Dlaczego zdecydowaliśmy się wydać książkę z ohydnym tytułem i splagiatowaną okładką?
„Czerwona zaraza” dla wielu była skandalem, na długo zanim trafiła na półki księgarń. Książkę ostro zaatakował pisarz Jacek Dehnel, zarzucając wydawcy niemalże kradzież zdjęcia zamieszczonego na okładce. „Nie zamierzamy się tłumaczyć” – podkreśla Kamil Janicki. – „Ale najwyższa pora przejść od insynuacji do faktów”.
Najnowsza książka Darka Kalińskiego pt. „Czerwona zaraza. Jak naprawdę wyglądało wyzwolenie Polski?” właśnie trafiła do sprzedaży. O najbardziej kontrowersyjne aspekty tej publikacji pytamy redaktora naczelnego „CiekawostekHistorycznych.pl” i wydawcę książki, Kamila Janickiego.
Zuzanna Pęksa: Książki co prawda nie ocenia się po okładce, ale w wypadku „Czerwonej zarazy” nie sposób od tego nie zacząć. Zdjęcie Rosjanina kradnącego rower, pojawiło się już w wielu publikacjach – a nawet na innej okładce. Chodzi oczywiście o „Zatruty pokój” Wydawnictwa Bukowy Las. Skąd decyzja, by w książce „CiekawostekHistorycznych.pl” użyć dokładnie tego samego fotosu? Czy to nie jest zwyczajny plagiat?
Kamil Janicki: Żyjemy w czasach, w których każdy jest fotografem. Pstrykamy tysiące zdjęć, Facebook i Instagram pękają w szwach od fotek naszych znajomych. Ale to wcale nie znaczy, że każde zdjęcie jest naprawdę ważne. Przeciwnie – im zdjęć jest więcej, tym trudniej skupić uwagę na choć jednym wyjątkowym. Trudniej przebić się przez szum.
Fotografie przełomowe, symboliczne, otwierające oczy na obce nam zjawiska, emocje i problemy to swoisty ewenement. Czasem jedno zdjęcie wykonane w perfekcyjnym momencie, pozwala oddać całą epokę, wojnę. W jednej scenie zaszyć tragedię tysięcy ludzi. Dzisiaj nie jesteśmy w stanie myśleć na przykład o wojnie w Wietnamie, nie wskazując na słynną fotografię nagiej, uciekającej dziewczynki, z ciałem poparzonym napalmem. Ta jedna ilustracja zdemaskowała całe morze propagandowych kłamstw o konflikcie na Dalekim Wschodzie. Zmieniła tor dyskusji; otworzyła oczy świata na zbrodnie wojenne, dokonywane rękoma rzekomych obrońców wolności i demokracji.
W całym dwudziestym stuleciu trudno byłoby wskazać więcej niż dwadzieścia czy trzydzieści równie wpływowych zdjęć. I druga wojna światowa nie stanowi żadnego wyjątku. Podczas globalnego konfliktu wykonano niezliczone fotografie. Dziesiątki tysięcy zdjęć prywatnych, oficjalnych, propagandowych, przypadkowych i pozowanych. Ale fotografii naładowanych znaczeniem, takich które pomagają ogarnąć bezsens tego konfliktu i kondycję ludzi, których życie on zdemolował, jest jak na lekarstwo.
Tak jak nie można o tych czasach opowiadać pomijając sylwetkę Stalina czy Hitlera, tak też nie można pomijać obrazów, które ukształtowały rozumienie epoki. Zdjęcie żołnierza radzieckiego kradnącego rower należy właśnie do tego wąskiego repertuaru fotografii jedynych w swoim rodzaju. Kluczowych, pozwalających ukazać całość, poprzez wycinek. Pars pro toto. Zdjęcie ukazało się na wielu książkach, tak w Polsce, jak i zagranicą. I powinno się ukazywać! To bezcenny dokument historyczny. Na kilka lat przed wydaniem „Zatrutego pokoju”, zamieściliśmy je w jednej z książek Antony’ego Beevora – „Berlin 1945. Upadek”. Jeśli pamięć mnie nie myli, znalazło się ono także w pracy Normana Daviesa. W Ameryce ozdobiono nim okładkę książki poświęconej życiu na terenach okupowanych w 1945 roku. W Hiszpanii –ukazało się na okładce tekstu o konsekwencjach tamtejszej wojny domowej…
Z.P.: Jacek Dehnel zarzucił ci – w korespondencji, o której pisał następnie w mediach społecznościowych – że „istnieje coś takiego jak dobre obyczaje”. I że powinieneś dopytać o nie starszych kolegów po fachu, bo „tego się po prostu nie robi”.
