Spalenie Waszyngtonu przez Brytyjczyków. Kiedy Biały Dom stał się biały?
„To Biały Dom jest wielką narodową instytucją, świętością i skarbem Amerykanów, do którego prezydent jest tylko dodatkiem, a nie odwrotnie” – mawiał jeden z jego mieszkańców, Ronald Reagan. Niewiele jednak brakowało, a jedyny aktor na urzędzie prezydenckim nie miałby o czym tak wzniośle opowiadać, jego siedziba zaś miałaby zupełnie inny kolor.
Sierpień 1814 roku zapisał się w pamięci ówczesnych mieszkańców Waszyngtonu jako jeden z najgorętszych w historii stolicy. Lejący się z nieba żar wysuszył studnie, a otaczające miasto bagna zamienił w kwitnące wylęgarnie komarów. Jakby tego jeszcze było mało, serce Ameryki stało się celem ataku armii brytyjskiej, która w połowie miesiąca wylądowała na brzegach Zatoki Chesapeake.
Drugorzędny cel?
Od dwóch lat młoda amerykańska demokracja była w stanie wojny z Imperium Brytyjskim. Wywołana w imię obrony amerykańskiego handlu i honoru, ale nieciesząca się pełnym poparciem społecznym tzw. wojna pana Madisona (ówczesnego prezydenta USA) składała się jednak początkowo z serii nierozstrzygniętych potyczek w rejonie Wielkich Jezior.
Dopiero detronizacja Napoleona w 1814 roku pozwoliła Albionowi bardziej zaangażować się w konflikt z dawną kolonią. Królewscy stratedzy nie zamierzali jednak uderzać na stolicę wroga. Słabo zaludnione i z małą liczbą rządowych budynków miasto nad Potomakiem miało nikłą wartość strategiczną. Zdecydowanie bardziej łakomym kąskiem było położone dalej na północ portowe Baltimore. Podobnie myślano też w Waszyngtonie.
Tymczasem 24 sierpnia przyszło mieszkańcom stolicy zderzyć się z ponurą rzeczywistością. Po nagłej zmianie marszruty i dosłownym przepędzeniu sił amerykańskich pod Bladensburgiem upojeni łatwym zwycięstwem żołnierze Jego Królewskiej Mości pojawili się na rogatkach Waszyngtonu.
Czytaj też: Bitwa pod Bladensburgiem – amerykańska żenada
Upokorzyć rząd
Brytyjczycy, zaskoczeni żenującym stylem porażki wojsk USA, nie porzucili jednak dobrych manier i nie ruszyli od razu do zdobywania stolicy. Niestety próby omówienia warunków poddania miasta spełzły na niczym, bo… nie było z kim rozmawiać.
Rząd z prezydentem na czele opuścił Waszyngton wraz z falą uciekinierów spod Bladensburga. A ci z mieszkańców, którzy zostali w mieście, albo rzucili się do grabienia opuszczonych budynków rządowych, albo chowali się przed spodziewaną zemstą Albionu za spustoszenie przez Amerykanów rok wcześniej Yorku – stolicy Górnej Kanady.
Tymczasem wkraczające na ulice czerwone kubraki zachowywały się nad wyraz przyzwoicie. Do czasu, gdy nagła palba karabinowa powstrzymała ich triumfalny marsz. Ogień nie był zbyt celny, ale zdołał zmieszać szyki królewskich piechurów.
W odpowiedzi dowodzący ekspedycją kadm. George Cockubrn rozkazał rzucić na pastwę ognia wszystkie… budynki rządowe w stolicy. Wszelka własność prywatna miała pozostać nietknięta – chodziło o upokorzenie władz USA za wywołanie wojny, a nie podżeganie do dalszej walki mieszkańców byłej kolonii.
Czytaj też: Bitwa pod Gettysburgiem. Najkrwawsza batalia wojny secesyjnej
Inferno
Królewskim pułkom nie trzeba było tego rozkazu powtarzać dwa razy. Ogień wkrótce pojawił się na Kapitolu, w Departamentach Stanu, Skarbu oraz Wojny. Do wzniecania pożarów wykorzystywano m.in. rakiety Congreve’a, które w dużej mierze przyczyniły się do panicznej ucieczki wojsk amerykańskich spod Bladensburga.
Spalono stocznię, arsenał i ogromne koszary, magazyny prochowe oraz ocalałe okręty floty Zatoki Chesapeake. Temperatura pożarów topiła szyby w oknach i witraże. Jeden z żołnierzy brytyjskich wspominał:
niebo było jasno oświetlone licznymi pożogami, a na drogę padało ciemnoczerwone światło, wystarczające, aby każdy mógł wyraźnie zobaczyć twarz swojego towarzysza.
Modele mężów i czcionki
W tym szaleństwie destrukcji pojawiły się pewne wyjątki. Jeden z nich dotyczył urzędu patentowego, który jako instytucja jak najbardziej państwowa powinien zamienić się w stertę dymiących zgliszczy. Tymczasem został on oszczędzony dzięki wysiłkom miejscowych kobiet. Dzielne niewiasty miały przekonać Cockburna, że znajdujące się tam jedyne „modele” ich mężów są własnością cywilną (!), urząd więc należy ocalić.
