Twoja Historia

Portal dla tych, którzy wierzą, że przeszłość ma znaczenie. I że historia to sztuka dyskusji, a nie propagandy.

Bilans grabieży. Co Sowieci wywieźli z Ziem Odzyskanych?

Ofiarą "wyzwolenia" Ziem Odzyskanych przez żołnierzy Armii Czerwonej padł przede wszystkim przemysł.

fot.domena publiczna Ofiarą „wyzwolenia” Ziem Odzyskanych przez żołnierzy Armii Czerwonej padł przede wszystkim przemysł.

Setki tysięcy ton węgla. Dziesiątki tysięcy ton gotowych wyrobów. Całe fabryki rozebrane i wywiezione na wschód. „Wyzwoliciele” Polski zagarniali wszystko, co tylko wpadło im w ręce. Czy udało się cokolwiek uratować?

Pod koniec stycznia 1945 roku ówczesny najwyższy organ władzy w ZSRS, Państwowy Komitet Obrony, wysłał na zdobyte ziemie zespół ekspertów mających zinwentaryzować największe zakłady i kopalnie Górnego Śląska, Zagłębia Dąbrowskiego i Częstochowy. Mniej więcej w tym samym czasie zaczęto tworzyć organy i formacje odpowiedzialne za wyselekcjonowanie, zabezpieczenie, ewentualne zdemontowanie i wywózkę wojennych zdobyczy.

Wskazaną działalność regulował rozkaz wydany przez zastępcę ludowego komisarza obrony, generała pułkownika Nikołaja Bułganina. Rozkaz ten określał także pojęcie „zdobyczy wojennych”. I tak, cytując za profesorem Musiałem, w ich skład wchodziły: „zakłady, majątki ziemskie, dwory, magazyny, spichlerze, sklepy z wszelkim asortymentem, maszyny rolnicze, artykuły spożywcze, paliwo, pasza, bydło, porzucony sprzęt gospodarstwa domowego i inne przedmioty, które nasze wojska zdobyły w miastach, wsiach i centrach przemysłowych znajdujących się na terytorium nieprzyjaciela”[…].

„Oddamy mury i pustą ziemię”

W marcu 1945 roku Sowieci poczynili przygotowania do wywozu olbrzymich ilości węgla kamiennego z terenów Górnego Śląska i Zagłębia Dąbrowskiego. Według planów do 1 czerwca 1945 roku – a więc w ciągu niespełna trzech miesięcy! – na Wschód miało wyjechać nie mniej niż 975 tysięcy ton tego strategicznego surowca. Zakładano też, że od 1 czerwca kopalnie pracujące pod sowieckim nadzorem zwiększą wydobycie tak, aby dzienny wywóz węgla do ZSRS osiągnął poziom minimum 26 tysięcy ton.

Władze ZSRR uspokajały, że nie będą przyłączały polskich ziem do Związku Radzieckiego. O tym, że zamierzały je spustoszyć, oczywiście nie wspominano...

fot.domena publiczna Władze ZSRR uspokajały, że nie będą przyłączały polskich ziem do Związku Radzieckiego. O tym, że zamierzały je spustoszyć, oczywiście nie wspominano…

W tym samym czasie, wraz z końcem zimy 1945 roku, Stalin podpisał pierwsze rozporządzenia dotyczące wywozu zakładów przemysłowych z ziem przyłączonych do Polski. Do demontażu przeznaczono m.in. maszyny z walcowni rur w Gliwicach, huty żelaza w Bobrku koło Bytomia oraz huty i walcownię w Łabędach koło Gliwic. Następnie zespoły demontażowe zajęły się wyposażeniem śląskich elektrowni. Do ZSRS wyjechała aparatura z elektrowni w Blachowni Śląskiej, Chełmsku Śląskim, Miechowicach, Mikulczycach, Zabrzu i Zdzieszowicach. Do transportu urządzeń z samej tylko elektrowni w Miechowicach potrzeba było aż 834 wagony kolejowe.

