Twoja Historia

Portal dla tych, którzy wierzą, że przeszłość ma znaczenie. I że historia to sztuka dyskusji, a nie propagandy.

„Czerwona zaraza. Jak naprawdę wyglądało wyzwolenie Polski” (Dariusz Kaliński)

Kwiatami i buziakami rozpoczynała się dla Polski kolejna okupacja. I tak też rozpoczyna się książka Dariusza Kalińskiego – zgrabna, syntetyczna próba opisania, co działo się w pierwszych miesiącach w oficjalnie wyzwolonej Polsce, która już wkrótce miała stać się Polską Rzeczpospolitą Ludową.

4 stycznia 1944 roku Armia Czerwona wkroczyła na przedwojenne tereny Polski i już się nie zatrzymała. Londyński Rząd i dowództwo Armii Krajowej od dawana zdawały sobie sprawę, jakie wynikają stąd zagrożenia. W raportach słanych z kraju do Anglii nieustannie raportowano o ruchach sowieckiej partyzantki, wykrywanych tu i ówdzie agentach, stosunku ludności do tej kwestii. Wszystko to brzmiało alarmująco.

Mniej więcej od połowy 1943 roku z zagrożeniem tym stykali się już całkiem bezpośrednio partyzanci AK i NSZ, którym wielokrotnie zdarzało się walczyć z komunistycznymi oddziałami Gwardii Ludowej, często dowodzonymi przez rosyjskich oficerów, a zawsze sterowanymi z Moskwy. Choć walki te, rzecz jasna, rozgrywały się nieoficjalnie na poziomie lokalnym – odgórne rozkazy dowództwa takich starć zakazywały.

Kwiaty, jedzenie i uśmiechy

Jednak wiedza dotycząca niebezpieczeństwa ze strony czerwonoarmistów docierała tylko do polityków i żołnierzy. Dla przeciętnego obywatela Rosjanie nieśli wyzwolenie od mechanicznie brutalnej okupacji niemieckiej – od łapanek, masowych egzekucji, wywózek do obozów, od planowej zagłady narodu.

„Jeżeli przygnębienie nie przekształciło się w rozpacz, jak w roku 1940, to chyba tylko dlatego, że klęska, która spadła na nas nie miała grozy biologicznego zniszczenia narodu. Tego byliśmy pewni”, pisał wówczas i tak nieźle zorientowany w sytuacji członek podziemnego PPS, Zygmunt Zaremba. Obywatele tym bardziej nie byli zrozpaczeni. Przeciwnie. Wkraczających Rosjan w większości witali kwiatami, jedzeniem, a dziewczyny obficie rozsyłały uśmiechy i buziaki.

Czerwonoarmiści wywozili z Krakowa wszystko, co się dało. Nie tylko zegarki, ale nawet cygańskie patelnie.

fot.domena publiczna Czerwonoarmiści wywozili z Krakowa wszystko, co się dało. Nie tylko zegarki, ale nawet cygańskie patelnie.

Tak właśnie: kwiatami i buziakami, rozpoczynała się dla Polski kolejna okupacja. I tak też rozpoczyna się książka Dariusza Kalińskiego – zgrabna, syntetyczna próba opisania, co działo się w pierwszych miesiącach w oficjalnie wyzwolonej Polsce, która już wkrótce miała stać się Polską Rzeczpospolitą Ludową. Jednak na razie pozostawała jeszcze Polską, zaś w głowach jej mieszkańców krzyżowały się w zmiennych proporcjach: nadzieja, niepewność, radość, a w końcu i przerażenie.

Siła rażenia trofiejnych oddziałów

To ten sam moment, którego atmosferę kilka lat temu świetnie w „Wielkiej trwodze” opisał Marcin Zaremba. Kalińskiego bardziej niż atmosfera, interesują fakty. Takie na przykład, że do rozkradania resztek polskiego przemysłu Rosjanie skierowali zupełnie osobną armię – 80 tysięcy żołnierzy z tak zwanych trofiejnych oddziałów. Bywały one sprawniejsze nawet od właściwej Armii Czerwonej: w ciągu trzech miesięcy z Górnego Śląska wywieziono na przykład 975 tysięcy ton węgla kamiennego.

Równie błyskawicznie odesłano do Rosji potężny kompleks 200 hal produkcyjnych z Blachowni Śląskiej, w których miano produkować 900 tysięcy ton benzyny lotniczej rocznie. Nawiasem mówiąc, przewieziono je 10 tysiącami wagonów, których też raczej nie zwrócono, bo infrastruktura kolejowa była jedną z najchętniej rabowanych. Według raportów, wywieziono z Polski około 6 tysięcy kilometrów torów, rzecz jasna z urządzeniami sygnalizacyjnymi, warsztatami, siecią elektryczną i samymi pociągami. Ogólnie straty polskie w wyniku tych działań oblicza się na 54 miliardy dolarów, co – jak zauważa Kaliński – wystarczyłoby na pokrycie wszystkich długów zaciągniętych przez Polskę w okresie PRL-u.