Natomiast mniej szczęścia miała siedziba jednej z miejscowych gazet. Ona z kolei, będąc własnością prywatną, powinna wyjść z pożogi cało. Niestety dla siebie, jak żadna inna używała podczas wojny dosadnych słów pod adresem kdm. Cockburna, podkreślając za każdym razem „cock” (w języku angielskim określenie penisa) w jego nazwisku. Taka potwarz była dla dumnego Anglika nie do zniesienia. Nakazał zatem zniszczenie redakcji ze szczególnym uwzględnieniem litery „c” w maszynach drukarskich.
Gdy rozprawiono się z prasą, przyszedł czas na siedzibę tego, który do wojny doprowadził – dom pana Madisona.
Rezydencja wykonawcza
U schyłku XVIII wieku amerykański parlament obradował rotacyjnie w kilku miastach, co rodziło potworny chaos i trudności logistyczne. Dlatego też w 1790 roku z inicjatywy Jerzego Waszyngtona podjęto decyzję o budowie stolicy kraju w całkowicie nowym miejscu i przeniesieniu tam urzędów państwowych. Wybór padł na pogranicze Marylandu i Wirginii, gdzie nad rzeką Potomak zaczęto wznosić rezydencję wykonawczą – jak wówczas nazywano siedzibę głowy państwa.
Wyłoniony w drodze konkursu projekt Jamesa Hobana doczekał się szybkiej realizacji. Oddany w listopadzie 1800 roku budynek w niczym jednak nie przypominał dzisiejszego okazałego gmachu przy Pennsylvania Avenue 1600. Próżno było w nim szukać kilku pięter, ponad setki pokoi, kilkudziesięciu łazienek, kilometrów korytarzy i niezliczonych zakamarków, które przyprawiały niektórych z jego późniejszych lokatorów o zawrót głowy – jak np. George’a W. Busha, który twierdził, że bez pomocy swojego psa miałby trudności z trafieniem do wyjścia.
I co najważniejsze – wcale nie był biały. Wzniesione z piaskowca, lecz w 1814 roku już mocno poszarzałe ściany małego jednopiętrowca nie robiły wrażenia siedziby najważniejszej osoby w państwie. Pokoje w nim były zawsze ciemne i wiecznie niedogrzane. Niemniej, szyderczo nazwany przez Brytyjczyków pałacem prezydenckim, musiał zostać rzucony na pastwę płomieni.
Olimp w ogniu
Jeden z brytyjskich żołnierzy wspominał:
Kiedy oddział wysłany, by zniszczyć dom pana Madisona, wszedł do jego jadalni, zastał przygotowany stół obiadowy i nakrycia dla czterdziestu gości. Na kredensie chłodziło się kilka rodzajów wina w pięknych, ciętych szklanych karafkach; przy kominku czekały stojaki wypełnione naczyniami i talerzami; noże, widelce i łyżki były przygotowane do natychmiastowego użycia; krótko mówiąc, wszystko było gotowe na uroczyste przyjęcie.
Wkrótce też na prezydenckie pokoje wkroczył upojony triumfem kadm. Cockburn. Oto był w sercu Ameryki, siedział na poduszkach pani Madison, a na głowie miał kapelusz jej męża. Zanim jednak rezydencja wykonawcza stanęła w płomieniach, królewscy żołnierze uraczyli się jeszcze porzuconym przez domowników posiłkiem. Zrezygnowano przy tym z użycia świec, by rozświetlić jadalnię – łuny pożarów okazały się wystarczające.
Biały Dom z popiołów
Brytyjczycy opuścili miasto następnego dnia, pozostawiając za sobą dymiące zgliszcza. Mimo ich wysiłków, by podpalać jedynie rządowe gmachy, ogień ogarnął również prywatne domy. Od całkowitego zniszczenia uratował miasto potężny huragan z ulewą, który ugasił pożary i przy okazji zniszczył kilka okrętów Royal Navy.
Niemniej Waszyngton przedstawiał tak przerażający widok, że po zakończeniu wojny zastanawiano się nawet nad jego porzuceniem i budową nowej stolicy w zupełnie innym miejscu. Nie chcąc jednak dać satysfakcji Albionowi i widząc w huraganie palec Boży, zdecydowano się na odbudowę miasta.
W efekcie ocalałe z pożogi osmalone ściany rezydencji wykonawczej pomalowano na biało, gdyż tylko ten kolor udało się znaleźć w wystarczającej ilości. Nie od razu jednak stała się ona Białym Domem. Oficjalnie nazwa ta została przyjęta dopiero za prezydentury Theodore’a Roosevelta. Ten, zazdroszcząc co niektórym gubernatorom stanów nazw ich rezydencji, uznał, że nie może być gorszy i od 1901 roku zaczął używać w swojej korespondencji określenia White House.
Bibliografia
- Brogan H., Historia Stanów Zjednoczonych Ameryki, tłum. E. Macauley, Wrocław 2004.
- Kłosowicz R., Wojna amerykańsko-brytyjska 1812–1814, Kraków 2003.
- Pastusiak L., Biały Dom i jego mieszkańcy, Warszawa 2007.
- Rastaszański M., 1814: kto i dlaczego podpalił Waszyngton, „Polityka” [dostęp: 6.09.2021].
- Smoleński P., Spalenie Waszyngtonu rzuciło Amerykę na kolana, „Ale Historia” [dostęp: 6.09.2021].
Jaki to Biały Dom ? Radek Applebaum Sikorski z PO, twierdz. że od czasu kiedy czarny Obama został prezydentem. to jest – Chata wuja Toma.