Powstanie potępionych. Dlaczego powstanie listopadowe krytykował sam papież?
Papież, kanclerz i car, to niebezpieczne połączenie. Gdy dołożyć do niego groźbę klątwy, rozbudowaną siatkę agentów i 400-tysięczną armię, połączenie to staje się walcem miażdżącym wszystko na swojej drodze.
„Koncert”, w którym główną rolę odegrał tercet Grzegorz XVI, Klement Metternich i Mikołaj I Romanow z powodzeniem i po mistrzowsku rozegrał partię i pozbawił nadziei na zwycięstwo powstańców listopadowych. Pytanie tylko, kto kogo się bał w tym śmiertelnym trójkącie?
W darze niosę ci, Ojcze, relikwiję świętą
Garść ziemi, kędy dziesięć tysięcy wyrżnięto (…)
Złóż ją tam, kędy chowasz drogie carów dary
– miał powiedzieć Kordian Juliusza Słowackiego w swoich pierwszych słowach do papieża. Wieszcz potrzebował raptem dwóch lat („Kordian” został napisany jesienią 1833 roku) żeby znaleźć głównych winowajców upadku sprawy międzynarodowej powstania listopadowego. Byli nimi, zdaniem Słowackiego, papież Grzegorz XVI i Mikołaj I Romanow.
W tym samym czasie oceny działań dyplomacji polskiej z okresu zrywu niepodległościowego podjął się Ludwik Mierosławski, inicjator późniejszego powstania w Wielkim Księstwie Poznańskim z 1848 roku. Jego prace ukazały się dopiero w latach 40-tych XIX wieku, ale można z niej było śmiało wywnioskować, że sytuacja międzynarodowa powstania nie była tak czarno-biała, jak chcieliby tego polscy romantycy. Mierosławski zapoczątkował tym samym nurt kontynuowany na początku XX wieku przez Szymona Askenazego, w którym prowadzono dość ostrą krytykę władz powstańczych i ich naiwnego lub złudnego przekonania o poparciu powstania przez rządy Wielkiej Brytanii i Francji.
Podkreślano przy tym, że klęska dyplomatyczna powstania na arenie międzynarodowej nie wynikała w większym stopniu z działalności carskich emisariuszy przy rządach Europy Zachodniej, ale z nieudolności ambasadorów i agentów księcia Adama Czartoryskiego (do którego Mierosławski miał jednak ogromny szacunek). Krytyka Grzegorza XVI pojawiająca się u Słowackiego jest również pozbawiona głosu samych deputowanych Sejmu i członków Rządu Narodowego roku powstania. Krótko po nocy listopadowej, 20 grudnia 1830 roku podczas posiedzenia Sejmu jeden z posłów, Roman Sołtyk, wyraził dość jasno, że oczekiwania powstańcze na pomoc zza granicy są pozbawione jakichkolwiek podstaw:
Co do stanu zewnętrznego, prócz Moskwy, Europę można podzielić na dwie części: pierwszą składają kraje, które jak Prusy i Austria zabrały część dawnej Polski, te widzące umiarkowanie naszego Rządu zostaną neutralnymi, gdyż będą obawiać się, aby bracia nasi nam nie podali i równie na niepodległość się nie wybili (…) druga część, złożona z narodów, które nam nic nie wzięły (…) składa się znowu z dwóch oddziałów: Francji, Belgii, Turcji, Anglii, te nam pomoc mogą i powinny (…) Hiszpania, Portugalia i kraje włoskie; od nich pomocy się nie spodziewajmy
Sołtyk dał tu jednak wyraźnie do zrozumienia, że „powinny pomóc” w przypadku państw Europy Zachodniej lub Turcji nie może być traktowane jako tożsame z „opowiedzą się za powstaniem w Królestwie Polskim”. Słusznie zresztą zwracał uwagę, że po krajach włoskich, tych najbliższych papieżowi można spodziewać się najmniej. Chociaż po 1815 roku ruch karbonariuszy, którzy najgłośniej sprzeciwiali się wiedeńskiemu porządkowi najprężniej rozwijał się we Włoszech, to jednak w pamięci pozostawały wojny napoleońskie, a ten epizod nie sprzyjał przyjaźni z narodem polskim. Ponad trzydzieści lat przed powstaniem listopadowym Legiony Polskie przy Napoleonie skutecznie przyczyniły się do likwidacji niezależnych państw włoskich na rzecz podporządkowanych Francji Republik Lombardzkiej i Cisalpińskiej.
