszołomiony i bliski utraty przytomności Trautmann, dograł mecz do końca, ratując jeszcze kilkakrotnie Manchester z opresji.
Wręczający medal książę Filip zauważył, że szyja bramkarza jest skrzywiona, ale Bert pojawił się jeszcze na pomeczowym bankiecie, chociaż nie mógł już ruszać głową. Ponieważ w kolejnych dniach ból i „skurcz” nie ustępowały, bramkarz udał się na prześwietlenie, które wykazało… zwichnięcie pięciu kręgów szyjnych i pęknięcie jednego z nich. Tłumacząc z lekarskiego na nasze – Trautmann miał złamaną szyję!
Po długim leczeniu i wielomiesięcznej rehabilitacji Bert wrócił do drużyny, ale nie osiągnął już poziomu sprzed kontuzji. W sezonie 1957/58 zagrał w 34 meczach, ale tylko w dwóch nie wpuścił bramki. Zakończył karierę w 1964 roku, a jego pożegnanie (mecz połączonych drużyn manchesterskich City i United kontra reprezentacja Anglii) oglądało z trybun około 60 tysięcy kibiców.
Stał się legendą Manchesteru, wielką postacią angielskiej piłki nożnej, uznano go także za jednego z najlepszych bramkarzy w historii. W 1956 roku zdobył tytuł najlepszego piłkarza roku (pierwszy raz przyznany bramkarzowi). Oczywiście trafił także do English Football Hall of Fame. W późniejszych latach był trenerem klubów w Anglii i Niemczech (Stockport County, Preußen Münster i Opel Rüsselsheim), a potem reprezentacji narodowych Pakistanu, Birmy, Tanzanii, Liberii, Pakistanu i Jemenu. Nigdy nie zagrał w narodowej reprezentacji Niemiec, chociaż prowadzono rozmowy w tej sprawie.
W 2004 roku został odznaczony przez królową Elżbietę Orderem Imperium Brytyjskiego za zasługi dla poprawy stosunków niemiecko-angielskich. Zmarł 19 lipca 2013 roku w La Llosa w Hiszpanii, w której zamieszkał na starość. Miał 89 lat.
Bibliografia:
- A. Rowlands, Trautmann: The Biography, Gardners Books 2005.
- P. Rudzki, W szatni nie ma wojny, „Przegląd Sportowy”, 28.08.2019.
- C. Clay, Trautmann’s Journey: From Hitler Youth to FA Cup Legend, Yellow Jersey 2011.
Dodaj komentarz