Zabić admirała Yamamoto! Zemsta za Pearl Harbor
Amerykańskie lotnictwo urządziło 18 kwietnia 1943 roku „polowanie” na admirała Isoroku Yamamoto, głównodowodzącego japońskiej marynarki wojennej i twórcę planu ataku na Pearl Harbor. Wywiad ustalił trasę przelotu samolotu admirała i wysłał na jego spotkanie 18 uzbrojonych po zęby myśliwców P-38 Lightning. Piloci, gdy dowiedzieli się, kogo mają szansę „ustrzelić”, wręcz rwali się do walki.
W czasie II wojny światowej nie tylko Polacy i Brytyjczycy łamali nieprzyjacielskie szyfry i czytali tajne depesze. Dobrze radzili sobie także kryptolodzy niemieccy i włoscy, a w 1942 roku do „wielkiej gry” włączyli się Amerykanie.
Ich głównym kierunkiem działań nie były jednak szyfry niemieckie, ale japońskie – jak się wydaje, dużo trudniejsze do złamania ze względu na skomplikowanie i swoistość języka. W USA nie brakowało jednak błyskotliwych, a wręcz genialnych kryptologów i lingwistów, zaś wiele sukcesów w łamaniu szyfrów odniesiono po prostu cierpliwą, długotrwałą pracą, przypominającą układanie puzzli z rozrzuconych literek alfabetu japońskiego.
Pancernik „Musashi” nadaje!
12 kwietnia 1943 roku ośrodek nasłuchowy US Navy na Hawajach przechwycił radiogram szyfrowany nowym japońskim szyfrem JN-25D. Wysłano go z pokładu pancernika „Musashi”. Trzy grupy kryptologów zaczęły prace nad rozszyfrowaniem komunikatu, ale szło im opornie. Mimo wszystko podpułkownik Alva Laswell, wybitny lingwista i świetny kryptolog, zdołał wywnioskować z pojedynczych wyrazów, że ma w rękach bardzo ważną depeszę. Wtedy zerwał się z krzesła i krzyknął: „Trafiliśmy główną wygraną!”.
Dzięki rozszyfrowaniu kolejnej wiadomości, szyfrowanej starszą wersją szyfru, udało mu się z dwóch komunikatów skleić niezwykle cenną i zrozumiałą informację. Sukces był możliwy dzięki pracy kilku zespołów kryptologów. Czytając odszyfrowaną wiadomość, jeden z nich skomentował: „Mam nadzieję, że dostaniemy sukinsyna”.
Depesze zapowiadały wizytę inspekcyjną admirała Isoroku Yamamoto, głównodowodzącego floty japońskiej. Był on twórcą wielu sukcesów floty cesarskiej w pierwszej fazie wojny na Pacyfiku, m.in. autorem planu ataku na bazę amerykańskiej floty w Pearl Harbor, do którego doszło 7 grudnia 1941 roku. Teraz, dzięki przechwyceniu i rozszyfrowaniu depesz, Amerykanie poznali planowaną trasę lotu samolotów wiozących Yamamoto, który był w tym czasie najbardziej znienawidzonym Japończykiem w USA.
W dopuszczonych do tajemnicy sztabach rozdzwoniły się telefony i rozpoczęły się narady. Podstawowym pytaniem, jakie na nich stawiano było: czy możemy dopaść Yamamoto i go zestrzelić? Wszyscy najwyżsi dowódcy byli zdania, że trzeba spróbować. Najpierw było jednak kilka kwestii do rozwiązania.
Jedną z nich była odległość, jaką miałyby do pokonania samoloty wyznaczone do ataku. Admirał miał przelecieć nad Bougainville w archipelagu Wysp Salomona, do których Amerykanie mieli około 700 km (z lotnisk na Guadalcanal). Pojawiła się też wątpliwość prawno-etyczna: czy dopuszczalne i praktykowane jest zabicie tak wysokiego dowódcy na polu bitwy? Według legendy departament prawny US Navy przywołał tu przypadek polskiego króla Władysława Warneńczyka, który w 1444 roku zginął w bitwie pod Warną (a nawet stracił tam głowę).
Czytaj też: Piekło rajskich wysp. Bitwa o Midway
Yamamoto jest punktualny
Po naradach i rozważaniach teoretycznych dla operacji zapalono zielone światło w Waszyngtonie, po czym rozkazy spłynęły w dół do konkretnych jednostek. Wysłano też depeszę z instrukcjami:
Wywiad podkreśla wyjątkową punktualność admirała stop Prezydent przywiązuje najwyższą wagę do operacji stop Komunikować wyniki od razu stop Frank Knox Sekretarz do spraw marynarki stop Supertajny dokument nie do kopiowania lub rejestracji stop Zniszczyć po wykonaniu stop.