Grzegorz XVI i legitymizm
W kwestii będącej przedmiotem niniejszego tekstu warto również zaznaczyć pochodzenie papieża Grzegorza XVI. Bartolomeo Alberto Mauro Capellari urodził się i wychowywał w Belluno w 1765 r. Region ten bardzo mocno ucierpiał w wyniku wojen włoskich Napoleona. Pokój z Campo Formio zawarty 17 października 1797 roku nie dość, że wymazał Republikę Wenecką z mapy, to jeszcze nakładał na jej mieszkańców najwyższą (spośród pozostałych państw włoskich) kontrybucję.
Napoleon nie zadowolił się wówczas samym regionem, ale również przywłaszczył sobie należące wcześniej do Wenecji Wyspy Jońskie. Byłoby całkowicie zrozumiałe, gdyby negatywny stosunek Grzegorza XVI do powstania listopadowego wynikał również z patriotycznych względem rodzimej Wenecji uczuć i zadry spowodowanej utratą suwerenności przez oddziały polskie. Również likwidacja Państwa Kościelnego przez Napoleona nie przysparzała sympatii Capellariego do Polaków, którzy w dalszym ciągu pozostawali jednymi z najwierniejszych oddziałów Cesarza Francuzów.
Barwnie ten stosunek do Polaków oddaje ponownie Słowacki słowami wykrzykiwanymi przez papieża na pożegnanie Kordiana: „Na pobitych Polaków pierwszy klątwę rzucę”. Dopiero po jego upadku, w 1814 roku przywrócono Stolicę Apostolską na mapę, a jednocześnie w tym samym roku u boku papieża Leona XII. Zajmował się on Kongregacją Nadzwyczajnych Spraw Kościelnych. Jednym z jego pierwszych zadań było pośredniczenie w rozmowach z carem Aleksandrem w sprawie katolickich biskupów okręgu Mohylewskiego i Wileńskiego. Było to pozornie błahe zadanie, ale dzięki niemu Capellari zyskał pewne doświadczenie w kontaktach z dworem petersburskim. Odbywało się to wszystko przy akompaniamencie Kongresu Wiedeńskiego, gdzie wielu ówczesnych polityków nawiązywało trwające później przez lata alianse (w tym Czartoryski).
Sam papież Leon XII widział w carze osobę zdolną do zjednoczenia chrześcijaństwa rozdartego od 1054 roku schizmą wschodnią. Popierał on pomysł Aleksandra na utworzenie Świętego Przymierza, mimo że jednym z jego członków miał być prawosławny car. Leon XII był niewątpliwie dumny z tego, że stał się pierwszym papieżem prowadzącym otwarty dialog z Kościołem Prawosławnym i faktycznie reprezentującym go carem Aleksandrem.
Bartolomeo Capellari rozwinął się pod opieką Leona XII. Pełnił kolejne poselstwa do innych sprzyjających Rzymowi mocarstw. W marcu 1825 roku został kardynałem, a już 5 lat później, w grudniu 1830 roku, przy akompaniamencie rozwijającego się Królestwie Kongresowym powstania, w Rzymie rozpoczęło się konklawe po śmierci papieża Piusa VIII. Trwało ono 50 dni i było jednym z dłuższych posiedzeń. 2 lutego 1831 roku około godziny 10:30 z murów Zamku Świętego Anioła w Rzymie rozległ się symboliczny huk armat, a na balkonie pałacu papieskiego wierni powitali Grzegorza XVI. Ceremonia ta była o tyle niecodzienna, że do 1831 roku papież nie pojawiał się przed tłumem w dniu rozpoczęcia pontyfikatu. Nowy Biskup Rzymu, który najwyraźniej znał informacje o koncentracji karbonariuszy w poszczególnych częściach Półwyspu czekających na wzniecenie powstania. Jego zachowanie z 2 lutego 1831 roku można zatem tłumaczyć chęcią podkreślenia opieki nad ładem wiedeńskim ustanowionym w Italii.
Kogo boi się papież?
Chociaż Grzegorz XVI dokładał wszelkich starań, żeby pozycja Państwa Kościelnego we Włoszech była dość silna, ograniczająca powstania narodowe, to jednak trudno widzieć w nim kontynuatora polityki swojego wielkiego imiennika, Grzegorza VII.