K.J.: Jeśli dobrym obyczajem jest pomijanie w pracach historycznych kluczowych dokumentów i ukrywanie cennych źródeł, to wolę być niewychowanym chamem. Przecież na tej zasadzie powinno się zabraniać umieszczania zdjęć Piłsudskiego na jego biografiach (wszystkie już kiedyś były na książkach!), albo podobizn Hitlera na książkach o II wojnie światowej (łatwo namierzyć dziesiątki publikacji z tymi samymi zdjęciami – przecież Führer nie robił sobie selfie na każdym rogu). W błyskawicznym tempie dochodzimy do absurdu.
„Tego się nie robi”? Jackowi Dehnelowi odpowiedziałbym, że dokładnie tak należy postępować. Dla historyka podstawowym kryterium jest wartość merytoryczna materiału, który wykorzystuje. A nie argumenty „obyczajowe” – że cenne zdjęcie ukazało się kilka lat wcześniej na książce na zupełnie inny temat, wydanej w estetyce, która nie może się nikomu pomylić z oprawą naszego tytułu.
Jacek Dehnel to ceniony pisarz. Ale jednak to nie historyk. I jak widać kieruje się on inną percepcją, innymi argumentami, z którymi zwyczajnie nie mogę się zgodzić. Nie będziemy zmieniać naszego spojrzenia na historię i rezygnować z dostępnych materiałów, bo komuś wydaje się to zachowaniem w złym tonie.
Z.P.: A to, że zdjęcie zostało zrobione w Berlinie? „Czerwona zaraza” opowiada o wyzwoleniu Polski w latach 1944-45 a nie wkroczeniu Armii Czerwonej do Niemiec. Co zdecydowało o takim pomyśle?
K.J.: Marsz Armii Czerwonej nie rozpoczął się ani nie zakończył w Polsce. A „przyjaźń”, jaką Sowieci obdarzali Polaków, na własnej skórze mogli też odczuć Czesi, Węgrzy, Słowacy czy wreszcie Niemcy. Wbrew propagandzie, jaką karmiono naszych rodziców i wielu z nas, czerwonoarmiści rzadko zważali na narodowość swoich ofiar. Polskie kobiety były tak samo narażone na gwałty, jak niemieckie. Polakom, tak samo jak dotychczasowym poddanym Hitlera, Sowieci odbierali dobytek, plony, resztki prowiantu, pozwalające przeżyć.
Nie brakuje drastycznych fotografii ukazujących bestialstwo „wyzwolicieli”. Zdjęcie, które umieściliśmy na okładce „Czerwonej zarazy” jest wyjątkowe, bo nie epatuje przemocą, nie gra na najniższych instynktach. Nie sprawia, że człowiek odwraca wzrok. Ta fotografia intryguje. Wszystko na niej ma znaczenie. Obojętność postronnych. Opór ofiary. Bezwzględność sprawcy, który łakomi się nawet na kobiecy rower… To zdjęcie ukazuje zjawiska, które odnoszą się w równym stopniu do Niemiec, co do Polski. W żadnym razie nie ukrywamy jego pochodzenia. Przeciwnie. Ambicją autora było pokazanie sytuacji nad Wisłą na tle zdarzeń rozgrywających się w ościennych krajach. Wiele uwagi poświęcił także losowi Niemców, a szczególnie – niemieckich kobiet. W tym berlinianek.
Fotografię wybraliśmy po długim namyśle. Rozważyliśmy setki innych zdjęć, w dyskusjach o okładce wzięło udział kilkunastu członków naszego zespołu, o zdanie zapytaliśmy też czytelników „Ciekawostek historycznych”. Jesteśmy przekonani, że zdjęcie, które – za radą odbiorców portalu – zamieściliśmy na okładce, zdecydowanie najlepiej oddaje treść książki. To nie „wtopa”, jak twierdzi Jacek Dehnel, ale fotografia-symbol.
Z.P.: Okładka to jedno, tematyka to drugie. Dla wielu już sam tytuł „Czerwona zaraza” jest przykładem mowy nienawiści.