Wykonawcami misji mieli być najlepsi piloci 339. Eskadry z 347. Fighter Group bazujący na lotnisku Henderson Field na Guadalcanal, o które wcześniej amerykańscy Marines toczyli krwawe i długotrwałe walki z Japończykami. By zwiększyć zasięg samolotów P-38 Lightning, które miały zestrzelić Yamamoto, na lotnisko dostarczono błyskawicznym transportem 18 zbiorników na paliwo o pojemności 700 litrów i 18 zbiorników 1300-litrowych. Były one podwieszane pod skrzydłami samolotów, a piloci odrzucali je w momencie rozpoczęcia walki.
Z przechwyconej depeszy Amerykanie wiedzieli, że:
18 kwietnia dowódca Połączonej Floty dokona inspekcji baz Ballale, Buin i Shortland. Przebieg lotu jest następujący: o g. 6.00 opuści Rabaul na pokładzie średniego bombowca Mitsubishi G4M1 eskortowanego przez sześć myśliwców Mitsubishi A6M (słynnych „Zero” – przyp. red.), o g. 7.45 przybędzie do Kahili i natychmiast odpłynie na pokładzie ścigacza na wyspę Shirtland, dokąd dotrze o g. 8.40. O g. 14.00 opuści Kahili i o 15.40 powróci do Rabaul. W wypadku złej pogody wizytacja może opóźnić się o jeden dzień.
Dla szykujących się do misji pilotów amerykańskich kluczowym pytaniem pozwalającym na opracowanie planu ataku było teraz: na jakiej wysokości będzie leciał „cel”? Na kilku tysiącach metrów czy nad samą ziemią? Biorąc pod uwagę mentalność japońską, przyjęli, że załoga samolotu zadba o komfort dowódcy floty i nie poprosi go o nałożenie maski tlenowej, wymaganej przy locie na dużej wysokości. Uznali, że samolot wiozący admirała będzie leciał nisko, zatem celu należało szukać bliżej ziemi. Jak się okazało, trafnie „rozszyfrowali” Japończyków.
Czytaj też: Czy to kryptolodzy doprowadzili do zwycięstwa pod Midway?
Lightningi startują!
18 kwietnia rano wystartowały amerykańskie myśliwce. Miało ich być 18, ale jeden zdefektował przy starcie, a drugi miał awarię systemu zasilania paliwem i musiał zawrócić do bazy. W stronę Wysp Salomona zmierzało już tylko 16 samolotów P-38 Lightning, za których sterami siedzieli piloci żądni zemsty za Pearl Harbour i inne porażki zadane Ameryce przez japońską flotę. Lecieli nisko nad wodą, by uniknąć wykrycia przez japońskie radary, przez cały czas zachowując ciszę radiową. Cel misji był na granicy ich zasięgu, nawet mimo dodatkowych zbiorników paliwa podwieszonych pod kadłubem.
Pilotowane przez nich maszyny były nowoczesnymi myśliwcami dalekiego zasięgu, charakteryzującymi się ciekawą konstrukcją i silnym uzbrojeniem. Samoloty Lockheed P-38 Lightning (czyli „Błyskawica”) miały dwa kadłuby, w których mieściły się m.in. silniki i sprężarki. Pomiędzy nimi znajdowała się kapsuła z kokpitem pilota. W dziobie maszyny zainstalowano potężne (jak na warunki II wojny) uzbrojenie. Były to: cztery karabiny maszynowe kal. 12,7 mm i jedno działko kal. 20 mm (początkowo w Lightningach montowano nawet działko kal. 37 mm, a taki miała popularna niemiecka armata przeciwpancerna Pak 36!).
Lightningi znalazły się nad Bougainville na czas. Yamamoto też był punktualny – na swoją zgubę. Porucznik Douglas Canning pierwszy dostrzegł japońskie samoloty, więc dowodzący eskadrą major John Mitchell nakazał odrzucenie dodatkowych zbiorników paliwa i przyjęcie formacji „do ataku”. 12 myśliwców poszło w górę, by osłonić 4 samoloty mające zaatakować najważniejszy cel – bombowce. Ponieważ nie było wiadomo, którym z nich leci Yamamoto, konieczne było zestrzelenie obu.
Myśliwce „Zero” bronią admirała
Japończycy też dostrzegli Amerykanów i myśliwce Mitsubishi A6M „Zero” ruszyły do ataku. Piloci z 204. Kokutai dobrze wiedzieli, kogo eskortują, a kodeks samuraja nakazywał im za wszelką cenę chronić dowódcę. Na niebie rozpętała się prawdziwa bitwa: dwa japońskie bombowce, próbując uciec, nurkowały w kierunku ziemi, a za nimi pędziły cztery Lightningi plujące ogniem ze wszystkich karabinów. Nad nimi 12 amerykańskich myśliwców, uwijając się w zakrętach i beczkach, walczyło z 6 japońskimi.
Kapitan Thomas Lanphier i porucznik Rex Barber dopadli bombowce i zestrzelili je. Jeden spadł, płonąc, w dżunglę, drugi uderzył w wodę w pobliżu brzegu. Uratowały się z niego trzy osoby: dwóch pasażerów i pilot. Admirał Yamamoto miał pecha. Był w pierwszym samolocie. Jego ciało znaleziono w dżungli przy rozbitej maszynie. W czasie sekcji ustalono, że zginął już w samolocie od pocisków wystrzelonych przez Lightninga. Życie straciło też 18 pasażerów i członków załóg, m.in. sztabowcy admirała.