Hildebrand (czyli Grzegorz VII) potrafił przecież sprzeciwić się cesarzowi niemieckiemu w XI wieku i uniezależnić Kościół od władz świeckich. W 1831 roku czasy świetności politycznej Państwa Kościelnego bezpowrotnie przeminęły, a jego działalność na arenie międzynarodowej sprowadzała się niejednokrotnie do formalnego usankcjonowania legitymistycznych rządów. Nie ujmując jednak papieżowi tego co papieskie, potężne siły ówczesnej Europy z jakiegoś powodu zabiegały o sympatię Rzymu dla swojej sprawy. Był wśród nich austriacki kanclerz, Klement Metternich. Ład utworzony podczas Kongresu Wiedeńskiego często nazywa się właśnie „systemem Metternicha”, a jemu samemu przypisuje się również słynne powiedzenie: „Dopóki trwa Sojusz Trzech Europa jest szansa na pokój światowy”.
Grzegorz XVI z pewnością podzielał antyrewolucyjne i antyliberalne poglądy Metternicha, który dokładał wszelkich starań, aby takowe prześladować i tępić w obrębie Związku Niemieckiego. W zamieszaniu wynikającym z powstania listopadowego Metternich zachowywał do pewnego momentu zdroworozsądkową neutralność. Deklarował, że jeśli trzeba będzie opowie się przeciwko powstaniu, chociaż faktycznie jego dyplomacja starała się to robić już od nocy listopadowej.
Z pewnością w interesie Austrii leżało uniemożliwienie jakiegokolwiek uzasadnienia powstania na arenie międzynarodowej i jego szybki upadek. Dobre stosunki z Rosją były dla świadomego słabego stanu austriackiej armii Metternicha gwarantem pomocy w rozwiązywaniu jakichkolwiek ewentualnych problemów z Francją w kwestii włoskiej. O ile z powstaniami w Modenie, Parmie i Państwie Kościelnym w 1831 roku Austria poradziła sobie bez problemu, to warto pamiętać, że nie zaangażowała się w nie ostatecznie Francja, która w dalszym ciągu była poważnym graczem europejskiego teatru wojny. Ponadto, Metternich z pewnością był świadomy, że neutralność nie gwarantuje całkowitego spokoju na granicach i musiał dostrzec trzy zapalniki na granicach Austrii: polski, włoski i węgiersko-czeski.
Tym można tłumaczyć treść listu kanclerza do Fryderyka Wilhelma III z 9 czerwca 1831 roku, w którym Metternich wyraźnie krytykował powolne tempo pacyfikacji powstania prowadzonej przez Iwana Dybicza (Dybicz zmarł 11 dni wcześniej, 29 maja). Udane powstanie w Kongresówce mogłoby zachęcić Galicję do rozszerzenia ruchu narodowowyzwoleńczego. Z kolei sukces rewolucji lipcowej we Francji i skutecznie prowadzone powstanie belgijskie mogło podważyć legitymizm austriackich rządów na terenie Węgier lub Czech. Ponownie znajduje tu uzasadnienie słynne zdanie konserwatywnego Metternicha, że „Gdy Francja kichnie cała Europa jest zarażona”. Europa w oczach zarówno Metternicha, jak i papieża potrzebowała zatem „lekarza”, będącego jednocześnie „żandarmem legitymizmu”, którego upatrywali w osobie Mikołaja I Romanowa.
Impensa Caritas
7 grudnia 1830 roku Sekcja Duchowa Komisji Rządowej Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego wydała odezwę do duchownych na ziemiach zaboru rosyjskiego i ziemiach polskich wzywającą ich do poparcia powstania. Pięć dni później, 12 grudnia ukazał się również okólnik Komisji Rządowej Spraw Wewnętrznych i Policji do komisji wojewódzkich, aby te współpracowały z duchowieństwem w propagowaniu idei walki narodowowyzwoleńczej.
Obradujące w Rzymie konklawe z pewnością uzyskiwało informacje o wydarzeniach nad Wisłą. Prasa międzynarodowa dość szybko (jak na pierwszą połowę XIX wieku) przekazywała informacje w obie strony. Dla przykładu średnie opóźnienie informacji z zagranicy w prasie poznańskiej (pozostającej oficjalnie neutralnej) w tym czasie wynosiło około 7-10 dni. Niewykluczone, że wybór papieża przyspieszył akt detronizacji Mikołaja I wydany 25 stycznia 1831 roku. Podważał on jednoznacznie legitymistyczny porządek ładu wiedeńskiego. Nie był on oczywiście precedensowy.