Towarzysze radzieccy nie gardzili również gotowymi wyrobami. Z poniemieckich fabryk Górnego Śląska w marcu 1945 roku przeznaczono do wywiezienia 26 tysięcy ton wyrobów walcowanych, 4 tysiące ton różnych wyrobów metalowych, 3 tysiące ton blachy, 2 tysiące ton rur stalowych, 560 ton lin stalowych i 2,4 tony srebra.

Dla Sowietów szczególnie pożądane były zakłady paliw syntetycznych. Na terenie obecnej Polski znajdowały się trzy takie poniemieckie zakłady, położone w Blachowni Śląskiej, Policach i Zdzieszowicach. Ogromne wrażenie robił zwłaszcza potężny, bo liczący około 200 hal produkcyjnych, kompleks w Blachowni Śląskiej, który według zamierzeń Niemców miał produkować docelowo 900 tysięcy ton benzyny lotniczej rocznie.

Dla „odrodzonej” Rzeczpospolitej takie przedsiębiorstwo było niezwykle cenne, toteż nasi rodzimi komuniści wysłali do Moskwy delegację, aby spróbowała nakłonić Sowietów do poniechania rekwizycji. Polscy towarzysze zostali jednak odprawieni z kwitkiem. Fabrykę w Blachowni doszczętnie rozebrano w ciągu czterech miesięcy. Prace trwały tam do września 1945 roku i zaangażowano w nie prawie 8 tysięcy robotników. Aby przewieźć całe wyposażenie zakładu, potrzeba było około 10 tysięcy wagonów.

Z zakładów paliw syntetycznych w Zdzieszowicach wywieziono 1714 wagonów urządzeń. Na jeszcze większą skalę przebiegał demontaż fabryki w Policach. Do 1 listopada 1946 roku wywieziono stamtąd prawie 14 tysięcy wagonów różnorakich urządzeń.

Polacy w żaden sposób nie byli w stanie przeciwstawić się demontażom na Śląsku. Naszym robotnikom udawało się czasem, dzięki różnym podstępom, uratować przed wywózką cenniejsze maszyny, ale były to przypadki nieliczne. Sowieci lekceważyli również przedstawicieli polskiej administracji, pracujących na miejscu i rzekomo w porozumieniu z którymi miała odbywać się konfiskata. Jak raportowali członkowie Przemysłowej Grupy Operacyjnej, w rozmowach z „sojusznikami” ze wschodu często słyszeli: „Oddamy wam tylko mury i pustą ziemię, wszystko pozostałe wywieziemy”.

Nie tylko niemieccy żołnierze mieli powody, by obawiać się spotkania z Armią Czerwoną.

fot.domena publiczna Nie tylko niemieccy żołnierze mieli powody, by obawiać się spotkania z Armią Czerwoną.

Wywozu zakładów przemysłowych do ZSRS nie uniknęły również tereny Dolnego Śląska. Najbardziej jaskrawym tego przykładem jest los wrocławskiej fabryki taboru kolejowego Linke-Hoffman Werke, późniejszego Pafawagu. Ogromny zakład został z wielką pompą przekazany przez sowiecką administrację wojskową Polakom, którzy niezwłocznie przystąpili do jego uruchamiania. Nagle jednak usunięto polską załogę, a kiedy kilka tygodni później fabryka została ponownie odzyskana… okazało się, że doszczętnie ogołocono ją z większości urządzeń produkcyjnych.

Demontaż stoczni

Wielkiego spustoszenia „trofiejne otriady” dokonały także na północy obecnej Polski. Sowieckie jednostki demontażowe wywiozły szereg maszyn i urządzeń przemysłowych z zakładów Gdańska, Sopotu, Elbląga, szeregu mniejszych miasteczek, jak również i z przedwojennej polskiej Gdyni. Decyzją Państwowego Komitetu Obrony z dnia 10 maja 1945 roku 70% majątku stoczniowego miało należeć do ZSRS.

Stocznie Danziger Werft AG i Schichau-Werft Danzig zostały przejęte przez Polaków dopiero 26 lipca 1945 roku, niemal cztery miesiące po opuszczeniu Gdańska przez Niemców. Zakłady przekazano stronie polskiej w opłakanym stanie. W przypadku stoczni Schichau były to właściwie puste, pozbawione szyb okiennych hale.

