Czy Polska Agencja Prasowa nawołuje do linczu? Byłam na posiedzeniu Społecznego Trybunału Narodowego
Społeczny Trybunał Narodowy prowadzi swoje procesy w centrum prasowym PAP-u. W zaproszeniach rozsyłanych przez agencję widnieje wprost: „analizowane będą życiorysy” w celu uznania oskarżonych „za infamisów”. Za pieniądze podatników organizowany jest żenujący spektakl, który może skończyć się tragedią.
Pierwsze zaproszenie dotarło do naszej redakcji w lutym bieżącego roku. „Informujemy o posiedzeniu Społecznego Trybunału Narodowego podczas którego analizowane będą życiorysy Bolesława Bieruta i Stefana Michnika pozwalające na uznanie obu za infamisów”. Brzmiało to jak ponury dowcip, a może jakaś farsa o politycznym zabarwieniu. Na pewno jednak nie poważna inicjatywa. Tyle tylko, że wiadomość przyszła z adresu Centrum Prasowego PAP. A samo wydarzenie miało się odbyć nie gdzie indziej, a w siedzibie Agencji.
Druga wiadomość wylądowała w naszej skrzynce 29 maja. Tym razem nie zamierzaliśmy jej zignorować. Treść była łudząco podobna. Znów mowa o bliżej nieznanym Trybunale i budzącej konsternację „infamii”. Pod słowem tym kryje się znana z czasów rzymskich kara polegająca na sądowym pozbawieniu człowieka czci i praw obywatelskich. Dotąd byliśmy przekonani, że w Polsce po raz ostatni wyroki infamii wydawano ćwierć tysiąclecia temu – jeszcze w czasach Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Kto w takim razie przyznał sobie prawo do szafowania tą karą honorową? Postanowiliśmy to sprawdzić.
O co właściwie chodzi?
Posiedzenie wyznaczono na 30 maja. We wcześniejszej wiadomości podkreślono, że akredytację uzyskają tylko osoby spełniające odpowiednie kryteria i że „nie wystarcza przynależność do związku bądź stowarzyszenia dziennikarskiego”. Restrykcje sugerowałyby, że chętnych jest więcej niż miejsc. A jednak na sali znajduje się tylko dwunastu słuchaczy (z czego trzy osoby należą do samego Trybunału a jedna z Pań jest najprawdopodobniej wydelegowana przez PAP). Przed STN mają stanąć Władysław Gomułka i Zbigniew Domino. Pierwszy rzecz jasna zaocznie. Bo przecież towarzysz Wiesław nie żyje od 1982 roku.
Trybunał jest 11-osobowy, w jego skład wchodzą sami mężczyźni. Tym razem wyrok ma wydać pięciu członków, w tym dwóch wnioskujących o infamię. Jako prezes zostaje przedstawiony Tadeusz Płużański. W notce rozdawanej przed wejściem zostaje określony mianem publicysty. To także prezes fundacji „Łączka”. Jest związany z Redutą Dobrego Imienia, zaś prywatnie to syn skazanego na karę śmierci wraz z rtm. Pileckim prof. Tadeusza Płużańskiego. Nikt nie zadbał, by w tekście znalazła się informacja, że Płużański, owszem, skazany został, ale dożył roku 2002. Najpierw zmieniono mu wyrok na dożywotnie więzienie, wyszedł po ośmiu latach.
W wypowiedziach dla mediów Płużański okazuje wyraźny sprzeciw wobec jakiejkolwiek opozycji dla współczesnej władzy. Jacek Poniedziałek krytykuje reformę edukacji? Nie zna się na historii ani na Kościele a jego słowa „dziwnie przypominają propagandę komunistów walczących z Żołnierzami Wyklętymi”. Stuhr, Ostaszewska, Cielecka czy Janda według Płużańskiego opowiadają bzdury. Jako osoba będąca w zarządzie Reduty Dobrego Imienia bynajmniej nie dba on o dobre imię współczesnych artystów, konstatując: „Tu już nawet lekarz nie pomoże!”.
Towarzyszy mu Tomasz Panfil, profesor nadzwyczajny Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, działacz opozycji w PRL, historyk, nauczyciel akademicki. Tyle oficjalnie, a jak profesor prezentuje się w mediach? Wśród wypowiedzi Panfila znajdziemy ostre słowa krytyki wobec Lecha Wałęsy, III RP nazywa zaś gmachem kłamstwa zbudowanym z przecenionych materiałów. Broni Kuklińskiego, atakując jednocześnie Grossa czy Olgę Tokarczuk.