Bitwa powietrzna trwała około dwóch minut. Widząc zestrzelenie japońskich bombowców, dowódca misji major Mitchell przekazał przez radio: „Misja zakończona. Wszyscy zabieramy dupy do domu”. Amerykanie rozpoczęli odwrót. Piloci grupy osłonowej zgłosili potem zestrzelenie trzech „Zero”, ale nie zostało to potwierdzone. „Zera” dotarły na lotnisko postrzelone, ale w całości. Amerykanie stracili jednego Lightninga. Zginął w nim porucznik Raymond Hine. Po powrocie z misji w samolocie Rexa Barbera naliczono ponad 100 dziur po pociskach.
Admirał nie żyje, prasa milczy
Co ciekawe, po tym krwawym starciu, w którym zginął jeden z najważniejszych japońskich dowódców, obie strony nabrały wody w usta i milczały. Nie wydano żadnego komunikatu. Amerykanie nie chwalili się sukcesem i dokonaniem aktu zemsty, bo chcieli zachować w tajemnicy fakt łamania japońskich szyfrów. Robili wszystko, by przekonać Japończyków, że do bitwy powietrznej doszło przypadkowo, w czasie rutynowego patrolu.
Z kolei japońskie dowództwo i rząd chciały przygotować naród na bolesny cios, którym będzie informacja o śmierci admirała Yamamoto. W Japonii uznawano go za genialnego dowódcę, wybitnego planistę, mistrza taktyki, bohatera i zwycięzcę spod Pearl Harbor. Informację o śmierci admirała podano dopiero 21 maja 1943 roku, kiedy do kraju przetransportowano jego szczątki. 5 czerwca odbył się, 12. w dziejach Japonii, pogrzeb państwowy. Japończycy pogrążyli się w rozpaczy.
„Jeden mógł być Yamamoto i nikt nie może go zastąpić” – powiedział nowy dowódca floty, admirał Mineichi Koga. Miał rację. Od tego czasu flota japońska i armie lądowe były już tylko w odwrocie i ponosiły porażkę za porażką, a przecież Yamamoto, gdy żył, mówił: „Japonia będzie wygrywać, póki będzie atakować”.
Amerykanów nie zatrzymała ani desperacka obrona małych i większych wysp na Pacyfiku, ani nawet użycie w walce broni samobójczych – jednostek samolotów „Kamikaze”, bomb latających „Kugisho Okha”, czy żywych torped podwodnych „Kaiten”. Co ciekawe, jednym z organizatorów jednostek pilotów-samobójców był kontradmirał Matome Ugaki, cudem ocalały z drugiego samolotu. Ugaki zginął 15 sierpnia 1945 roku w ostatniej misji Kamikaze w tej wojnie. Nie udało mu się zniszczyć amerykańskiego okrętu, w który celował.
Zwycięskich pilotów spod Bougainville odesłano natychmiast do USA, gdyż byli zbyt gadatliwi w rozmowach z prasą. Kategorycznie zakazano im opowiadać o misji. Za wszelką cenę starano się chronić tajemnicę złamania japońskich szyfrów. Sztabowcy uznali, że gdyby piloci zostali na froncie, to w wypadku zestrzelenia i dostania się do niewoli pod wpływem tortur mogliby zdradzić, że 18 kwietnia 1943 roku lecieli „na pewniaka”, wiedząc, kogo mają zestrzelić. Dodatkowo, jako dezinformację, rozpowszechniono informację, że plan podróży Yamamoto dostarczyli tzw. strażnicy wybrzeża, czyli żołnierze australijskiego wywiadu morskiego, których zostawiano na wyspach okupowanych przez Japonię.
W późniejszym czasie operacji zestrzelenia admirała Amerykanie nadano kryptonim „Vengeance”, czyli… zemsta.
Bibliografia:
- Flisowski, Burza nad Pacyfikiem, Wydawnictwo Poznańskie.
- Pajdosz, W. Wachniewski, Ostatni lot admirała Yamamoto, Wydawnictwo Aj-Press.
- Kurpis, Ostatni lot admirała, Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej.
- Agawa, Yamamoto, Wydawnictwo Finna.
- Haulman, Killing Yamamoto: The American Raid That Avenged Pearl Harbor, Newsouth Inc.
- Symonds, II wojna światowa na morzu. Historia globalna, Wydawnictwo Znak.
Lepiej byłoby trzymać się używania poprawnych terminów, w szczególności jeśli chodzi o Amerykę. W Angielskim Amerykańskim w którym pisownia jak i wymowa uległa modernizacji nadążając za zmianami językowymi, nie używa się tak archaicznej pisowni jak końcówka „our”, a „or” i tak nie ma Pear Harbour, jest Pearl Harbor, taki błąd strasznie razi w oczy. To tak jak z naszym językiem, wystarczy sięgnąć do nie tak odległej literatury, aby zauważyć jakie zmiany zaszły w naszym języku.