Sowieci niczym nie gardzili. Wywieźli nawet wyjątkowo nieporęczny i trudny do przetransportowania dźwig o wysokości 60 metrów i udźwigu 250 ton, którym przenoszono na budowane statki gotowe wielkie elementy wyposażenia. Zdemontowali go w niezbyt finezyjny sposób, tnąc palnikami jego konstrukcję.

Jedną ze stoczni prawie kompletnie rozebranych przez radzieckie jednostki była stocznia Schichaua. Zdjęcie z 1914 roku.

fot.domena publiczna Jedną ze stoczni prawie kompletnie rozebranych przez radzieckie jednostki była stocznia Schichaua. Zdjęcie z 1914 roku.

W sprawę ratowania tego, co pozostało z mienia stoczni, zaangażowany był bezpośrednio polski superagent AK Kazimierz Leski. Działając pod przybranym nazwiskiem, jako Marian Juchniewicz, miał na północy Polski stworzyć konspiracyjną siatkę wywiadowczą. Przez przypadek spotkał w Bydgoszczy Witolda Jana Urbanowicza, znanego polskiego konstruktora statków i późniejszego wybitnego profesora Politechniki Gdańskiej.

Urbanowicz, z ramienia Ministerstwa Przemysłu Ciężkiego, miał organizować pracę polskich stoczni w Gdańsku, Gdyni i Elblągu. Leski został jego bliskim współpracownikiem. Oczywiście nie ujawnił swojej prawdziwej tożsamości ani nie przyznał, że przed wojną brał udział w pracach nad projektowaniem okrętów podwodnych „Orzeł” i „Sęp”.

Dzięki inicjatywie Leskiego i Urbanowicza Polacy zdołali uchronić od rabunku 1500 ton stali, którą Sowieci przeoczyli i próbowali załadować na statki już po oddaniu stoczni w polskie ręce. Obaj inżynierowie ściągnęli wówczas na miejsce stacjonujący we Wrzeszczu 55. Pułk Piechoty Wojska Polskiego. W obliczu takich argumentów Sowieci odstąpili, a uratowana stal posłużyła później m.in. do odbudowy mostu w Tczewie. Wypadałoby dodać jeszcze, że na pochylniach stoczni Schichau w Gdańsku Sowieci przejęli osiem prawie gotowych już U-bootów.

Stal uratowana przez Leskiego i Urbanowicza posłużyła m. in. do odbudowy mostu w Tczewie.

fot.Andrzej Otrębski/CC BY-SA 3.0 pl Stal uratowana przez Leskiego i Urbanowicza posłużyła m. in. do odbudowy mostu w Tczewie.

Podobny los spotkał drugą stocznię Schichau w Elblągu. Zakład tylko nieznacznie ucierpiał w wyniku działań wojennych. Cały jego majątek Sowieci wywieźli na Wschód. Antonina Piech, pracująca tam przy demontażu urządzeń, wspominała:

Fabryka nie była wcale zniszczona (…), jak to przez wiele lat głoszono, i nieprawdą jest, że Niemcy wywieźli część maszyn. Wszystkie maszyny, całe wyposażenie, co tylko się dało – łącznie z wybijaniem szyn stalowych ze ścian – wywieźli Rosjanie.

Od okrętów po fabryki wódek

Na pochylniach czerwonoarmiści przejęli cztery, ukończone w połowie, małe niszczyciele przeznaczone dla Kriegsmarine. Wyjątkową zdobyczą było natomiast prawdopodobnie aż 150 miniaturowych okrętów podwodnych typu XXVII B „Seehund”, znajdujących się w różnych stadiach budowy.