O samym trybunale jego założyciele mówią, że za cel ma orzekanie kary, która oznaczać będzie dla osądzonego zakaz sprawowania funkcji publicznych i wyjęcie spod prawa. Jest to przedsięwzięcie całkowicie samozwańcze: możliwość nazywania siebie trybunałem i orzekania jakichkolwiek wyroków panowie przyznali sobie sami. W internecie już można zauważyć komentarze pokazujące, że inicjatywa zachęca do używania mowy nienawiści (pisownia oryginalna):
Wielu oprawców i morderców co prawda już nie żyje ale pozostali po nich potomni. I to niech oni noszą piętno i skazę swoich przodków (Paul)
a gilotyny na każdym rynku większego miasta kiedy będą postawione !? chociaż pieniek i kat z toporem! to może chociaż stosy? (Janoc)
BRAWO !!!!!!!!!!!!!! ZBRODNIARZY NALEŻY PIĘTNOWAĆ I WIESZAĆ !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Przez cały czas trudno mi się wyzbyć wrażenia, że nazwa STN łudząco przypomina Najwyższy Trybunał Narodowy, który w latach 1946-1948 wymierzał wyroki zdrajcom narodu i zbrodniarzom hitlerowskim. Dekret o jego utworzeniu podpisał nota bene… Bolesław Bierut.
Zaczynamy nasz teatrzyk
Z pierwszych zdań sędziów dowiaduję się, że kara ma charakter moralny i chociaż Gomułkę można by skazać między innymi z artykułu 127 (paragraf 1, mówiący o karze za oderwanie części obszaru Rzeczypospolitej Polskiej), to tu pośmiertne ukaranie się nie odbędzie. Chodzi o proces – nomen omen – symboliczny.
Jako pierwszy swój referat (będący podstawą do nałożenia rzeczonej kary) wygłasza prof. Tomasz Panfil. Jego wystąpienie okazuje się merytorycznie ciekawe. Profesor przechodzi przez wszystkie kluczowe dla kariery Gomułki punkty. Podaje też trzy główne zarzuty, na podstawie których trybunał chciałby pozbawić I sekretarza PZPR dobrego imienia. Są to: oddanie Rosji połowy II RP, współtworzenie zbrodniczego ustroju i aparatu represji oraz sformułowanie procedur użycia broni wobec robotników protestujących na Pomorzu.
Przedstawienie okazuje się wciągające, ale jego cel – pozostaje dla mnie nieodgadniony. Chyba każdy, kto odbył choćby podstawową edukację w zakresie historii, kojarzy Gomułkę jednoznacznie negatywnie. Owszem, pojawiają się osoby starszej daty, które mówią, że „kiedyś było lepiej”, ale raczej nikt nie uważa, że było to zasługą sekretarza.
Prowadzący posiedzenie raz mówią, że wyrok jest konieczny, by na kartach historii nie było przekłamań. By Władysław Gomułka przestał funkcjonować w przestrzeni publicznej jako legalny przywódca legalnego państwa. Za chwilę podnoszą jednak argument, że należy go uznać za człowieka niegodnego i pominąć milczeniem. Pozostaje tylko zapytać, jak którykolwiek z tych celów zostanie zrealizowany. Trybunał działa pod egidą Polskiej Agencji Prasowej. Czy mamy zatem oczekiwać że polska policja i prokuratura też są na jego usługach? Czy organy władzy niedługo zaczną żądać skasowania każdego tekstu dotyczącego Gomułki i spalenia każdej poświęconej mu książki?
Zaprosić zainteresowanego? Nie ma na to czasu
Już przy pierwszym posiedzeniu trybunału przyjęto zasadę: jeden żywy, jeden martwy. Za infamisów uznano wówczas Bolesława Bieruta i Stefana Michnika. Dowiaduję się, że celem powoływania osób żywych przed Trybunał jest zwrócenie uwagi na problem braku sprawiedliwej kary ze strony organów oficjalnych.