W podobny sposób ład ten został zachwiany wcześniej, np. w Belgii, w sierpniu 1830 roku. Krótko po wyborze nowego papieża zawrzały wreszcie Włochy. 5 lutego 1831 roku wybuchło powstanie w Modenie, za które odpowiadali w dużym stopniu karbonariusze. Powstanie szybko rozrosło się również na Parmę i Państwo Kościelne, a czyn tłumienia powstania papież przekazał austriackim siłom Świętego Przymierza. W tym samym czasie na dworze w Rzymie przebywał rosyjski emisariusz, ks. Grigorij Gagarin, który przy współpracy z Metternichem informował papieża o karbonarskim podłożu powstania w Kongresówce.
Chociaż tzw. „karbonarski mit” został w historiografii zakwestionowany przez Emanuela Rostworowskiego w latach 60. XX wieku, w 1831 roku Rosjanie dysponowali wydawałoby się twardymi dowodami, że zakon węglarzy miał na terenie Królestwa swoje wenty, a w gronie listopadowych spiskowców są rewolucjoniści. W Archiwum Głównym Akt Dawnych, znajdują się akta z kancelarii Nowosilcowa, w których amatorscy agenci rosyjskiej policji dostarczali dość obszernych informacji o polskich karbonariuszach.
W mit karbonariuszy wierzył również sam Ignacy Prądzyński. W swojej krytyce powstania obarczał francuskich węglarzy o to, że wszczęli powstanie w chwili dogodnej dla Francji, a nie Polski. Prądzyński był przekonany, że jesienią 1830 roku nad Europą wisiało widmo wojny francusko-rosyjskiej, którą uratowało powstanie w Kongresówce. Chociaż Prądzyński mylił się w swoich prognozach, niewątpliwie mit karbonariuszy w powstaniu listopadowym musiał mieć duży wpływ na działania papieża.
15 lutego 1831 roku w obawie o rozszerzenie „rewolucji” na resztę Europy skierował brewe Impensa Caritas, w której odwołując się do Nowego Testamentu i św. Augustyna podkreślał znaczenie boskiej legitymizacji władzy na ziemi, a tym samym polscy biskupi mieli pozostać wiernymi Świętemu Przymierzu. Zagranie Grzegorza XVI wydawało się podyktowane informacjami sprytnie filtrowanymi przez Metternicha i ożywioną agitacją Gagarina, którzy przedstawiali powstanie listopadowe, jako antywiedeńską rewolucję. Zachowanie papieża w związku z listem z lutego jest o tyle dziwne, że został on skierowany w pierwszej kolejności do biskupa Prospera Buryńskiego, który od pół roku już nie żył. Drugim z adresatów był biskup Józefat Bułhak, który z kolei reprezentował stricte lojalistyczne stanowisko wobec cara i powstania. Grzegorz znalazł tym samym kompromis. Z jednej strony zachował neutralność, ponieważ list nie dotarł do duchownych zaangażowanych w powstanie, a tym samym nie mógł wiedzieć o tym jeszcze w lutym Rząd Narodowy. Z drugiej strony Gagarin zapewnił cara, że polska dyplomacja w Rzymie zawiodła, a tym samym chrześcijańskie podłoże powstania nie ma realnego poparcia w Stolicy Apostolskiej.
Cum Primum
Dużo większe znaczenie dla sytuacji międzynarodowej miała encyklika papieska wydana już po powstaniu, 9 czerwca 1832 roku. Cum Primum, czyli O posłuszeństwie wobec władzy cywilnej była encykliką skierowaną wprost do duchownych polskich, którzy zdaniem papieża dali się oszukać kłamstwom władz powstańczych. Chociaż minął już prawie rok od upadku powstania, papież i tak postanowił dać ostatni raz wyraz swojej dezaprobaty dla uczestników zrywu niepodległościowego, co dało się również odczuć w komentarzach lojalistycznych duchownych z ziem polskich. Biskupi w Kongresówce prześcigali się niemalże w wymyślnych określeniach powstania, nazywając je „nieszczęsną rewolucją”, „szaleństwem” (ze względu na określenie jednej z komórek karbonariuszy – „gniazda szaleńców”), „zaślepieniem”, „przestępstwem”, itp. Biskup Filip Felicjan Szumborski, najwyraźniej pod wpływem papieskiej encykliki, na zmianę gloryfikował cara – obrońcę wiary chrześcijańskiej, i przeklinał powstańców nazywając ich niemal wprost jakobinami.
