„Gorzkie lata” (Stanisława Sowińska)
Stanisława Sowińska, przedwojenna komunistka, która spędziła w stalinowskim więzieniu pięć lat. Czuła się niewinna, ale wciąż wierzyła, że system jest nieomylny. A skoro tak, winę trzeba znaleźć w sobie samej.
Powojennym komunistom można zarzucić sporo grzechów: od odpowiedzialności za mentalną degrengoladę paru pokoleń po masowe rzezie i śmierć milionów ludzi, do której doprowadziła absurdalna polityka gospodarcza. Nie sposób jednak nie oddać im też pewnej elementarnej sprawiedliwości. Dla siebie nawzajem byli nie mniej okrutni niż dla przeciwników politycznych.
W Jugosławii na tak zwanej Nagiej Wyspie istniał komunistyczny obóz koncentracyjny przeznaczony wyłącznie dla komunistów. Słynął z obłąkańczej wręcz brutalności, bardziej może nawet dzikiej niż w obozach stworzonych przez nazistowskie Niemcy.
O radzieckich łagrach nie ma nawet co wspominać, podobnie jak o nieustających czystkach w szeregach komunistycznych, które regularnie zarządzał, cierpiący na zaraźliwą paranoję, Stalin. W tamtych czasach absolutnie nikt nie mógł czuć się bezpieczny.
System jest świętością
W Polsce poszukiwanie wroga we własnych szeregach nie było może aż tak perfekcyjnie zinstytucjonalizowane, ani tak masowe jak w ZSRR, co jednak nie znaczy, że nie było go wcale. Psychologia komunizmu (przynajmniej w jego stalinowskiej fazie) nakazywała budowanie poczucia nieustannego zagrożenia kontrrewolucyjną inwigilacją. Tylko to bowiem mogło usprawiedliwiać nieustający terror państwa. A także, tłumaczyć jego błędy.
Wróg czyha – musimy go wyeliminować nawet za cenę pomyłki. Lepiej zabić niewinnego niż zaryzykować funkcjonowanie całego systemu. Tego uczono na partyjnych szkoleniach i tak kształtowały się umysły ówczesnych funkcjonariuszy. System był świętością i absolutem. Robert Spałek w – skądinąd świetnej – książce Komuniści przeciwko komunistom trafił w dziesiątkę pisząc, że idea porządkowała całą rzeczywistość komunisty, odpowiadała na wszelkie pytania o porządek świata. „Ewentualne odejście od komunizmu wiązało się w tej sytuacji z rozpadem całego świata odniesień, reguł, celów itp., a w konsekwencji rozpadem i utratą dotychczasowej tożsamości” – puentował.
Zrozumieć, ale nie rozgrzeszyć
O tym właśnie procesie wiele mówią wspomnienia Stanisławy Sowińskiej – przedwojennej jeszcze komunistki, aresztowanej w 1948 roku na fali tej samej czystki, która odsunęła od władzy Władysława Gomułkę. Spędziła w więzieniach pięć lat. Nie była traktowana szczególnie brutalnie, przynajmniej jak na standardy ubeckich katowni. Wiedziała jednak, że siedzi niewinnie.
Czy jednak rzeczywiście była tego pewna? Pytanie, na które musiała sobie odpowiedzieć na samym początku, brzmiało: czy mogę być niewinna, skoro nieomylny system uznał mnie za winną? Proces rozpadu tożsamości, o którym pisał Spałek, rozpoczął się u niej bardzo szybko. Po kilku miesiącach pytała:
Jakiej Partii właściwie nienawidzę? Partii dnia wczorajszego – Gomułki, Spychalskiego, Kliszki i innych towarzyszy z lat walki, mojej własnej Partii? Sięgam do najgłębszych pokładów duszy i nie znajduję w niej nienawiści. A więc Partii dnia dzisiejszego – Bieruta, Bermana, Radkiewicza, Różańskiego, Romkowskiego, Światły, Duszy i Leszkowicza… Ale i ta Partia, chcę czy nie chcę, jest moja – innej nie ma. Nie mogę żyć z tą zapiekłą do niej nienawiścią. Jakże mnie ta nienawiść męczy, jakże pragnęłabym się od niej uwolnić! Choćby za cenę samooskarżeń. Kusi mnie, żeby przyjąć własny los z pokorą, pogodzić się z nim. Partia, zawsze nieomylna, nie omyliła się i w moim przypadku. Patrzy na całokształt sprawy szerzej niż ja to mogę robić z własnego, wąskiego podwórka.
