Twoja Historia

Portal dla tych, którzy wierzą, że przeszłość ma znaczenie. I że historia to sztuka dyskusji, a nie propagandy.

Najsłynniejsze knajpy przedwojennej Polski

Jedna z najsłynniejszych przedwojennych knajp - Oaza.

fot.domena publiczna Jedna z najsłynniejszych przedwojennych knajp – Oaza.

W Adrii jednocześnie przygrywały trzy orkiestry. Na pięterku słynnej Ziemiańskiej przesiadywali najważniejsi warszawscy literaci. A w mordowni u Joska? Tam bawili się tylko ci, którzy znali tajne hasło.

Najsłynniejsze przedwojenne lokale, jakie przetrwały w świadomości, to przede wszystkim te, w których bawiły się krajowe elity, przede wszystkim literackie, które pozostawiły po sobie mnóstwo wspomnień, felietonów i anegdot.

Ich środowiskiem naturalnym była stolica, do której ciągnęli nawet z głębokiej prowincji, zatem słynne po dziś dzień pozostały przede wszystkim przybytki warszawskie.

Żadna opowieść o dwudziestoleciu międzywojennym zahaczająca choć trochę o tematykę kulinarną nie mogłaby się obyć bez wzmianki o Adrii, Simonie i Steckim, Wróblu, czy Ziemiańskiej. Lokale gastronomiczne pełniły rolę salonów towarzyskich i to nie tylko w stolicy. Ich gwiazdami byli bogaci przemysłowcy, aktorzy znani z kin, teatrów i kabaretów, arystokraci, utracjusze, barwni wojskowi, ale też przedstawiciele profesji, której próżno dziś szukać na salonach pełnych celebrytów. W czasach przed telewizją i internetem ludzie uwielbiali literatów.

Gwiazdy najlepszą reklamą

Ci, których poezję współcześni uczniowie analizują na lekcjach języka polskiego, pisali sprośne wierszyki i cięte satyry, racząc się kawą, przesiadywali godzinami na pięterku Małej Ziemiańskiej.

Bal prasy w "Adrii". Na zdjęciu dyrektor Gabinetu Ministra Skarbu Janusz Rakowski (pierwszy z prawej) z małżonką. (fot. domena publiczna)

fot.domena publiczna Bal prasy w „Adrii”. Na zdjęciu dyrektor Gabinetu Ministra Skarbu Janusz Rakowski (pierwszy z prawej) z małżonką. (fot. domena publiczna)

Do stałych bywalców należeli między innymi Jan Lechoń, Bolesław Wieniawa-Długoszowski, Antoni Słonimski, Jarosław Iwaszkiewicz, Kazimierz Wierzyński i Julian Tuwim. Bywał tu Boy, a z nim Irena Krzywicka, zaglądały siostry Kossakówny – Maria i Magdalena – i nieodzowna muza Skamandrytów Maria Morska.

Goście już od rana wypatrywali obsady „pięterka”. Oprócz doskonałych słodkości to oni byli prawdziwą atrakcją tego miejsca. Dla ludzi zasiadających w innych częściach „Małej Ziemiańskiej” bycie dopuszczonym do tego towarzystwa stanowiło prawdziwy zaszczyt. Temu, kto nie mógł wstąpić na ów artystyczny Parnas, pozostawało zadowolenie się filiżanką małej czarnej i doskonałymi słodyczami, ze słynnymi pączkami, zwanymi ziemniakami na czele.

Ówcześni celebryci każdego dnia w drodze do swojego ulubionego lokalu defilowali tuż pod nosem uczennic ze słynnej szkoły żeńskiej im. Cecylii Plater-Zyberkówny mieszczącej się tuż obok. Znakomitości z „Ziemiańskiej” śledziły zawsze dziesiątki par oczu wyglądające z drugiego piętra.

Usytuowanie szkoły było dla dziewcząt jednocześnie okazją do obserwacji i sprowadzało na nie prawdziwe katusze. Na każdą uroczystość szkolną zamawiano u sąsiadów słodki poczęstunek. Jak wspominała po latach Emilia Stobacka-Józefińska:

Nie wiem, kto wpadł w „Ziemiańskiej” na pomysł, aby świeżo upieczone ciastka wystawić do przestygnięcia na ten (…) daszek. Z naszych okien widać było całą tę wystawę doskonale. Przełykałyśmy ślinkę spoglądając na bataliony napoleonek, szwadrony ptysiów, marcepanów, eklerów, a w karnawale całe stosy pączków, strucli i tortów.

Śmiało można to uznać za tortury! Dziewczęta nie miały wyjścia i musiały się zbuntować. Atak przypuściły w najmniej oczekiwanym momencie. Kiedy podczas kolejnej szkolnej uroczystości zamówiono ciastka z Ziemiańskiej, uczennice nie miały zamiaru ich jeść. Wyjaśniły zdumionej dyrektorce, że odbiera im apetyt fakt, że ciastka stygną na daszku, który… oddziela podwórko od śmietnika. Nietknięte słodkości odesłano ze stosownym wyjaśnieniem, a w „Ziemiańskiej” rozpętało się prawdziwe piekło.