Lojalistyczni duchowni szybko się przekonali jednak, że mimo wstępnych nagród finansowych car ma własną ideę unifikacji chrześcijaństwa i w 1841 roku rozpoczął sekularyzację dóbr kościelnych w Kongresówce. Sprawa polska w Rzymie nie upadła jednak wraz z końcem powstania. Czartoryski wysyłający swoich agentów na każdy kraniec Europy nie zaniedbał również tego terytorium. W 1834 roku do Rzymu przybył Adam Sołtan, którego zadaniem miało być uświadomienie papieżowi negatywnych skutków encykliki. W 1837 roku Sołtyna „zmienił” przy papieżu Władysław Zamoyski, który od razu nawiązał współpracę z papieskim sekretarzem stanu, Luigim Lambruschinim. Sprawie polskie sprzyjał również ukaz carski z 1839 roku, który likwidował Kościół Unicki, co z pewnością wpłynęło na decyzję papieża o utworzeniu w Rzymie polskiej agencji politycznej w 1840 roku z Michałem Czajkowskim na czele. Jego następca, Leszek Orpiszewski miał jeszcze większy wpływ na decyzje papieża, który w 1845 roku zbojkotował wizytę cara Mikołaja w Rzymie. Zmagania te przekreślił ostatecznie konkordat podpisany przez następcę Grzegorza, Piusa IX w sierpniu 1847 roku.
Powstanie oczami Londynu i Paryża
Podobnie jak podkreślał w swoich pracach Ignacy Prądzyński, współczesna historiografia, z Marcelim Handelsmanem na czele, uważa, że listopad 1830 roku był bardzo niedogodnym momentem do wybuchu powstania. Pewien ogląd tej sytuacji znaleźć można w mowie sejmowej generała Jana Weissenhoffa, który w grudniu 1830 roku zwracał uwagę, że pomoc Francji i Anglii nie jest możliwa, ponieważ w Paryżu „skłóceni pozostają orleaniści, bonapartyści i legitymiści”, zaś nad Tamizą rozprawiają nad problemem wynikającym z ekspansji „lwa Pendżabu” – Randźita Singha – w Indiach.
Do połowy XX wieku w historiografii panował pogląd (za Marianem Kukielem), że jedną z przyczyn przyspieszenia powstania (oprócz ukazów mobilizacyjnych) była zmiana rządu w Wielkiej Brytanii, która nastąpiła w połowie listopada 1830 roku. Premierem został wówczas Charles Grey. Dość szybko pojawił się u niego emisariusz Czartoryskiego, Jan Ursyn Niemcewicz, który jednak otrzymał jednoznaczną odpowiedź dotyczącą mediacji Wielkiej Brytanii w powstaniu:
(…) poświęcić nasze rosyjskie i niemieckie rynki zbytu, zamknąć wszystkie porty Europy z wyjątkiem francuskich jedynie dla niesienia pomocy Polsce, to byłoby ekonomiczne i polityczne samobójstwo Anglii
Londyn jednak bacznie obserwował wydarzenia nad Wisłą. Obawiano się, że pacyfikacja powstania doprowadzi do przekształcenia autonomii w rosyjską prowincję, co automatycznie zaburzy równowadze sił w tej części Europy. Ewentualna klęska rosyjska w Polsce, zdaniem Greya, mogła z kolei doprowadzić do sytuacji, w której Mikołaj I szukający odwetu na Brytyjczykach zacząłby jawnie mieszać się w sprawy Dalekiego Wschodu, gdzie ścierały się interesy obu mocarstw w Afganistanie.