Oprócz stoczni Schichau wywieziono również w całości należącą do tego koncernu wytwórnię parowozów. Był to duży zakład zatrudniający przed unieruchomieniem aż 35 tysięcy osób. Do ZSRS wyjechało poza tym kompletne wyposażenie elbląskich zakładów motoryzacyjnych: montowni autobusów Büssing- NAG, zakładów samochodowych DKW, montażowni Opla oraz dużej fabryki maszyn rolniczych Komnick Werke, w której przed zdobyciem miasta pracowało 12 tysięcy ludzi. Ogółem z Elbląga usunięto około 40 różnych zakładów, wśród których były m.in. przedsiębiorstwa mleczarskie, rzeźnia miejska, fabryki mebli, tartaki, zakłady stolarskie, fabryki wódek…

Artykuł stanowi fragment książki Dariusza Kalińskiego Czerwona zaraza. Jak naprawdę wyglądalo wyzwolenie Polski, wydanej w serii CiekawostkiHistoryczne.pl. 

Artykuł stanowi fragment książki Dariusza Kalińskiego Czerwona zaraza. Jak naprawdę wyglądalo wyzwolenie Polski?, wydanej w serii CiekawostkiHistoryczne.pl.

W Elblągu, podobnie jak w Gdańsku, Sowieci próbowali wywieźć mienie już po przekazaniu zakładów w polskie ręce. Spotykało to się z oporem Polaków zabezpieczających przedsiębiorstwa. Jedną z takich akcji wspomina Stanisław Wójcicki, będący wówczas komendantem straży w stoczni Schichau. Jak się okazało, jednostka trofiejna przeoczyła w zakładowej elektrowni agregaty prądotwórcze:

Mieliśmy „cynk”, że Rosjanie, stacjonujący wciąż po drugiej stronie rzeki, mają zamiar powrócić do przekazanego nam już zakładu i zabrać urządzenia. Wtedy nie mielibyśmy już czego tu szukać. Zakład byłby martwy przez wiele kolejnych miesięcy. Ustawiłem wartowników wokół hal. Mieliśmy sporo broni maszynowej. Zbliżała się północ, kiedy popłynęli w naszą stronę. Zajazgotały nasze karabiny maszynowe. Wycofali się….

Demontaży nie uniknął również Szczecin, który stracił praktycznie cały swój przemysł. Do ZSRS wyjechały m.in. maszyny ze stoczni, elektrowni, fabryki celulozowo-papierniczej w Skolwinie, papierni w Dąbiu, huty oraz wyposażenie czterech dużych zakładów przemysłu spożywczego, a nawet… miejskiej centrali telefonicznej. Z fabryki samochodów „Stoewer” zabrano 450 obrabiarek oraz wiele półfabrykatów i różnych przyrządów.

W Elblągu Sowieci próbowali grabić zakłady już przekazane stronie polskiej.

fot.domena publiczna W Elblągu Sowieci próbowali grabić zakłady już przekazane stronie polskiej.

Przejęcie portów

Sowieci niepodzielnie panowali też w szczecińskim porcie, który zamierzali uruchomić i uczynić punktem przeładunkowym zrabowanych dóbr, zarówno tych ze swojej strefy okupacyjnej w Niemczech, jak i włączonych do Polski, i transportować je stąd na statkach do Związku Sowieckiego.

„Sojusznicy” ze wschodu uznali również za stosowne zachować do swojej dyspozycji porty w Kołobrzegu, Darłowie, Ustce i Łebie. Posłużyły im do wywiezienia materiałów ze znajdujących się w ich bliskiej odległości zakładów przemysłowych.

Z tego też powodu zawładnęli całkowicie żeglugą na Odrze, utrudniając lub wręcz uniemożliwiając polskim organom państwowym dostęp do tej drogi wodnej. Sowieci przejęli tu ogromną liczbę jednostek rzecznych. Wedle danych ze stycznia 1943 roku na Odrze zarejestrowanych było 677 statków z własnym napędem oraz 2502 barki. Stan ten niewątpliwie, mimo wojennych strat, powiększył się, gdyż na Odrę ewakuowano część taboru pływającego z innych niemieckich rzek.

Takie porty jak Kołobrzeg Sowieci zachowywali do własnej dyspozycji. Na zdjęciu wejście do portu około 1898 roku.

fot.Detroit Publishing Co. / domena publiczna Takie porty jak Kołobrzeg Sowieci zachowywali do własnej dyspozycji. Na zdjęciu wejście do portu około 1898 roku.