Ulica Wierzbowa widziana od strony placu Teatralnego. Centrum rozrywkowego życia Warszawy. Widoczne restauracje Adria, Ziemiańska i Oaza. (fot. domena publiczna)

fot.domena publiczna Ulica Wierzbowa widziana od strony placu Teatralnego. Centrum rozrywkowego życia Warszawy. Widoczne restauracje Adria, Ziemiańska i Oaza. (fot. domena publiczna)

Stobacka-Józefińska to, co dobiegało wówczas z dołu do uszu panienek z dobrych domów, podsumowuje dość parlamentarnie słowami „tam na dole biły pioruny”. Możemy sobie tylko wyobrażać, co się działo. Wszak na szali znalazła się reputacja znanego i drogiego lokalu. Rezolutne uczennice dopięły swego i z podwórka zniknęły na dobre blachy pełne kuszących pyszności. Na domiar ich szczęścia, do szkoły przysłano kilkanaście olbrzymich tortów z przeprosinami za okropne niedopatrzenie. Dziewczęta objadały się nimi, tryumfując.

W krainie nowoczesności

Nie mniej znana od „Małej Ziemiańskiej” „Adria” zaczęła powstawać pod koniec lat dwudziestych. Jej twórca, Franciszek Moszkowicz, wykazał się wówczas nie lada odwagą. Choć na świecie szalał właśnie Wielki Kryzys, a przeróżne firmy, w tym restauracje, padały jedna po drugiej, on postanowił zainwestować i zaryzykować. Nie chciał jednak kolejnej knajpy serwującej przyzwoite jedzenie.

Zamiast tego zagrał va banque i stworzył lokal, który miał przyćmić wszystkie inne. Wnętrza „Adrii” można było określić jednym słowem – przepych. Jednocześnie lokal mógł pomieścić setki gości, którym przygrywały trzy orkiestry. W dodatku w czasach, gdy wiele warszawskich mieszkań nie miało nawet elektryczności, posiadał najprawdziwszą klimatyzację.

Artykuł powstał na podstawie najnowszej książki Aleksandry Zaprutko-Janickiej "Dwudziestolecie od kuchni", która ukazała się nakładem wydawnictwa "Ciekawostki Historyczne".

O tym, jak czasy Wielkiego Kryzysu przetrwali Polacy dowiesz się dzięki nowej książce Aleksandry Zaprutko-Janickiej „Dwudziestolecie od kuchni”.

W takich warunkach bawiły się elity finansowe i artystyczne, politycy, dyplomaci, wojskowi, arystokraci. Wszyscy ci, którzy mogli sobie pozwolić na szaleństwa w lokalu Moszkowicza, a także ci, którzy pragnęli choć spojrzeć na ten blichtr z daleka.

O „Adrii” i jej najznamienitszych bywalcach krążyły przeróżne anegdoty, łącznie z opowiastką o Bolesławie Wieniawie-Długoszowskim, który miał wjechać do środka na koniu i zmusić go do chodzenia po schodach. Znając ułańską fantazję adiutanta Piłsudskiego, można by nawet przyjąć tę historię za dobrą monetę, gdyby nie jeden drobny szkopuł – w lokalu nie było schodów, które pozwoliłyby na podobne swawole.

Jednak „Adria” to nie tylko stali bywalcy, piękne wnętrza i szalone nocne życie. To także prawdziwy coctail bar i doskonała kuchnia. Młody Janek Kozielewski, który studiował prawo i dyplomację na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie, spędził sylwestra 1934 roku właśnie u Moszkowicza. Nawet po kilkudziesięciu latach z rozrzewnieniem wspominał drinki, jakie mu wówczas zaserwowano.

Dancing w "Oazie". (Fot. domena publiczna)

fot.domena publiczna Dancing w „Oazie”. (Fot. domena publiczna)

To właśnie wtedy po raz pierwszy spróbował Manhattanu, czyli drinka z whisky, słodkiego wermutu i odrobiny gorzkiej wódki z Trynidadu i Tobago z nieodzowną wisienką koktajlową. W pamięć wryła mu się także jedna z serwowanych potraw – jesiotr w galarecie z wykwintnym sosem kaparowym. Janek Kozielewski po latach znany był lepiej jako Jan Karski. Emisariusz Polskiego Państwa Podziemnego, który zawiózł na Zachód informację o holokauście.

