Sztuka przeżycia. Czego uczono polskich rekrutów w 1919 roku?
Współcześnie żołnierze mają organizowane specjalne szkolenia z przeżycia w każdych warunkach. Jak wyglądało przygotowanie rekruta do przetrwania w polu 100 lat temu?
Obecnie organizuje się dla żołnierzy kursy SERE. Jest to skrót oznaczający: Survival – przetrwanie, Evasion – unikanie, Resistance – opór w niewoli, oraz Escape – ucieczkę. Jeden z najtrudniejszych na świecie kursów tego typu odbywa się w Stanach Zjednoczonych, w bazie Fairchild w stanie Waszyngton. Trafiają tam tylko najtwardsi.
Szkolenie posiada trzy poziomy zaawansowania – A, B i C. Pierwszy z nich to wyłącznie wykłady z teorii budowy schronień, rozpalania ognia – podstawowych umiejętności. Każdy z wyższych poziomów jest kontynuacją poprzedniego. Kolejno wzrasta ich złożoność i poziom trudności.
Kurs z poziomu A muszą mieć zaliczony wszyscy żołnierze. Poziom B jest przygotowany dla żołnierzy służących w jednostkach, które są narażone na średni poziom ryzyka znalezienia się w okrążeniu – załóg śmigłowców i kompanii bliskiego rozpoznania. Poziom C przeznaczono dla żołnierzy, którzy z dużym prawdopodobieństwem mogą znaleźć się za liniami wroga – pilotów samolotów, żołnierzy rozpoznania i Wojsk Specjalnych.
Spakuj plecak i w drogę!
W 1919 roku pojawiły się pierwsze zintegrowane podręczniki i programy do szkolenia rekruta. Każdy z rodzajów sił zbrojnych posiadał odrębny podręcznik, choć kurs podstawowy wyglądał zawsze tak samo. Zarówno w „Ośmiotygodniowym programie wyszkolenia rekruta piechoty” jak w „Dwunastotygodniowym programie wyszkolenia rekruta jazdy” bardziej skupiano uwagę na musztrze, nauce strzelania, poruszania się w polu i czytania, niż przeżycia w lesie.
Słusznie uważano, że niepiśmiennemu chłopu bardziej przyda się wiedza stricte wojskowa i znajomość alfabetu niż umiejętność rozpalenia ogniska w każdych warunkach czy przygotowywania posiłków w lesie. To wynosili z domu, a ówczesna technologia nie wymuszała zachowania aż tak wysokich środków ostrożności, jak dziś, w dobie statków powietrznych wyposażonych w głowice optoelektroniczne.
Dlatego rekruci z rzeczy przydatnych w głuszy uczyli się jedynie pakowania plecaka. Według instrukcji brudna bielizna miała znajdować się na spodzie, między nią należało włożyć puszkę z konserwami. Aby puszka się nie przesuwała, miała mieć po bokach ułożone trzewiki. Nie zdarzało się tak często, ponieważ w 1919 roku wielu żołnierzy nie miało nawet jednej pary.
W plecaku znajdowały się jeszcze przybory do czyszczenia butów i higieny, części do namiotu, zapasowa koszula, suchary, woreczek z jarzyną, dodatkowa amunicja, śpiewnik i dokumenty. Do niego przytraczano menażkę oraz płaszcz lub płachtę namiotową. Całość ważyła ok. 11 kg.
Ponieważ puszkę z żelazną porcją można było wyciągnąć tylko na wyraźny rozkaz, a liczono na intendenturę, to w chlebaku noszono jedynie kawałek chleba bądź paczkę sucharów, kawę lub herbatę, cukier, sztućce, woreczek z tytoniem i metalowy kubek. Tak było w teorii. W praktyce żołnierze często sami musieli zaopatrywać się w pożywienie.