Szacuje się, że w chwili wkroczenia wojsk sowieckich było tam około 800 statków i 3000 barek. Z tej wielkiej puli sprzętu pływającego Polska otrzymała w ramach reparacji od ZSRS żałośnie niewiele. W maju 1945 roku przekazano nam 25 holowników, 3 barki motorowe i 80 barek bez napędu. 98% całej floty zwyczajnie zniknęło! Nawet z tych ochłapów, które dostaliśmy, 20 jednostek pływających było zatopionych. Aby wcielić je do służby, należało je najpierw wydobyć i wyremontować, co również nie było łatwe, jako że infrastrukturą stoczni rzecznych dysponowali oczywiście Sowieci.

Podobnie było z portami na Odrze. W Gliwicach, które uważano przed wojną za najnowocześniejszy port, leżący nad łączącym miasto z rzeką Kanałem Gliwickim, jednostki zdobyczne zdemontowały m.in. 3 nowoczesne dźwigi, przez co o ponad połowę spadły miejscowe możliwości przeładunkowe. Straty poniosły również porty we Wrocławiu i Głogowie. Wywożono nie tylko urządzenia przeładunkowe, ale też elementy wewnętrznej infrastruktury kolejowej i energetycznej – dosłownie wyrywano kable z ziemi.

Źródło:

Powyższy tekst ukazał się pierwotnie w książce Dariusza Kalińskiego Czerwona zaraza. Jak naprawdę wyglądalo wyzwolenie Polski?, wydanej w serii CiekawostkiHistoryczne.pl.

Tytuł, lead, ilustracje wraz z podpisami, wytłuszczenia, wyjaśnienia w nawiasach kwadratowych oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany podstawowej obróbce redakcyjnej w celu wprowadzenia częstszego podziału akapitów.

Prawda o wyzwalaniu Polski przez Armię Czerwoną:

Komentarze (26)

  1. T Odpowiedz

    Historia lubi się powtarzać. Po 2004 roku, ZSRE zrobiła dokładnie to samo, tylko nieco innymi metodami. Najpierw, „sojusznicy” z zachodu, swoimi nakazami i dyrektywami zniszczyli polską gospodarkę, a następnie wykupowali zakłady za promil ich wartości, po czym ludzi na bruk, a sprzęt na zachód.

  2. ewald Odpowiedz

    Z byłych zakładów Krupa w Jelczu, zrywali czołgami obrabiarki umocowane w mocnym betonie ciągnąc je na wiadukt kolejowy w Miłoszycach i tu spychali je na wagony.

  3. dan normalności fan Odpowiedz

    Interesujący artykuł. Jednak komentujący tutaj to jacyś wulgarni PiSlamiści. A takich omijam dużym łukiem. Ludzie interesujący się historia, nie „rozmawiają” w taki sposób, dlatego znikam stąd. :)

  4. Lukasz Dykowski Odpowiedz

    Nie ziemie odzyskane tylko zdobyte. Przez Armię czerwoną i stąd te grabieże. Traktowali te tereny jako wrogie i dlatego użyto je do spłaty reparacji wojennych. Prawda jest taka, że gdyby nie Sowieci to byśmy po niemiecku mówili. O ile byśmy się urodzili. Amerykanie nie dali by rady dojść do Polski.

    • Anonim Odpowiedz

      Trzeba uczyć się historii! Oddziały gen. Pattona były na terenie zach. Polski i wycofały się do Czech! Wojna mogła skończyć się o rok wcześniej, gdyby z Włoch poszło uderzenie przez Bałkany. Rooswelt i finansjera USA nie chcieli szybkiego zakończenia.

    • Zouave Odpowiedz

      Śląskie czyli niemieckie? Ciekawe co powiedzieliby na to Korfanty czy Oszek. To, co Sowieciarze zagrabili należało się Polsce jak psu buda.

  5. Janek Odpowiedz

    J.K. Rozmawiałem w 1977 r. z ukraińskim politrukiem z garnizonu w Karl-Marx–Stadt na temat losu zdobyczy sowietów z terenów Ziem Zachodnich. Oświadczył mi,że sprzęt,który wywalano z wagonów na stepach Ukrainy,prawie w całości zardzewiał. Część maszyn była przz robotników demontujących umyślnie uszkadzana lub pozbawiona wazniejszych elementów.

