Twoja Historia

Portal dla tych, którzy wierzą, że przeszłość ma znaczenie. I że historia to sztuka dyskusji, a nie propagandy.

„Budapeszt 1900. Portret miasta i jego kultury” (John Lukacs)

Henri de Blowitz, wybitny korespondent dyplomatyczny londyńskiego „Timesa” pochodzący z Czech, pod koniec XIX wieku podróżował z Wiednia do Budapesztu. Konstatował: „Wyznaję, że nie ma na świecie miasta, które mniej by mnie pociągało i ciekawiło niż Wiedeń”, narzekając przy tym „na zapylony, buchający gorącem Plater” czy „katedrę, która jest sztywna w swoich konturach, dépaysée pośród szybko pędzącego świata”.

Dla odmiany Budapeszt natychmiast zachwycił światowca – żywotnością, zmiennością, odważnymi inwestycjami, a przede wszystkim Dunajem, który tutaj dopiero „traci impet i woda przepływa pod dwoma okazałymi mostami, przysłaniającymi jej dalszy bieg i zakole daleko za miastem, gdzie wygląda jak rzeka odchodząca do morza”. De Blowitz dostrzegł w Budapeszcie wielką, europejską metropolię, podczas gdy Wiedeń pozostawał dla niego jedynie miastem „jednym z tuzina”.

I pomyśleć, że kilkadziesiąt lat wcześniej, w 1815 roku, Metternich mówił któremuś ze swoich rozlicznych gości, z niesmakiem wskazując na zakurzoną drogę wylotową z Wiednia do Budapesztu (miasta dzieli dystans raptem 243 kilometrów), że tu kończy się Europa a zaczyna bałkański Orient…

Środkowoeuropejczyk w Ameryce

Anegdoty te pochodzą z książki „Budapeszt 1900. Portret miasta i jego kultury” Johna Lukacsa (rocznik 1924), autora niezwykłego, w Polsce stanowczo zbyt mało obecnego. Ten amerykański historyk związany między innymi z Columbią i Princeton, urodził się w Budapeszcie jako syn katolika i Żydówki – i właśnie środkowoeuropejskie pochodzenie, ze wszystkimi tego komplikacjami, zdeterminowało jego sposób myślenia.

Aleja Rakoczego, widziana z dzisiejszego skrzyżowania przy hotelu „Astoria”, 1903 rok

fot.© Fortepan Aleja Rakoczego, widziana z dzisiejszego skrzyżowania przy hotelu „Astoria”, 1903 rok

Podczas wojny Lukacs znalazł się w batalionie pracy przymusowej dla Żydów, potem ukrywał się przed deportacjami, z Węgier uciekł dopiero wtedy, gdy okazało się, że państwo to wejdzie w strefę wpływów Związku Radzieckiego.

Na uniwersytetach USA już w latach 60. powtarzał (jakże proroczo!), że największym zagrożeniem dla cywilizacji pozostaje populizm, czego dowiodły populistyczne z natury faszyzm, nazizm i komunizm. Ostrzegał, że niebezpieczeństwo to staje także przed demokracją liberalną, w której informacja miesza się z rozrywką, eksperyment traci walor moralny, a politycy żywią się propagandą i wyuczonymi technikami perswazji…

Jednocześnie uważał, że zimna wojna jest stratą amerykańskiej energii, bo ZSRR to kolos na glinianych nogach, który upadnie sam z siebie. Wiele lat później protestował przeciwko amerykańskiej interwencji w Iraku. Wydał także wojnę na argumenty – i to chyba najbardziej znany fakt z jego biografii – Davidowi Irvingowi, głośnemu historykowi negującemu Holokaust. Czy jego szlak intelektualny potoczyłby się innym torem, gdyby nie rodzinny Budapeszt i historyczne doświadczenia tego miasta?

Widok z tarasu ogrodów zamkowych w Budzie, 1904 rok

fot.© Fortepan Frigyes Schoch Widok z tarasu ogrodów zamkowych w Budzie, 1904 rok

Opera piękniejsza niż w Paryżu

Poświęcona Budapesztowi monografia (Lukacs napisał ją w 1988 roku, ale w Polsce ukazała się dopiero teraz) przekracza granice modnego dzisiaj (i bardzo inspirującego) gatunku literackiego, jakim stała się biografia miasta. Choć oczywiście spełnia wszystkie jego warunki: to znakomita panorama węgierskiej stolicy w szczytowym momencie jej rozwoju, który okaże się także, co pobrzmiewa w książce głuchym tonem, początkiem końca świetności.

A Budapeszt „wybuchł” nagle, metropolią stał się w ciągu trzydziestu zaledwie lat, wykorzystując zmianę sytuacji politycznej w monarchii habsburskiej, która po 1867 stała się państwem dualistycznym, złożonym z Cesarstwa Austrii i Królestwa Węgier. Amerykański historyk dosłownie zasypuje nas liczbami, faktami i obrazami (zwłaszcza tymi ostatnimi, równie konkretnymi, co impresjonistycznymi – nie brak nawet informacji o zmianach pogodowych), które uświadamiają czytelnikowi tę dynamikę.

Dowiadujemy się, że w 1867 roku miasto liczyło 80 tysięcy mieszkańców, zaś w 1900 już jedenastokrotnie więcej. Czytamy o nowych dworcach kolejowych, piękniejszych i nowocześniejszych niż w Berlinie. O neorenesansowym gmachu Opery zbudowanej w latach 1875-84, który formą śmiało mógł konkurować z paryską Operą Garniera. O awansie węgierskiej kuchni, która wtedy właśnie zaczęła wchodzić na europejskie salony (nie miałam pojęcia, że do gulaszu używano pierwotnie baraniny, wołowina bardziej mieściła się jednak w guście mieszczańskim).