K.J.: W pewnym sensie wracamy do wcześniejszego argumentu. „Czerwona zaraza” jest w takim samym stopniu mową nienawiści, jak użycie zdjęcia z rowerem jest przykładem „złych obyczajów”. Żyjemy w dziwnych czasach, w których z jednej strony czytanie jest uważane za rozrywkę dla inteligentów, a z drugiej… nawet pisarze i ludzie kultury odmawiają odbiorcom tej inteligencji. My nie zamierzamy robić z naszych czytelników głupków. Wierzymy w ich otwartość na wiedzę, w oczytanie, w to że sięgając po nową książkę, nie będą jej oceniać bez zajrzenia choćby na pierwszą stronę tekstu.
Wielu odbiorcom nie trzeba tłumaczyć, że tytuł jest nieprzypadkowy. To bezpośrednie nawiązanie do jednego z najsłynniejszych polskich utworów poetyckich z okresu Powstania Warszawskiego. „Czekamy ciebie, czerwona zarazo, byś wybawiła nas od czarnej śmierci” – pisał Józef Szczepański niedługo przed swoją śmiercią. Jego wiersz trafnie oddaje emocje mieszkańców kraju zdewastowanego latami okupacji i gotującego się na nowych najeźdźców. Warto ten wiersz znać. A jeśli ktoś się z nim nie zetknął – warto otworzyć książkę, przeczytać go i wtedy oceniać czy tytuł jest słuszny.
Z.P.: Książek o wkroczeniu Armii Czerwonej jest zatrzęsienie. Czym ta się różni od innych i czemu jako czytelnik miałabym sięgnąć właśnie po nią?
K.J.: Nie zgodzę się z tobą. Książek o 1945 roku jest pełno, ale naprawdę trudno znaleźć pozycję, która w zwięzłych, przystępnych słowach odda pełnię sytuacji. Książkę dla zwykłego miłośnika historii, chcącego zrozumieć skalę zbrodni, dylematy Polaków, kontekst polityczny. Moim zdaniem Darek Kaliński zrobił rzecz naprawdę wyjątkową. Jego książka jest niezwykle wyważona. Pokazuje odmienne perspektywy, oddaje głos świadkom, którzy w diametralnie różny sposób doświadczyli „wyzwolenia”. Ludziom, którzy witali czerwonoarmistów kwiatami i tym, którzy od pierwszych chwili spodziewali się najgorszego. Autor zestawia dziesiątki pamiętników, wspomnień, zapisków. Wyciąga na pierwszy plan prawdziwych ludzi, a nie polityków i generałów. Nie próbuje manipulować czytelnikiem, nie lansuje jednej wersji dziejów. Odmalowuje obraz sytuacji i daje czytelnikowi narzędzia potrzebne do wyrobienia sobie własnego zdania.
Książkę polecam z całego serca każdemu, kto chce zrozumieć, co nastąpiło w Polsce po wkroczeniu „wyzwolicielskiej” armii. Ale też każdemu kto ma już własne zdanie – by skonfrontował je z liczbami, faktami, dokumentami i osobistymi relacjami. „Wyzwolenie” to jeden z najważniejszych etapów w naszej historii. A jednocześnie – najmniej poznanych. Najwyższa pora to zmienić, jeśli chcemy uczciwie mówić o PRL-u i o wszystkim tym, co ukształtowało dzisiejszą Rzeczpospolitą.
Wyrób sobie własne zdanie o Czerwonej Zarazie
Dariusz Kaliński
Czerwona zaraza. Jak naprawdę wyglądało wyzwolenie
Sklep | Format | Zwykła cena | Cena dla naszych czytelników |
paskarz.pl | 39.90 zł | 26.99 zł idź do sklepu » |
Przepraszam, skoro tytuł ” Czerwona zaraza” nie jest mową nienawiści, to chyba nic się nie stanie jeżeli publikację tego tabloidowego wydawnictwa skwituję komentarzem „prawicowe śmiecie”…
Odwracasz kota ogonem i co ci to ma dać?
Ojoj, sympatyk czerwonych poczuł sie urażony?
Walnij w stół a nożyce się odezwą…..
Nic się nie stało, idź pochwał się towarzyszom, jaki z_ciebie bojec.
Tak czy tak – BEŁKOT.!