Filia Ministerstwa Spraw Wojskowych

Znacznie rzadziej wspomina się w książkach knajpę, która cieszyła się zawrotnym wprost powodzeniem u całego przekroju społeczeństwa. W latach dwudziestych i trzydziestych na warszawską ulicę Gnojną pod numer 7 zaglądali wszyscy, którzy mieli szczęście spodobać się Grubemu Joskowi. Józef (Josel) Ładowski prowadził całodobową spelunkę, która mieściła się, jak to opisano w „ABC”, za niską, brudną bramą osadzoną na skrzypiących zawiasach. Do środka nie dało się wejść, ot tak, z ulicy – trzeba było podać umówione hasło, a potem gość był prowadzony do wnętrza „herbaciarni”.

Po chwili otwierają się jakieś drzwi – jesteśmy w małym, niskim pokoju, pełnym zaduchu i zapachów oleju, śledzia i cebuli. Mały bufet z kilkoma talerzami, za ladą młodziutka, blada dziewczynka, pełniąca funkcję bufetowej i kelnerki.

Knajpa Grubego Joska miała dwie „sale”, wypełnione przykrytymi ceratą stolikami. Było to popularne miejsce spotkań woźniców, tragarzy i handlarzy z Hali Mirowskiej, a także przeróżnych ciemnych typków. Właściciel cieszył się szacunkiem półświatka, dla którego bywał niezrównanym rozjemcą nawet w najtrudniejszych sprawach. Co więcej, Gruby Josek nigdy nie dopuszczał u siebie do burd, a dysponując dużą siłą fizyczną ekspresowo (i własnoręcznie) studził temperamenty.

Gruby Josek traktował równie dobrze i pana we fraku i żołnierza w oficerskim mundurze i obdartych woźniców spod hal mirowskich, którzy wpadali do niego na jednego. (fot. domena publiczna)

fot.domena publiczna Gruby Josek traktował równie dobrze i pana we fraku i żołnierza w oficerskim mundurze i obdartych woźniców spod hal mirowskich, którzy wpadali do niego na jednego. (fot. domena publiczna)

Gnojna 7, choć ogólnie rzecz biorąc uchodziła za spelunę, stała się jednym z najważniejszych punktów na gastronomicznej mapie Warszawy. Zresztą nazywano ją nawet nieoficjalną „filią” Ministerstwa Spraw Wojskowych przez wzgląd na ilość mundurowych, jaka tam przesiadywała, z Wieniawą-Długoszowskim na czele.

Dla stołecznych elit knajpa u Grubego Joska była miejscem, do którego narąbany literat holował nie mniej wstawionego malarza tuż przed świtem, gdy szanujące się restauracje wyrzucały ostatnich pijaków za drzwi. To tam wychylali jako strzemiennego szklankę wódki, zagryzaną śledziem lub gęsią nóżką (zdarzało się, że niezbyt starannie oskubaną) i dopiero uczyniwszy to, ruszali do domów.

Gruby Josek nie oceniał, wszak sam potrafił duszkiem wychylić litr spirytusu, co czasem robił ku uciesze gości. Na Gnojnej 7 biesiadowała obok siebie i warszawska ferajna, i banda wystrojonych snobów poszukującej odrobiny egzotyki. Josek zmarł, mając skończone ledwie 32 lata, trwając oczywiście na posterunku w swojej knajpce. Jak donosiły ówczesne gazety, jego pogrzeb był prawdziwą rewią warszawskiego półświatka, którego przedstawiciele przyszli pożegnać swojego przyjaciela i rozjemcę.

***

Niesamowita zaradność, wyśmienite potrawy, jedyny w swoim rodzaju smak. Poznaj kobiece oblicze II Rzeczpospolitej. Od strony kulinariów i nie tylko! Już dzisiaj kup własny egzemplarz naszej najnowszej książki: „Dwudziestolecie od kuchni. Kulinarna historia przedwojennej Polski” Aleksandry Zaprutko-Janickiej. Zamów swój egzemplarz w naszej księgarni 35% taniej.

Więcej o tym, co jadano w przedwojennej Polsce dowiesz się z książki:

Źródła:

Artykuł powstał na podstawie materiałów zebranych do książki „Dwudziestolecie od kuchni. Kulinarna historia przedwojennej Polski” Autorka korzystała między innymi z:

  1. Jakubowski K., Kawa i ciastko o każdej porze. Historia krakowskich kawiarni i cukierni, Warszawa 2012.
  2. Jaźwiński P., Oficerowie i dżentelmeni. Życie prywatne i służbowe kawalerzystów Drugiej Rzeczpospolitej, Warszawa 2011.
  3. Łozińska M., Smaki dwudziestolecia. Zwyczaje kulinarne, bale i bankiety, Warszawa 2011.
  4. Stobińska-Józefacka E., Palce lizać!, Lublin 1994.
  5. Wiernicki W., Wspomnienia o warszawskich knajpach, Warszawa 1994.

Komentarze

brak komentarzy

Dodaj komentarz

Jeśli chcesz zgłosić literówkę lub błąd ortograficzny kliknij TUTAJ.