W przypadku Stefana Michnika „proces” nie przyniósł żadnych efektów. Zaraz po posiedzeniu STN-u stanowisko w sprawie stalinowskiego sędziego zajął Instytut Pamięci Narodowej, nie wydaje się jednak, by zainspirowała go do tego działalność trybunału. Instytut Pamięci Narodowej przypomniał wówczas, że Stefanowi Michnikowi postawiono już zarzut złamania prawa w czasach PRL. Oraz że jest on poszukiwany listem gończym (chociaż, warto podkreślić, przedstawiciele STN twierdzą, że wiedzą dokładnie gdzie infamis mieszka; wiedzą, ale nie powiedzą?).
Organizatorzy posiedzenia posiadają także dokładny adres „sądzonego” 30 maja Zbigniewa Domino. Tym razem zdaje się, że jest to adres prawdziwy, a sędziowie nie mają żadnych problemów z tym, żeby podzielić się nim z zebranymi. Nazwisko mało znane, zatem przypomnijmy, kim był. Jako 15-latek został on zesłany z rodziną wgłąb Syberii, gdzie spędził aż 6 lat. Po powrocie zapisał się do ZWM, ZMP a później PZPR. Jako prymus ukończył Oficerską Szkołę Prawniczą w Jeleniej Górze, ale przekazanie tej ostatniej informacji wywołuje u prowadzących jedynie śmiech.
W kolejnych latach był między innymi śledczym Wojskowej Prokuratury Rejonowej w Poznaniu, pracował w Naczelnej Prokuraturze Wojskowej oraz był sekretarzem tzw. Komisji Mazura. Później znany był głównie jako autor książek.
Gdy z publiki pada pytanie, czy główny oskarżony został zaproszony na posiedzenie trybunału (wszak mógłby się wtedy bronić lub chociażby podać swoje stanowisko!) okazuje się… że zabrakło na to czasu. A poza tym, zdaniem „sędziów”, Domino śledzi w sieci swoją sprawę, informacji o wydarzeniu było wiele, więc mógł je znaleźć i po prostu przyjechać. Tym razem przewiny potencjalnego infamisa przedstawia Tadeusz Płużański. Być może, gdyby ten członek STN zdecydował się tylko na przeczytanie referatu, wypadłoby to lepiej. Mało kto zna bowiem przeszłość autora „Syberiady polskiej”, zatem informacje mogłyby się okazać przydatne.
Zgromadzeni dowiadują się, że Domino, który najpierw był ofiarą represji sowieckich, potem zwrócił się w kierunku nowo wypracowanego aparatu władzy. Że walczył z podziemiem niepodległościowym i z Sybiraka stał się komunistycznym funkcjonariuszem. Literata tego nominowano później do nagrody Nike – według Płużańskiego szczęśliwie już nieco zapomnianej. Głównym zarzutem jest w tym wypadku wydanie 7 sierpnia 1952 roku nakazu rozstrzelania lotników, w tym między innymi: płk. Adameckiego, płk. Jungrava, płk. Menczaka i ppłk. Michowskiego.
Obiektywizm idzie w kąt, pora na ironiczny rechot
Tyle, jeśli chodzi o fakty. Ważniejsza wydaje się forma. Płużański nie potrafi w czasie całego swojego wystąpienia powstrzymać śmiechu. Być może chce w ten sposób podkreślić, co sądzi o władzach PRL i że wypowiada się ironicznie. Jednak wygląda to na rozbawienie, które nijak ma się do tak poważnego tematu (kwestii ludobójstwa, co wielokrotnie podkreślano na posiedzeniu). Dla osób z publiczności wygląda to cokolwiek groteskowo.
Im bliżej końca wystąpienia, tym gorzej. Nie brakuje nawiązania do resortowych dzieci (które przecież WSZYSCY kojarzą choćby z mediów), powtarzania po wielokroć określenia-wytrychu „żołnierze wyklęci” (na początku pan Płużański nazwał ich „podziemiem niepodległościowym”). Znajduje się także miejsce na doszukiwanie się wszędzie spisków. Wszakże kiedyś o Zdzisławie Domino nie było pełnej informacji na Wikipedii i znano go jedynie jako literata. Przypadek? Adam Michnik nic nie pisze o tej postaci w Gazecie Wyborczej (za to z papierosem w ustach widziano Domino na mieście, pewnie wracał z marszu KOD-u…).
Pojawiają się też drobne dygresje, jak na przykład ta mówiąca o synu Jana (Iwana) Amonsa, biorącego udział w procesach oficerów Wojska Polskiego (nosiły one znamiona mordów sądowych). Gdy więc Płużański poznał Andrieja Amonsa, słusznie domyślił się, że to syn tego przestępcy na usługach Rosji. I miał rację. Dobrze, że na infamię nie skazuje się przez pokrewieństwo. Inaczej młody Amons, dbający notabene o ujawnianie zbrodni wojennych, byłby już niegodny i odsądzony od czci i wiary.