Budynek Opery Narodowej, 1900 rok

fot.© Fortepan Budynek Opery Narodowej, 1900 rok

O znakomitych szkołach z iście uniwersyteckim kursami greki i łaciny, które budowały intelektualną wielkość biednej Europy Środkowej aż do Czerniowiec. O ponadprzeciętnych osobowościach, niekoniecznie znanych dziś poza Węgrami, które zaroiły się nagle w mieście.

Wszystko to utrzymane jest w doskonałym porządku: od kwestii urbanistycznych przechodzimy do charakterystyki mieszkańców Budapesztu i świata polityki, potem do sztuki i życia intelektualnego, by zakończyć na czymś najmniej uchwytnym, ale równie ważnym: opisie ducha epoki.

Jednocześnie książka napisana jest niezwykle plastycznie, powolnym, nieco gawędziarskim rytmem – jakże rzadkim we współczesnej literaturze historycznej. Na pewno nieco nostalgicznym (czemu trudno się dziwić, pamiętając o biografii autora), zarazem jednak chirurgicznie precyzyjnym. Ze wszelkimi tego konsekwencjami.

Kompleks niższości, kompleks wyższości

Bo „Budapeszt 1900” Johna Lukacsa to nie tylko portret miasta. To także opowieść o środkowoeuropejskim doświadczeniu historycznym, w którym mieści się niepewność, kompleks niższości maskowany emanacją wyższości, przeczucie straty, groza wyzierająca zza kurtyny sukcesu, nie do końca nazwane fatum, może nawet jakiś gen (auto)destrukcji.

Oktogon, widok w stronę bulwaru Teresy i dworca Nyugati, około 1897 roku

fot.© Fortepan Oktogon, widok w stronę bulwaru Teresy i dworca Nyugati, około 1897 roku

W tym kontekście przychodzi na myśl wydana przez czterema laty przez gdańską oficynę „słowo / obraz terytoria” książka Piotra Szaroty pod tytułem „Wiedeń 1913” (nominowana wtedy do Nagrody Nike). Porównanie tych dwóch pozycji jest jak najbardziej usprawiedliwione – nie tylko dlatego, że obydwie stolice habsburskiej monarchii konkurowały między sobą w tamtym okresie (wiedeńskie tradycje z Mozartem czy Beethovenem były oczywiście starsze, Budapeszt natomiast miał mniej do stracenia).

Ważniejsze jest to, że obydwaj autorzy mówią o kulturalnej, ekonomicznej, intelektualnej, politycznej erupcji, która poprzedziła (nieprzeczuwaną?) katastrofę I wojny światowej i tego, co nastąpiło potem. A także to, że obydwaj wskazują na znaczenie pojęć niekoniecznie dobrze widzianych przez współczesnych badaczy i publicystów: charakteru narodowego, pokolenia, ducha epoki… Wreszcie, zarówno Wiedeń, jak i Budapeszt – w równym stopniu! – pozostają dziś prowincjonalnymi metropoliami, a zarazem miastami prowincjonalnymi z metropolitalnym sznytem. Dlaczego?

Niezwykle mocno wybrzmiewają ostatnie rozdziały książki Lukacsa. Historyk XX wieku, doświadczony jego tragizmem, pisze: „Trzydzieści lat przed 1900 rokiem większość budapesztańczyków z radością witała liberalizację gospodarki, podobały im się związane z tym korzyści, a także zniesienie przestarzałych ograniczeń narzucanych przez cechy rzemieślnicze, władze miejskie, relikty obyczajowe i władze państwowe. Pod koniec stulecia coraz więcej ludzi skłaniało się ku poglądowi, że liberalizm gospodarczy, kapitalizm i wolny rynek przynoszą korzyści tylko części obywateli, że mniejszość akumuluje zyski kosztem większości”.

Szkoła Żeńska Królowej Elżbiety (dziś Liceum Blanki Teleki), 1905 rok

fot.© Fortepan Szkoła Żeńska Królowej Elżbiety (dziś Liceum Blanki Teleki), 1905 rok

Dalej pisze Lukacs o powiększającym się dystansie między mieszkańcami stolicy a ludnością wiejską, o narastającym antysemityzmie, o młodych księżach, którzy w odróżnieniu od swoich mentorów z łatwością przyjmowali nacjonalistyczne hasła, o tracących na znaczeniu elitach. Czyż nie brzmi to znajomo? Potem był traktat w Trianon, druga wojna światowa, komunizm z sowiecką pacyfikacją węgierskiego powstania w 1956 roku…

Książka Johna Lukacsa nie dotyczy wyłącznie Budapesztu na przełomie XIX i XX stulecia. To opowieść o nas wszystkich – mieszkańcach Europy Środkowej. Dzięki niej przeglądamy się w lustrze. Na dobre i na złe.

 

Plusy:

  • panoramiczność spojrzenia, wielowątkowość, literackość, walor historiozoficzny.

Minusy:

  • oprócz indeksu nazwisk (do uzupełnienia) przydałyby się szersze biogramy niektórych postaci wymienionych w książce – nieznanych bliżej poza Węgrami.

Zgrzyty:

  • długo szukałam, nie znalazłam.

Metryczka:

Autor: John Lukacs
TytułBudapeszt 1900. Portret miasta i jego kultury
Wydawca:  Międzynarodowe Centrum Kultury Kraków
Oprawa: twarda
Liczba stron: 308
Rok wydania: 2016

Kup książkę na znak.com.pl

Artykuł porusza następujące tematy:

    Czas akcji:

    Miejsce akcji:

      Komentarze

      brak komentarzy

      Dodaj komentarz

      Jeśli chcesz zgłosić literówkę lub błąd ortograficzny kliknij TUTAJ.