Żenujące tłumaczenia. Może i książka odkłamuje powojenną rzeczywistość (pewnie ją wkrótce przeczytam), ale tytuł i okładka wybitnie w celu podniesienia sprzedaży. Treść powinna się bronić sama a tytuł i okładka to czysty marketing, po cholerę to tłumaczyć? No chyba, że w środku jest podobnie. Ale to dopiero stwierdzimy jako czytelnicy.
Ja jestem Ślązak i wydawca. Polacy gdy wkroczyli w 1945 roku na Śląsk, otworzyli dla nas obpozy koncentracyjne. Nie, nie sowieci, Polacy, decydowały o tym zarządy powiatów, w którcyh byli też mikołajczycy z PSL-u. Na sto sposobów nas upokarzano, choćby każąc podpisywać haniebną „deklarację wierności narodowi polskiemu” (nie komunizmowi).. No i co by było, gdybym napisał i wydał książkę pod tytułem „Biało-czerwona zaraza”? Nie byłaby to mowa nienawiści?
Jak tak źle było, to dlaczego nigdy o tym nie pisano,chcesz napluć???[OCENZUROWANO]
Szkoda, że Kamil Janicki przed użyciem jako argumentu okładki hiszpańskiej książki „o konsekwencjach tamtejszej wojny domowej” nie sprawdził, że jest to nie praca historyczna, a dzieło teatralne o… chłopcu, który w 1936 r. w Madrycie (a więc tak, rzeczywiście już podczas wojny domowej) chciał, by rodzice kupili mu rower, jednak sytuacja na to nie pozwoliła. Bardzo dobre porównanie – literatura ponoć historyczna (bo trudno nazywać te publikacje historycznymi) i dramat.
https://es.wikipedia.org/wiki/Las_bicicletas_son_para_el_verano_(obra_de_teatro)
PS Warto byłoby popracować nad interpunkcją tekstów zamieszczanych na stronie związanej z dużym wydawnictwem.
Gdyby nie ta „zaraza” to nasi dziadkowie skończyliby w obozach zagłady jako niepotrzebni już niewolnicy. Porównajcie sobie po prostu liczby: ilu Polaków zginęło z winy ZSRR, a ilu z winy III Rzeszy. Od tego zacznijcie, a potem zastanówcie się czy ta „zaraza” nie pozwoliła nam aby przetrwać biologicznie jako naród.
Lata mijają, a na obronę Sowietów ciągle ten sam argument, Jak gdyby II wojnę toczył jedynie Stalin z Hitlerem… Jak gdyby wyzwolenie mogło przyjść tylko i wyłącznie ze wschodu.
a mnie to śmieszy … np. wypowiedzi świadków które są historyjkami w rodzaju: „jak przyszli Ruscy to ziemniaki smażyli na tawocie (smar)”, „wpadł Rusek z drugim takim skośnookim – do kuchni a na piecu w garku była zupa to jest była by zupa bo tyle co kości wrzuciliśmy i kartofle. One pożarli taki wielki gar, ale przyleciał po chwili oficer w takim ładnym mundurze i wyprowadził za stodołę i zastrzelił – panie jak psy.
A TERAZ PANIE KALINSKI PISARZU, PROSZE OPISAC DOKŁADNIE CO KRADLI NIEMCY, JAK SIE ZACHOWYWALI WOBEC POLAKOW TYLKO PRAWDE , TAKIE KSIAZKI NICNIE DAJA TYLKO PAN PODSYCA NIENAWISC A PRZECIEZ NIE O TO CHODZI TO WASZ KARDYNAŁ WYSZYNSKI NAPISAŁ DO NIEMCOW PRZEBACZAMY I PROSIMY O PRZEBACZENIE, TAK SIE PANU ZLE ZYŁO ZA KOMUNY , SKONCZYŁ PAN STUDIA ZA DARMO I ZYŁO SIE DOBRZE, WOJNA JEST ZAWSZE OKRUTNA A LUDZIE SA ROZNI , WIE PAN CO ROBILI AMERYKANIE FRANCUSKIM KOBIETOM W CZASIE WOJNY, DZICZ JEST JEDNAKOWA WSZEDZIE I W KAZDEJ NARODOWOSCI.
Przeglądając stare teksty „Twojej Historii” i trafiłam na Twój Anonimie komentarz. Oto odpowiedź:
https://paskarz.pl/kartoteka,ksiazka,118113,Bilans-krzywd-Jak-naprawde-wygladala-niemiecka-okupacja-Polski?query=bilans