W Paryżu powstaniu przyglądał się „najznakomitszy oszust swojego pokolenia”. Ludwik Mierosławski miał podobno obdarzyć tym przydomkiem króla Ludwika Filipa, chociaż dużo bardziej pasuje ono twórcy monarchii lipcowej, Charlesowi Talleyrandowi. Oboje z pewnością przekazali ministrowi Horacemu Sebastianiemu, żeby przekonywał wszystkich dookoła, że Polacy nie mają na co liczyć ze strony Francji, w przeciwieństwie do Rosji. Oszustwo w tym wszystkim miało polegać na tym, że chociaż Ludwik Filip negatywnie odnosił się do powstania, które na sztandarach niosło te same hasła, co lud Paryża wynoszący go do władzy w lipcu 1830 roku, nie miał skrupułów i przyjął Czartoryskiego wraz z innymi uczestnikami Wielkiej Emigracji nad Sekwaną. Tymczasem rzymski obserwator powstania triumfował nad Tybrem pozostając w złudny przekonaniu, że ma po swojej stronie „miecz (…) Wszechopatrznego Sprawiedliwego Boga” – cara Mikołaja (Manifest Mikołaja I z 24 grudnia 1830r.).
Źródła:
- Gazeta Wielkiego Xięstwa Poznańskiego, nr 41, 18.02.1831, s. 5
- Gazeta Wielkiego Xięstwa Poznańskiego, nr 45, 23.02.1831, s. 1.
Opracowania:
- Cybowski Miłosz, The Polish Question in British politics and beyond, 1830-1847, Southamtpon 2016.
- Kocój Henryk, Mocarstwa europejskie wobec powstania listopadowego. Dyplomacja mocarstw europejskich wobec sprawy polskiej w 1830, Acta Universitas Lodziensis, 16 1983, s. 81-96.
- Reinerman Alan J., Metternich, Pope Gregory XVI, and Revolutionary Poland, 1831-1842, The Catholic Historical Review, vol. 84, no. 4, 2000, s. 603-619.
- Zajewski Władysław, Prądzyński, Lelewel i mit karbonariuszy, Kwartalnik historyczny, R. 71, nr 4, 1964, s. 977-986.
- Zdrada Jerzy, Historia Polski 1795-1914, Warszawa 2008.
- Żywczyński Mieczyslaw, Z dziejów stosunku Watykanu do Anglji w latach 1843-1844, Przegląd historyczny, 33/1, 1936, s. 319-323.
No cóż… Ja bym autorowi radził szerzej spojrzeć na wszelkie „składowe” – aspekty powstania listopadowego, zwłaszcza przyczyny jego wybuchu. Są bowiem badacze, którzy piszą np. tak: „Powstanie listopadowe w Polsce w latach 1830-31 wybucha nagle i popierane jest przez biedotę.” Dlaczego? „Powstanie było prawdopodobnie następstwem niezadowolenia społecznego będącego wynikiem najzimniejszego w Polsce, w XIX wieku, roku 1829 i klęski nieurodzaju zbóż, ziemniaków w latach 180-31.” „W 1830r. przyszła prawdziwa katastrofa. Nieurodzaj był powszechny i bardzo dotkliwy.” „W końcu 1831 r. ludność Królestwa miała być mniejsza niż dwa lata temu wcześniej aż o 9,1%” „Polacy woleli szybką śmierć w powstaniu przeciw Rosji niż nieuchronne, powolne konanie z głodu.” (…)
Czy Metternich był przeciwnikiem polskiej niepodległości, a zwolennikiem carskiej Rosji? Nie! Bał się on po prostu, że Polacy i Rosjanie się po prostu dogadają, bo…
Bo będąc przy Aleksandrze jednym z głównych polityków imperium… „Czartoryski obudził pansłowiańskie chimery…” na dworze carskim. Stąd Metternich chciał utrzymania animozji polsko-rosyjskich. Bał się bowiem carskiej decyzji o rozpoczęciu „wojny o wolność wszystkich Słowian” (Romanowowie w latach późniejszych, aż do czasów I wojny, w imię „panslawizmu” takie wojny przecież prowadzili, popierali wszelkie ruchy wyzwoleńcze narodów słowiańskich zwłaszcza na Bałkanach).
A papież rzeczywiście potępił polskie powstanie?