Ostatecznie Sowińska okazała się kobietą twardą. Jej tożsamość nie tylko nie rozpadła się, ale powróciła do normy sprzed partyjnego prania mózgu. Pozostała komunistką, ale już poza systemem. Oddzieliła ideę od jej wykonawców. Kiedy umierała w 2004 roku na emigracji we Francji, od blisko trzydziestu lat nie była już członkiem PZPR.
Jej wspomnienia to świetny dokument świadczący o mentalności ludzi ówczesnej władzy. Pozwalają zrozumieć terror, masakry bezpieki, ślepą wiarę w ewidentne kłamstwa propagandy i paranoiczną obsesję na punkcie wroga. Zrozumieć, ale nie rozgrzeszyć, bo Sowińska oskarża. Jednak zrozumieć warto, ponieważ dopiero wtedy koszmar stalinizmu pokazuje się w pełnym wymiarze.
Agenci, czyli kto jest kim?
Książka Sowińskiej całkiem nieźle ukazuje zaplecze ówczesnych więzień, mechanizmy prowadzenia śledztw i osobowości funkcjonariuszy systemu – począwszy od szeregowych więziennych klawiszy, na postaciach tak znanych jak Józef Światło czy Marian Spychalski skończywszy.
Trochę na marginesie głównego wątku uświadamiamy sobie też coś, o czym zazwyczaj dla własnego komfortu psychicznego staramy się nie myśleć. W czasie wojny, oprócz regularnych frontów, istniała też gra wywiadów. Zarówno Armia Krajowa, jak i Gwardia Ludowa oraz Narodowe Siły Zbrojne musiały (a przynajmniej starały się) przeniknąć w szeregi struktur okupanta. Na tej samej zasadzie okupant starał się mieć agentów w polskiej konspiracji. Z ferowaniem wyroków za kolaborację trzeba więc być zawsze bardzo ostrożnym.
Sowińska, która służyła w kontrwywiadzie GL, formalnie siedziała za kontakty z agentami przedwojennego sanacyjnego kontrwywiadu. W istocie byli oni zainstalowanymi tam agentami komunistycznymi. Pada też oskarżenie o współpracę z Gestapo, na co podejrzana odpowiada wprost: „Żałuję, że brak rozeznania od wewnątrz zamierzeń Gestapo uniemożliwiał nam chronić bardziej skutecznie ludzi Organizacji – to należało przecież do zadań naszego Oddziału. Chyba nie sądzicie, że Gestapo samo przyszłoby do nas powiadomić nas o swoich zamierzeniach”. Mniej więcej to samo sformułowanie, tyle że w odniesieniu do AK, pada w książce Roberta Bieleckiego i Juliusza Kuleszy Przeciw konfidentom i czołgom.
Portret człowieka sowieckiego
Książka ma jednak swoje wady. Dla kogoś, kto chciałby poznać od wewnątrz meandry ówczesnej polityki albo zrozumieć dziwaczną atmosferę, która zapanowała w partii po „odwilży”, wspomnienia Sowińskiej będą niezbyt wiarygodne.
Po pierwsze, spisywała je z podszeptu zwycięskiego Gomułki, musiała więc powstać książka „po linii” ówczesnych władz. Po drugie, autorka zdecydowanie za dużo pamięta. Przykładowo, w narracji pojawiają się pełne dialogi rozmów przeprowadzanych podczas licznych przesłuchań w celi. Prawdopodobne wydaje się, że autorka pewne luki w wiedzy wypełniała wyobraźnią, albo dla ubarwienia tekstu wstawiała słowa, które nigdy nie padły.
Jeśli jednak zachować pod tym względem ostrożność, Gorzkie lata okażą się lekturą bardzo mocną. Emocje Sowińskiej są autentyczne, a to czyni z jej wspomnień znakomity portret psychologiczny człowieka sowieckiego we wczesnej fazie rozwoju i w warunkach kompletnego powojennego chaosu.