  6. Antoni Kucyba Odpowiedz

    Na wszystkich naszych stronach pełno ruskiej upadlinskiej swołoczy. Wchodźcie i na ich portale z podobnymi textami.

  7. Anonim Odpowiedz

    Rosjanie to prosty narod i latwy do manipulacji a to Niemcy to glupi narod I jeszcze bardziej podatny na nia Miedzy nimi zas my I co mozna poczac

  8. Jacek Zaborowski Odpowiedz

    Rosjanie potrafili konfiskować parowozy wyprodukowane po wojnie dla PKP. Taki los spotkał 6 parowozow serii Ty42 które zbudowały zakłady Cegielskiego już po zakończeniu działań wojennych.

  9. Ewa Kawa Odpowiedz

    A co Polacy zniszczyli? Wszyscy , którzy tu przybyli, traktowali te ziemie i tych ludzi jak faszystów, germanca który zaatakował świat, zbudował obozy koncentracyjne i komory gazowe. To wszystko było WROGA ziemie te do lat 60 były na mapach zachodu jako niemieckie pod tymczasowym zarządem Polski. Żeby nie sojusz z ruskimi bylibyśmy wielkości Księstwa Warszawskiego . Nie mówię, że to była dla nas bardzo komfortowa sytuacja, że nie mordowali i nie grabili ale nie falszujcie historii. To jak opisujecie historię to się nazywa POSTPRAWDA. opisany fakt w taki sposób, żeby wywołać odpowiednie emocje, na potrzeby piszącego Opisując dawne czasy nie opisujcie ich przez nasze współczesne emocje i politykę.

  10. Hanna Fredson Odpowiedz

    W poczatkach 1945 roku, jako 6_letnia przebywalam z mama na wsi Lubcza pod Jedrzejowem. Mieszkalysmy w dworze rodziny Wielowiejskich. , gdy weszla tam Armia Czerwona widzialam jak kobiety w mundurach nozem wycinaly obicie kanap, odrywaly pasmanterie ,ktora material obicia byl przybity, wycinaly srodek materialu, tworzac niby poncho i pasmanteria przewiazywaly sie w talii. Wszystkie szafy i- skrzynie stojace w pokojach rozbito. W nocy przyszedl czerwono armista i ze stolika nocnego ukradl zegarek Omega mojej mamy.

  11. niepoprawny politycznie Odpowiedz

    Jako, że pochodzę z D. Śląska a mieszkam na Pomorzu Zach., to przynajmniej coś niecoś mogę uzupełnić…
    Ciekawe, a mało znane są liczne grabieże dokonywane przez szabrowników sowiecko-francuskich (Dolny Śląsk to było miejsce stalagów francuskich i pracy pracowników „przymusowych” z Francji). Nieźle wykształceni Francuzi i specjaliści sowieccy historycy sztuki przysłani w celu dokonania rabunku dzieł sztuki, dokonali chyba najbardziej dla nas szkodliwych bo nie do odtworzenia, odzyskania, kosztownych kradzieży – doprowadzili do niepowetowanych strat w sferze kultury. Ten wątek francuskiej obecnośći jest nawet co ciekawe zaznaczony w jednym z filmów z tego co pamiętam, chyba „Prawo i pięść”.
    Być może też ta „współpraca” odbywała za cichym porozumieniem na wysokich szczeblach. Dlaczego tak można sądzić?
    Szczególnie ostatnio wiele takich skradzionych dzieł w tym i polskiego pochodzenia (D. Ś. zwłaszcza, był ważnym miejscem ich magazynowania przez Niemców) pojawia się na rynku francuskim i odkrywana jest we francuskich muzeach. Okazało się, że nawet Luwr się na nas „obłowił” – ma np. w swych zbiorach „Holenderski brzeg rzeki” Jana van Goyena.

Dodaj komentarz

Jeśli chcesz zgłosić literówkę lub błąd ortograficzny kliknij TUTAJ.