Papież początkowo został odcięty przez Metternicha od „ludzi Czartoryskich” – tzw. „familii”, kompletnie – i był totalnie dezinformowany. Gdy jednak do niego w końcu ci dotarli dotarli to na spotkaniu, audiencji: „…papież wyraźnie powiedział, rzekomo ze łzami w oczach, że został wprowadzony w błąd oraz że NIGDY NIE POTĘPIŁ Polaków. PAPIEŻ FAKTYCZNIE TEGO NIE ZROBIŁ – w encyklice Cum Primum potępił tylko „…niektórych podstępu i kłamstwa sprawców, którzy pod pozorem religii w czasach naszych smutnych przeciwko legalnej książąt władzy głowę podnosząc, ojczyznę swoją, spod należnego posłuszeństwa się wyłamującą, bardzo ciężką żałobą okryli.” Są ponadto i dowody, na to że Papież do końca życia rzeczywiście żałował wydania rzeczonej encykliki Cum Primum. Ponadto miała ona służyć głównie nie jako „potępienie” – de facto popierać Rosjan, ale odciąć polski Kościół rzymskokatolicki od odpowiedzialności za powstanie, ochronić go przed prześladowaniami.
Tytuł więc powyższego artykułu nijak się mający do rzeczywistości chyba zatem jest…
No i… Dla mnie pytanie brzmi nie: jak powstanie skazane na porażkę miałoby wygrać?, ale dlaczego przegrało, gdy istniało wiele realnych przesłanek, aby w wyniku jego działań wygrać zwycięski pokój!
Otóż na dowód: nasza armia była co najmniej równorzędnym przeciwnikiem dla armii carskiej (sam wielki książę Konstanty wg legendy miał powiedzieć, a raczej zakrzyknąć w trakcie jednej z bitew, że: „Polacy to najlepsi żołnierze na świecie!”). Nie miała tylko nieszczęsna szczęścia do wodzów na miarę powstańczego zdania, którego się podjęliśmy…
A można było wygrać chociażby i dlatego, że klęska klimatyczna – nieurodzajów, znacznie mocniej dotknęła wówczas Rosję niż ziemie polskie. Uważa się, że w ogóle dążenie Rosji do aneksji ziem na zachodzie powstałe już w XVIII w., już to patrząc przez pryzmat zaboru ziem polskich, było podyktowane chęcią zdobycia ziem mniej zależnych od upalnej w lecie kontynentalnej pogody, obszarów mniej podatnych na klęskę suszy…
Popełnialiśmy też proste błędy polityczne: np. zamiast zjednać sobie księcia namiestnika, „polonofila” przecież, chcieliśmy go zabić – czy i za tym jednak nie stał tak naprawdę Metternich, jego agenci? Tego nie wiemy ale…
W całym artykule widać zatem przemożną chęć, owładniającą zresztą większość naszych współczesnych historyków, by „petryfikować” ustalenia XIX w. i XX w. naszych wybitnych historyków, czyli filozofię beatyfikacji poglądów „mistrzów”, paraliżującą zdolność do wysnuwania własnych, „heretyckich” ale bliższych historycznej prawdy przemyśleń.
Tak więc drogi Panie autorze, absolwencie „zacnej” uczelni, o.m.c. doktorze…
Dość ciekawe teorie snuje na temat Grzegorz Braun. Wiąże on wybuch powstania listopadowego 1830 z pruskimi i angielskimi intrygami, a masowe poparcie powstańców w noc listopadową przez lud warszawski ma według niego związek z drożyzną, widoczną zwłaszcza w przypadku cen piwa.
Nie wiem czy „ciekawe”, bo czy brednie mogą być „ciekawe”? To pytanie semantyczne. Braun nie podał ani jednego dowodu na intrygi prusko-angielskie w sprawę wybuchu powstania listopadowego, i całkowicie zignorował niezbity dowód, że wybuch został zainicjowany przez polskich członków Sprzysiężenia Podchorążych (a nie ma żadnych dowodów, że Polacy byli sterowani z Zachodu).
Krótko pisząc, Braun nagina historię pod własne, ultrakatolickie, antymasońskie mniemanie o niej.
To w końcu potępił czy nie? Wspomniana encyklika potępia powstańców, uznaje władzę cara za jedyną legalną i nakazuje biskupom pozbyć się wichrzycieli i głosicieli nowego porządku. Takie są dowody: potępił, mocno i długo potępienie uzasadnił i nigdy się nie wycofał.
Na wspomniane krokodyle łzy nie ma dowodów, wystarczyła by kolejna encyklika wydana przez samego papieża lub jego następców, co nigdy się nie stało.
Cynizm wspomnianego tu pana Brauna przebija przez Twój post, drogi Atanazy.