Plusy:
- doskonały portret psychologicznego chaosu ideowego komunisty w epoce stalinizmu
Minusy:
- brak szerszego spojrzenia na epokę, historycznego kontekstu, bez którego losy Sowińskiej będą niezrozumiałe (polecam Robert Spałek, Komuniści przeciwko komunistom, Božidar Jezernik, Naga wyspa)
Zgrzyty:
- zbytnia dokładność wspomnień – przytaczane z pamięci dialogi sprzed kilkudziesięciu lat nasuwają podejrzenia o fabularyzowanie, lub przynajmniej koloryzowanie
Metryczka:
Autor: Stanisława Sowińska
Tytuł: „Gorzkie lata. Z wyżyn władzy do stalinowskiego więzienia”
Wydawca: Karta
Oprawa: miękka
Liczba stron: 398
Rok wydania: 2017
co do „zgrzytów” (określonych jako zbytnia dokładność wspomnień – przytaczane z pamięci dialogi…) myślę, że to chybiony zarzut, Coś tu może wyjaśnić:
Jest takie wspomnienie Ryszarda Bugajskiego o czasie, gdy pisał scenariusz do swojego słynnego filmu „Przesłuchanie” , czyli 1981). A dotyczy ostrości/dokładności wspomnień z lat 50-tych:
„Szczegółów dowiedziałem się od Wandy Podgórskiej, byłej sekretarki Gomułki, oraz Stanisławy Sowińskiej, adiutantki Spychalskiego, które razem siedziały w jednej celi. Musiałem wiedzieć, co jadły, jak spały, jak wyglądała cela, gdzie stał kibel, jak je traktowano i to WSZYSTKO one mi opowiedziały. Bardzo mi pomogły, także już przy realizacji filmu, bo Wanda Podgórska przychodziła do hali, gdy budowaliśmy dekoracje, i mówiła nam, gdzie co powinno być, a PAMIĘĆ MIAŁA DOSKONAŁĄ.
Poza tym zawdzięczam im jedną z ważniejszych scen filmu, gdy jedna więźniarka mówi drugiej, że właśnie podpisała zeznanie, w którym przyznała się, że jest szpiegiem amerykańskim. „Prawdziwym szpiegiem?” – pyta ta druga. „Ale nie subiektywnie. Ja całe życie byłam komunistką. Jestem szpiegiem obiektywnie. I udowodniono mi to zresztą. Przyznałam się”. Taka rozmowa rzeczywiście miała miejsce między tymi, znającymi się od przed wojny, paniami.”
….
Sądzę, że oprócz bardzo dobrej własnej pamięci o tych tak dla niej dramatycznych latach, Sowińska wspierała się też znakomitą pamięcią swojej współtowarzyszki niedoli, Wandy Podgórskiej.
Ikoniczna jest historia rosyjskiej komunistki Eugenii Ginzburg, ofiary Wielkiego Terroru. Swoje wstrząsające wspomnienia zawarła w książce „Stroma ściana”, krążącej po ZSRR w samizdacie, a opublikowanej dopiero po przełomie, w 1990 ( w Polsce w Czytelniku 2009). Odsiedziała 10 lat w stalinowskich więzieniach i w łagrze na Kołymie (1937-47), a potem dostała dożywocie na zesłanie, które przerwała dopiero śmierć Stalina. Jej mąż został rozstrzelany, 5-letni syn zabrany do domu dziecka (Wasilij Aksionow, późniejszy wybitny pisarz i dysydent) .
Na kanwie jej wspomnień powstał też film „Wichry Kołymy” (2009, Eugenię grała Emily Watson)
Otóż Ginzburg mimo tak tragicznych przejść komunistką pozostała do śmierci. Uważała, że to ludzie popełniają błędy, a nie jest winna ideologia.
I tu wiele wyjaśnia wypowiedź Eugenii Ginzburg:
„Często pytają mnie czytelnicy: „Jak zdołała pani przechować w pamięci taką liczbę imion, faktów, nazw miejscowości, wierszy?”
Odpowiedź jest prosta: ponieważ przez 18 lat głównym celem mojego życia było właśnie to – zapamiętać, aby móc później napisać!”.
…
PS. …a Sołżenicyn i ta jego gigantyczna cegła „Archipelag Gułag” ?
” – a w niej tysiące zapamiętanych przez niego faktów, życiorysów, detali….