Czytaj też: Armia obdartusów. Wojsko Polskie w 1919 roku
Głodny jak żołnierz
Obecnie na SERE C kursanci są uczeni zdobywania pożywienia w lesie – zakładania wnyków, łowienia ryb do koszyka czy wykorzystania jadalnych roślin. W 1919 roku sztabowcy wychodzili z założenia, że wszystko, czego żołnierz potrzebuje, otrzyma od intendentury. W dodatku splecenie kosza z wikliny i łowienie przy jego pomocy ryb nie było niczym nowym. Każdy z poborowych od dziecka łapał tak raki i ryby. W „Przewodniku żołnierza piechoty” por. Stanisław Kara pisał:
Zaprowjantowanie w polu odbywa się z kuchni polowych. Są to kotły na kołach z paleniskami. W kotłach gotuje się w czasie jazdy potrawy, kawę herbatę i t.p. Żołnierze nie potrzebują gotować w swoich naczyniach. Po przybyciu na miejsce lub w czasie odpoczynku, wydaje się natychmiast ciepłe ugotowane jedzenie. W walkach pozycyjnych kuchnie dowożą jedzenie na pozycję, lub umieszczone w schronach, zaopatrują na miejscu żołnierzy, nawet w ciągu długotrwałego ognia. Każda kompania ma wóz żywnościowy.
W praktyce brakowało kuchni polowych, nawet na poziomie pułków. W „Zarysie historji wojennej 22-go Pułku Piechoty” można przeczytać, że dopiero późną wiosną „każda kompanja otrzymała wreszcie kuchnię polową, których brak dawał się dotychczas dotkliwie odczuwać”. Również później nie było lepiej.
Plądrowanie na rozkaz (i bez)
Najprostszą metodą pozyskania prowiantu były rekwizycje. Kara instruował, że „mogą się odbywać tylko na rozkaz i pod nadzorem przełożonego. Własnowolne plądrowanie jest karane jako rabunek”. Kilkanaście stron wcześniej podkreślał, że „mienie mieszkańców jest nietykalne. Za wszelkie kradzieże, wymuszanie i t.p. grozi surowa kara, a pozatem żołnierzowi polskiemu nie wolno ściągać na siebie hańby i piętna rabusia i złodzieja”.
Zwykle żołnierze – mniej lub bardziej – trzymali się tych zasad. Choć i tak często przeprowadzano rekwizycje na chłopach bez zgody, a nawet wiedzy oficerów. Ówczesny sierżant Stanisław Lepecki, wspominał:
(…) potrzebowaliśmy koniecznie żywności, gdyż kolumny żywnościowe nie mogły nadążyć za nami i były jeszcze dość daleko od Wilna. (…) Doszedłem do samego końca przedmieścia, gdyż tam miały znajdować się te krowy u jakiegoś Żyda. Wprawdzie Żyd twierdził, że nie były one bolszewickie, lecz jego własne, na co przedstawiał wielu świadków, jednak zabrałem cztery, gdyż batalion musiał jeść i w sentymenty nie można było się bawić.
W sentymenty nie bawiono się zwłaszcza po dotkliwej porażce na Ukrainie, kiedy brakowało dosłownie wszystkiego. W 1920 roku Lepecki był już podporucznikiem i dowódcą plutonu: „W Sztołpince zjedliśmy swój zwykły obiad, to znaczy kawał mięsa świńskiego, ugotowany w wodzie bez soli. Już od szeregu dni nie »fasowaliśmy« nic, a u chłopów było niepodobieństwem cośkolwiek zarekwirować, gdyż już nic nie mieli”.
Żołnierz wielkopolski Nikodem Czyż również pamiętał o problemach z aprowizacją. Zwłaszcza kiedy przejęła ją intendentura armii „warszawskiej”. Już podczas operacji wileńskiej musieli przeprowadzać rekwizycje, a w trakcie odwrotu z Ukrainy głód często zaglądał im w oczy. Dlatego w każdej wsi wygłodniali żołnierze szukali jedzenia:
Wpadliśmy do wsi jak szaleni, porozpraszaliśmy się po chatach, każdy bez słowa szukał i przewracał za chlebem. Ja wpadłem do jednego domu, spotkałem tam młodą panią z dzieckiem na ręku, zauważyłem pod łóżkiem walizkę i otwarłem. (…) Znalazłem sadło zwinięte w rolkę i obsypane koprem. Mówię pani: „Nie ma pani noża, chciałbym kawałek ukrajać”. Kiwała, że nie, więc uciąłem mały kawałeczek bagnetem.
Czyż zarekwirował jeszcze damską koszulę, ponieważ jego przydziałowa już do niczego się nie nadawała. Przy następnym postoju wdział koszulę – „tę damską, ładną, z białego płótna, z krótkimi rękawami, wszędzie obszytą elegancką, białą koronką”. Przegryzał sadło i chleb, który zdobył jego kompan. Czuł się jak w raju.