Kobieta ze zdjęcia miała sporo szczęścia. Spotkanie z sowieckim żołnierzem mogło skończyć się znacznie gorzej.

fot.matriały prasowe Kobieta ze zdjęcia miała sporo szczęścia. Spotkanie z sowieckim żołnierzem mogło skończyć się znacznie gorzej.

Ale w rzeczywistości kwota nie może być precyzyjna. Nikt przecież nie jest w stanie oszacować pospolitych grabieży, których milion żołnierzy dokonywał praktycznie codziennie we wszystkich miastach Polski, nikt też nie wyliczy gwałtów – często przecież wielokrotnych – dokonywanych regularnie na kobietach. Trudno podać precyzyjne dane dotyczące zarekwirowanego zboża czy liczących setki tysięcy sztuk stad bydła. A Kaliński i tymi sprawami zajmuje się tu całkiem obszernie. Obszernie i ciekawie, bo oprócz faktografii autor wykorzystuje mnóstwo źródeł, nie trafiających dotąd zbyt często do literatury historycznej.

Kaliński buduje swoją żywą i dynamicznie prowadzoną narrację na materiałach pochodzących od bezpośrednich świadków, na wspomnieniach rozsianych po różnych portalach (mojewojennedzieciństwo.pl, CiekawostkiHistoryczne.pl), opowieściach publikowanych przez uczestników, ofiary tamtych wydarzeń lub ich dzieci, a nawet wnuki. I nawet jeśli do niektórych z nich można i należy odnosić się krytycznie – historia opowiadana przypomina zawsze zabawę w głuchy telefon – to zebrane w całość, pełne powtarzających się motywów, układają się w przekonującą i wiarygodną narrację.

Bez frazesów i patosu

Są też w książce Kalińskiego wątki niby znane, ale dość słabo dotąd w literaturze eksponowane. Wiadomo powszechnie, że NKWD i ich bliźniacze służby polskie aresztowały, a często mordowały żołnierzy polskiego podziemia. O wiele rzadziej wspomina się, że osadzały ich często w obozach koncentracyjnych pozostawionych po Niemcach.

Zwykli ludzie witali czerwonoarmistów kwiatami. Nie wiedzieli, co ich czeka.

fot.Bundesarchiv/CC BY-SA 3.0 Zwykli ludzie witali czerwonoarmistów kwiatami. Nie wiedzieli, co ich czeka.

Tymczasem Rosjanie nie tylko stworzyli kilkadziesiąt nowych obozów, ale szeroko wykorzystywali między innymi obozy w Majdanku i Oświęcimiu. Komór gazowych co prawda nie uruchamiano, ale warunki życia w obozach nie różniły się specjalnie od tych z czasów okupacji niemieckiej. A i śmierci było tam pod dostatkiem. I takich tematów jest w książce Kalińskiego więcej – a, co najważniejsze – opisane są bez frazesów i patosu. Język pozostaje konkretny i rzeczowy. Autor weryfikuje fakty, skutecznie unikając naukowego żargonu – książka napisana jest żywo i w niezłym, dziennikarskim stylu.

Choć chyba nikt nie wykazał lepszego stylu, a przede wszystkim nie oddał lepiej stanu świadomości ówczesnych Polaków niż Józef Szczepański, którego wiersz „Czerwona Zaraza” stanowi motto książki. Szczepański zarazy tej nie dożył – zginął we wrześniu 1944 roku w Warszawie, ale chyba nikt lepiej jej nie rozumiał niż ten 22 letni chłopak. Czerwonej zarazy oraz faktu, że w tamtym czasie nie istniało Dobre rozwiązanie. Zło dało się zwalczyć tylko drugim Złem.

„Czekamy ciebie, czerwona zarazo / byś wybawiła nas od śmierci czarnej / byś nam Kraj przedtem rozdarłszy na ćwierci, / była zbawieniem witanym z odrazą”.

Nic dodać, nic ująć.

Plusy:

  • Dużo niewykorzystanych dotąd w literaturze relacji źródłowych.

Minusy:

  • Brak porównania sytuacji Polski z sytuacją innych państw „wyzwalanych” przez Rosjan.

Zgrzyty:

  • Zdjęcie na okładce – zbyt może często było publikowane.

Metryczka:

Autor: Dariusz Kaliński
Tytuł: „Czerwona zaraza. Jak naprawdę wyglądało wyzwolenie Polski?”
Wydawca: CiekawostkiHistoryczne.pl
Oprawa: twarda
Liczba stron: 304
Rok wydania: 2017

Książkę możecie kupić na stronie znak.com.pl:

Komentarze

brak komentarzy

Dodaj komentarz

Jeśli chcesz zgłosić literówkę lub błąd ortograficzny kliknij TUTAJ.