Wisienką na torcie, ale raczej dość gorzką, jest nazwanie Aleksandra Kwaśniewskiego następcą Bolesława Bieruta. Wszystko to sprawia, że sprawy ważne, takie jak odbieranie orderów funkcjonariuszom komunistycznym (będące postulatem STN), giną w gąszczu wątków całkowicie niepowiązanych, przemycanych tylko, by pokazać swą opcję polityczną.
Czemu akurat PAP?
Pozostaje pytanie, co ma na celu skazywanie na infamię ludzi z ubiegłego stulecia, z których część jeszcze żyje? Pozornie może się to wydawać niegroźne – ot udawany sąd i nic nieznaczące hasło. Otóż nie dla wszystkich. W Polsce szlacheckiej istniało prawo do bezkarnego zabicia infamisa. Kara na niego nałożona przenosiła się na każdego, kto próbował pomóc skazanemu. A jak odzyskać można było cześć, gdy już raz zapadł w czyjejś sprawie ten jakże poważny wyrok? Otóż przez zabicie innego infamisa.
Dlaczego Państwowa Agencja Prasowa firmuje posiedzenie Społecznego Trybunału Narodowego własnym szyldem? Co więcej, czemu to PAP rozsyła na ten event zaproszenia? Posiedzenie odbywa się już po raz drugi, nie może tu więc być mowy o niedopatrzeniu. Czy zatem państwowa instytucja pomaga w podżeganiu do samosądu? Jak bowiem inaczej nazwać dwukrotne podanie w trakcie debaty miejsca zamieszkania Zdzisława Domino wraz z informacją, że często chadza on na zakupy i kawę do pobliskiego centrum handlowego…
Ktoś powie, że to działanie na małą skalę, bo przecież na sali było raptem kilka osób. Otóż wśród nich znaleźli się także przedstawiciele Telewizji Republika z kamerą. Ten, komu nie udało się posłuchać informacji o wydarzeniu na antenie, czy obejrzeć transmisji na portalu TV Republiki na żywo, może wciąż zobaczyć nagranie z posiedzenia STN. Zatem zasięg przekazywanych tam treści jest w zasadzie nieograniczony.
Nareszcie ludzie biora sprawy w swoje rece. Czas zakonczyc ten {„chocholi taniec” Smierc wszelkiego rodzaju komuchom i lewactwu, zdrajcom ojczyzny.Opcja pani dziadkow, zostanie rozliczona, niezaleznie od tego ile klamliwych portali czy blogow, ma pani zamiar uruchomic.
Smierdzi od pani lewacka zdrada na kilometr i nie ukryje sie tego pod przykryciem niewinnej buzki, absolwentki filologii.
Taka propozycja. Wstań od kompa. Wyjdź na powietrze. Przespaceruj się. Skoś trawę w ogródku. Grządki popiel. Będzie pożytecznie. A z pewnością będzie to mądrzejsze działanie, niż pisanie takich komentarzy. Zdrowia życzę.
Rzetelnie napisany tekst, stawia bardzo trafne pytania. Liczę na to, że PAP nie będzie kontynuowało skandalicznej współpracy z organizatorami STN-u. A przecież te „posiedzenia” mogłyby być – pod inną nazwą i w wykonaniu światlejszych osób – rzeczową debatą historyków o walorze edukacyjnym, a nie warunkowanymi ideologią i zacietrzewieniem spotkaniami propagandowymi.
A piewcom walki z „wszelkim lewactwem” polecić pozostaje tylko stale się dokształcać i ćwiczyć samodzielne rozumowanie, gdyż poziom niewiedzy i umysłowego uwiądu tych osób zatrważa.
Nie mam zdania czy ten „Trybunał” jest legalny i czy PAP może/powinien to firmować.
Kiedy po raz pierwszy usłyszałem o działaniu tego „Trybunału” uznałem że, powinien za infamisa uznać Romana Polańskiego.
Wspaniala inicjatywa. Popieram
Pan Marek Andrzej Rudnicki ma racje. Nadszedł czas, by zło nazywać po imieniu. Wymaga tego SPRAWIEDLIWOŚĆ .
Taki trybunał dopiero powstanie dla wyznawców Pisu