Czytaj też: Na tyłach wroga. Polskie działania na Kaukazie podczas wojny polsko-bolszewickiej
Na kwaterze
Namiotu noszonego w plecaku używano najrzadziej, jak tylko było to możliwe. Armia preferowała kwaterowanie żołnierzy w wiejskich chatach. Dla samych żołnierzy było to o niebo wygodniejsze niż spanie pod płócienną pałatką, która przeciekała przy niemal każdym silniejszym deszczu. Choć ówczesne chałupy też nie opływały w luksusy:
Zapukaliśmy do jednej chaty, otworzył drzwi gospodarz, przyszedł w koszuli, trzymając w ręku cienki palący się patyczek, którem świecił. Kapral z nim dyskutował. Ja też z ciekawości spojrzałem do ich mieszkania. W tym momencie wyskoczyło spod pieca czarno-białe prosię, pokwikało i wyskakiwało po izbie.
Dlatego Kara uczulał: „Jeśli żołnierz na kwaterze nie dostanie łóżka, kołdry, poduszki i t.p., powinien się zadowolić snopkiem słomy, czy siana na posłanie, a jeśli i tego niema, to dachem nad głową i możnością uchronienia ubrania i broni od zgubnych wpływów atmosfery. (…) Jeśli się nie otrzyma czegoś na kwaterze, należy zameldować drużynowemu; nie wolno żołnierzowi kłócić się z gospodarzem. W stosunku do gospodarzy powinien żołnierz być uprzejmy i grzeczny i w miarę możności wyświadczać im małe usługi; należy starać się o to, aby pozostawić po sobie miłe wspomnienie”.
Czyż wspominał, że większość kwater, na których nocowali, była całkiem miła: „Spędziliśmy tam kilka przyjemnych dni. Z rozmową szło nam ciężej, bo my ruskiego nie znali”.
Orientacja w terenie
Jedyne, co w sztuce wojennej się nie zmienia przez tysiąclecia, to orientacja w terenie. Zagubiony żołnierz miał zapamiętać charakterystyczne punkty terenowe:
Żołnierz, który znajdzie się w nieznanej dla siebie okolicy, powinien ją sobie tak zapamiętać, aby się mógł w niej zawsze zorjentować. Zapamiętać więc należy wiatraki, wieże kościelne, pojedyńcze wyniosłe drzewa, krzyżowania dróg, pasma wyniosłości, skraje lasów, stawy i t.p.
Porucznik Kara przestrzegał: „Pośród ludności nieprzyjaźnie lub niepewnie usposobionej bardzo łatwo spotkać się z fałszywemi wskazówkami i nieprawdziwemi odpowiedziami na zapytania. Jeśli idzie o wskazanie drogi, najlepiej wziąć przewodnika i zagrozić mu użyciem ostrych środków, jeżeli źle poprowadzi”.
Jak widać instruktorzy nie mieli zamiaru bawić się w subtelności. Jednak sto lat temu nikt nie uczył żołnierzy, jak rozpalić ognisko typu Dakota czy najdę. Nikt ich specjalnie nie musiał szkolić w pleceniu wereżki, czyli wiklinowej pułapki na ryby. Ponad 90 procent rekrutów pochodziło ze wsi, gdzie takie umiejętności zdobywało się z marszu.
Bibliografia
- Berbecki L., Szkoła rekruta piechoty plan wyćwiczenia rekruta, Warszawa 1919.
- Czyż N., Pamiętnik z wojny polsko-bolszewickiej 1919 i 1920 roku, Poznań 1919.
- Dwunastotygodniowy program wyszkolenia rekruta, Warszawa 1919
- Lepecki M., W blaskach wojny. Wspomnienia z wojny polsko-bolszewickiej, Łomianki 2017.
- Kara S., Przewodnik żołnierza piechoty, Warszawa 1919.
- Kowalczewski B., Zarys historji wojennej 22-go Pułku Piechoty, Warszawa 1930
- Ośmiotygodniowy program wyszkolenia rekruta piechoty, Warszawa 1919.
- Zawadzki B., Instruktor piechoty, cz. 1-3, Warszawa 1919.
w Polsce na „wereżkę” (słowo ruskie) mówiono „więcierz” albo „żak”
Owszem, ale w ówczesnym języku wojskowym, w oficjalnych instrukcjach, używana była wereżka – słowo rosyjskie.